Atomowe pole bitwy

polska-zbrojna.pl 7 hours ago

30 października 1961 roku, nad arktycznym archipelagiem Nowa Ziemia, Związek Sowiecki zdetonował najpotężniejszy ładunek w historii ludzkości. Termojądrowa Car Bomba, znana również jako RDS-220 lub kodowo „Iwan”, miała moc 50 Mt TNT – ponad trzy tysiące (!) razy większą niż „atomówka”, która obróciła w perzynę Hiroszimę. Została zrzucona z wysokości ponad 10 km przez bombowiec Tu-95, a specjalny spadochron spowolnił jej opadanie, dając załodze 50% szansy na ucieczkę. Do tej pory na Ziemi przeprowadzono ponad dwa tysiące prób jądrowych. Donald Trump zapowiada kolejne.

Zdjęcie ilustracyjne

Eksplozja Car Bomby była tak potężna, iż kula ognia miała średnicę 8 km, a grzyb atomowy sięgnął 64 km wysokości i był widoczny z odległości prawie 900 km. Fala uderzeniowa okrążyła Ziemię trzykrotnie, promieniowanie cieplne było w stanie spowodować oparzenia trzeciego stopnia w dystansie 100 km od miejsca eksplozji. Jeden z nadzorujących projekt fizyków, Andriej Sacharow, tak bardzo zaniepokoił się niszczycielskimi skutkami Car Bomby, iż przeszedł na pozycję przeciwników broni jądrowej i niedługo stał się najsłynniejszym radzieckim dysydentem…

Od 16 lipca 1945 roku, kiedy to na pustyni w Nowym Meksyku Stany Zjednoczone zdetonowały bombę Trinity, na Ziemi doszło do ponad 2000 testów jądrowych. Najwięcej z nich przeprowadziły USA (1032 prób), Związek Radziecki (715) i Francja (210). Chiny i Wielka Brytania mają na swym koncie po 45 prób, Indie, Pakistan i Korea Północna – po kilka. Testy te – zarówno nadziemne, jak i podziemne – odbywały się w różnych lokalizacjach: od pustyni Nevada, przez atol Bikini na Pacyfiku, po Nową Ziemię w Arktyce i pustynię Lop Nor w Chinach. Drugą największą bombę, o nazwie Shrimp (ang. krewetka), zdetonowali Amerykanie w 1954 roku w ramach operacji „Castle Bravo”. Na miejsce testów wybrano atol Bikini na Wyspach Marshalla, a ładunek miał moc 15 Mt TNT.

REKLAMA

Od „Śnieżoka” po „Desert Rock”

Niektórym próbom towarzyszyły regularne manewry wojskowe. We wrześniu 1954 roku na poligonie Tockoje w obwodzie orenburskim Związek Radziecki przeprowadził jedne z najbardziej kontrowersyjnych ćwiczeń w historii – operację „Śnieżok”. Zdetonowano wówczas bombę atomową o mocy około 40 kT, a następnie – zaledwie kilkadziesiąt minut po wybuchu – w rejon skażenia wkroczyło ponad 45 tys. żołnierzy. Celem było przetestowanie zdolności armii do prowadzenia działań bojowych na polu bitwy po ataku jądrowym. Żołnierze maszerowali przez strefę opadu radioaktywnego, ćwiczyli atak i obronę, a także obsługiwali sprzęt, który wcześniej znajdował się w epicentrum eksplozji. Wśród uczestników byli nie tylko szeregowi żołnierze, ale także oficerowie sztabowi, lekarze i technicy – wielu z nich nie było świadomych skali zagrożenia. Przez lata informacje o „Śnieżoku” pozostawały utajnione, a skutki zdrowotne dla uczestników ćwiczeń ujawniono dopiero po upadku ZSRR.

A jednak Amerykanie okazali się nie lepsi. Między 1951 a 1957 rokiem, na pustyni Nevada, armia Stanów Zjednoczonych przeprowadziła serię ćwiczeń pod kryptonimem „Desert Rock”. Podczas nich tysiące żołnierzy – głównie młodych rekrutów – obserwowało eksplozje jądrowe z odległości zaledwie kilku kilometrów. Po detonacji oddziały wchodziły w strefę opadu radioaktywnego, by ćwiczyć działania ofensywne i defensywne w warunkach „atomowego pola bitwy”. Żołnierzy zapewniono, iż promieniowanie „nie jest groźne”, a wielu z nich nie otrzymało choćby podstawowych środków ochrony. W kolejnych dekadach wielu uczestników ćwiczeń zachorowało na choroby nowotworowe, układu krążenia i neurologiczne. Dopiero w latach osiemdziesiątych rząd USA zaczął wypłacać odszkodowania w ramach programu „Radiation Exposure Compensation Act”. Dokumenty ujawnione już po zakończeniu zimnej wojny pokazały, iż rządy USA i ZSRR były świadome ryzyka, ale ignorowały je w imię „naukowego postępu”.

Skutki dla zdrowia publicznego

Nade wszystko jednak cierpieli cywile. Po detonacji „Krewetki” w 1954 roku skażenie radioaktywne rozprzestrzeniło się na setki kilometrów i konieczna okazała się ewakuacja mieszkańców atoli Rongelap i Utrik. W rejonach często powtarzanych testów (jak Nevada czy Semipałatyńsk) odnotowano zwiększoną zachorowalność na nowotwory, był większy odsetek deformacji płodów i chorób tarczycy. Na dawnych atomowych poligonach woda i gleba do dziś są skażone – na przykład na atolu Enewetak wciąż obowiązuje zakaz osiedlania się. Według badań National Cancer Institute, dziesiątki tysięcy przypadków raka tarczycy w USA miały związek z opadem radioaktywnym z prób atmosferycznych. I to m.in. negatywne skutki dla zdrowia społeczeństwa były powodem stopniowego odchodzenia od prób. Ostatni test USA przeprowadziły w 1992 roku, a ZSRR w 1990.

27 stycznia 1996 roku w atolu Fangataufa (Polinezja Francuska) finalną próbę wykonali Francuzi, ostatnia brytyjska miała miejsce 26 listopada 1991 roku na terenie USA. W maju 1998 roku, w Rajasthanie, Indie przeprowadziły aż pięć prób jądrowych. Testy te miały na celu potwierdzenie statusu Indii jako mocarstwa nuklearnego. Pakistan odpowiedział serią sześciu eksplozji w ramach operacji „Chagai-I” i „Chagai-II” – kilka dni po indyjskiej demonstracji siły. Były to pierwsze i ostatnie oficjalne próby jądrowe tego kraju – doszło do nich w Beludżystanie. Ostatnia potwierdzona testowa eksplozja jądrowa miała miejsce 3 września 2017 roku i została przeprowadzona przez Koreę Północną. Reżim Kim Dzong Una ogłosił, iż użyto wówczas bomby wodorowej, ale eksperci nie są zgodni co do jej rzeczywistej natury.

Demonstracja siły i determinacji

Od tego czasu w Ziemi nie eksplodował żaden ładunek jądrowy. Zadecydował o tym również rozwój techniczny. Współczesna technologia pozwala na przeprowadzanie symulacji komputerowych, które odwzorowują zachowanie ładunków jądrowych z niezwykłą precyzją. Programy takie jak amerykański „Stockpile Stewardship” wykorzystują dane z wcześniejszych testów oraz moc obliczeniową superkomputerów, by analizować niezawodność i bezpieczeństwo arsenału nuklearnego. Dzięki temu możliwe jest projektowanie nowych głowic, testowanie ich trwałości i zachowania w ekstremalnych warunkach – bez fizycznych eksplozji i bez ryzyka skażenia środowiska. W tym kontekście niedawna deklaracja prezydenta USA Donalda Trumpa – który ogłosił zamiar wznowienia prób jądrowych – wydaje się niezrozumiała. Po co Amerykanom kolejne testy?

Tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście do nich dojdzie. jeżeli tak, to nie będzie chodzić o sprawdzenie, czy bomba „działa” – bo to wiadomo – ale o pokaz siły, demonstrację determinacji i próbę odzyskania inicjatywy w globalnym układzie sił. Mówiąc wprost, to komunikat dla Moskwy, Pekinu i Pjongjangu. Sygnał: „Nie cofniemy się. Jesteśmy gotowi sięgnąć po najcięższe środki.” Ale deklaracja Trumpa może być też skierowana do własnego elektoratu. Wzmacnianie armii, twarda postawa wobec Chin, odrzucenie niektórych traktatów – to wszystko wpisuje się w retorykę siły, która dobrze rezonuje z konserwatywną częścią społeczeństwa. W tym ujęciu próby jądrowe stają się nie tylko narzędziem geopolityki, ale także kampanii wyborczej prowadzonej na rzecz ruchu Make America Great Again.

Marcin Ogdowski dziennikarz „Polski Zbrojnej”, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Read Entire Article