Tomasz Lis: How I didn't become president

natemat.pl 6 hours ago
Lat temu dokładnie 20, w pewnym krakowskim mieszkaniu odbyło się spotkanie. Skład był dość oryginalny. Pewien zakonnik, przyszły prezydent, ówczesny prezes TVP, prezydent jednego z największych polskich miast, sławny poseł – wtedy kojarzony z konserwatyzmem, a potem założyciel ugrupowania lewicowego – oraz ja. Temat narady był jeden: czy powinienem wystartować w wyborach prezydenckich.


Zebrani chyba wyczuwali mój sceptycyzm, bo nie wywierali na mnie presji, a jeżeli już, to delikatną. Uważałem, iż to, iż chwilę wcześniej napisałem głośną książkę o polskiej polityce, nie czyniło mnie jeszcze kandydatem. Podobnie jak to, iż rok wcześniej straciłem pracę po ukazaniu się prezydenckiego sondażu, który dawał mi w ewentualnym wyścigu spore szanse.

Narada prezydencka


Zebranym starałem się uświadomić moją rezerwę, ironizując, iż cmentarze są pełne ludzi, którzy umarli nieszczęśliwi, bo wcześniej uwierzyli w sondaże. Przyszły założyciel ugrupowania lewicowego przekonywał mnie, iż powinienem wystartować, bo to jest ten rok, ten moment, szansa może się nie powtórzyć, a jak nie spróbuję, to do końca życia będę żałował. Wystarczająco wiele wiedziałem już o polityce, by wiedzieć, iż w dwóch pierwszych punktach może mieć rację. Za mało wiedziałem jednak o sobie, by już wtedy rozumieć, iż w punkcie ostatnim racji nie miał.

To znaczy wtedy sądziłem i dopuszczałem, iż może mieć. Uważałem jednak i czułem, iż choćby jeżeli ma, to nie powinno to wpływać na moją decyzję. Gdybym start w tym wyścigu czuł i go pragnął, to raczej nie byłoby siły, która by mnie powstrzymała, choćby gdyby ta eskapada była skazana na niepowodzenie. Ja jednak tego głodu nie czułem, wciąż chciałem się bawić w dziennikarstwo, a życiowo – w tamtym momencie było to szalenie ważne – bardziej byłem na etapie tajników prawa rodzinnego niż konstytucyjnego.

A już na zimno kalkulowałem, iż nie dobiega do prezydenckiej mety ktoś, za kim nie stoi wielka polityczna armia i sprawnie zorganizowana struktura. Singlem można być w życiu, ale nie w polityce.

Nie choruję na prezydentozę jak Hołownia


Dziś oceniam, iż w przeciwieństwie do mojego kolegi Szymona Hołowni nigdy nie cierpiałem po prostu na prezydentozę, która to jednostka chorobowa jest bardzo poważna. Zwykle jest nieuleczalna i wywołuje liczne skutki uboczne. Prezydentoza zżera człowieka od środka, zamęcza go i katuje, powoduje poczucie niespełnienia, frustruje i wyniszcza.

Szymek na prezydentozę cierpi i myślę, iż o tym, jak bardzo, dowie się dopiero po kolejnych wyborach, za kilka miesięcy, gdy zrozumie, iż swój rok i swoją szansę miał, "ale to już było i nie wróci więcej".

Ja zresztą do prezydenckich ambicji dziennikarzy generalnie odnoszę się sceptycznie. Gwiazdy są od gwiazdorzenia, a nie od politykowania, tak jak – zgodnie ze znaną mądrością – aktor jest do grania, a d*pa do srania. Podkreślam, iż po ostatnim przecinku wyraźnie jest napisane "d*pa", a nie, właśnie, "Andrzej".

Tak się składa, iż mieszkam 300 metrów od Belwederu, co żale i niespełnienia prezydenckie mogłoby teoretycznie codziennie ożywiać, gdyby nie to, iż ich nie odczuwam. Wydaje mi się, iż Belweder byłby piękny do mieszkania, taras z obłędnym widokiem na Łazienki Królewskie jest niezwykły, a tę część Warszawy po prostu kocham. Ale przyznajcie, jest to raczej perspektywa agenta od nieruchomości niż męża stanu.

Więc to, iż nie wystartowałem, nie frustruje mnie wcale. jeżeli już, to raczej to, iż dożyliśmy czasów, w których prezydentem może być ktoś taki jak Duda, a do drugiej tury może wejść i wejdzie ktoś z dwójki Nawrocki – Mentzen. Cała prezydentura skarlała, a nasza polityka (zresztą nie tylko nasza) zmarniała.

Rafał Trzaskowski będzie lepszym prezydentem niż ja


W bieżącym sezonie politycznym frustracji prezydenckich też nie odczuwam. Uważam, iż Rafał Trzaskowski będzie lepszym prezydentem, niż ja byłbym kiedykolwiek. Bo w pałacu prezydenckim trzeba raczej piłować kąty niż zaostrzać spory i nie wielki temperament, choćby polityczny, jest w nim najważniejszą cnotą, ale łagodność, odpowiedzialność, spokój i cierpliwość.

Jak ktoś kocha jazdę bez hamulców, bez trzymanki i po bandzie oraz brawurę, to bardziej niż do pałacu nadaje się do sportów ekstremalnych, co długiego i spokojnego życia może nie zapewnia, ale wybitnie ekscytujące i owszem.

W Belwederze więc nie mieszkam, ale kilka razy dziennie patrzę na niego z góry. Z góry mogę też patrzeć na każdego prezydenta, bo pełnię funkcję w demokracji choćby ważniejszą niż prezydent – obywatela. Traktuję ją bardzo poważnie i całkowicie zaspokaja ona moje ambicje publiczne.

Żegnając się za jakiś czas z tym światem, będę więc na pewno miał swój zestaw zawodów, rozczarowań, żalów (sprawdziłem, w dopełniaczu "żalów", a nie "żali") oraz niespełnień, ale prezydenckiego – dzięki wolności od prezydentury – wśród nich nie będzie. Choć tyle.

Read Entire Article