
Andrij Onistrat przejeżdża swoją wgniecioną Skodą obok spalonych samochodów. — To jest nowe — mówi, wskazując na szkielet ciężarówki.

Samochód zniszczony przez rosyjski ostrzał, Pokrowsk, 16 marca 2025 r.
Jedziemy prostą drogą z Bilezke do Pokrowska. Siedem kilometrów, wokół ani jednej żywej duszy. Onistrat skręca w lewo, przez tory dawnej stacji kolejowej. — Witamy w najniebezpieczniejszym miejscu w Ukrainie — mówi.
Jesteśmy w Pokrowsku, mieście położonym w obwodzie donieckim, na dalekim wschodzie Ukrainy. Zalewie kilka kilometrów dalej znajdują się okopy, z których żołnierze prowadzą ostrzał. Kiedyś było to duże miasto, liczące 100 tys. mieszkańców. Dziś jest ich tylko kilka tysięcy — nikt nie wie dokładnie ile. Bo to miejsce adekwatnie nie nadaje się do życia.
„Nie zostały tam choćby drzwi”
Andrij Onistrat dorobił się jako biznesmen i bankier. W 2022 r. zgłosił się na ochotnika do wojska.
— Kiedy jest wojna, trzeba walczyć — mówi.
Kieruje jednostką dronów w 155. brygadzie. Na jego kolanach leży wykrywacz dronów. Bez przerwy piszczy, czasami przechwytuje sygnał. Wtedy obraz z kamery drona jest przesyłany na mały ekran i wiemy, czy trzeba się ukrywać, czy nie.
Co chwilę słyszymy odgłosy bomb. Wysiadamy z samochodu. Jakiś starszy mężczyzna pcha swój rozklekotany rower po odłamkach szkła, zmierzając w kierunku rynku. Jeden zniszczony dom za drugim. Sklepy są zupełnie puste. Mężczyzna na rowerze zatrzymuje się przed dawnym sklepem — nie da się powiedzieć, co w nim sprzedawano. — Jego właściciele uciekli w grudniu zeszłego roku. Potem przyszli szabrownicy. Nie zostawili choćby drzwi — mówi.
„Od razu zaczęli do nas strzelać”
Na ławce przy drodze siedzi młoda mara, są może po czterdziestce. Kobieta chwilę grzebie w torbie, po chwili podaje mi chusteczkę do twarzy. Przebraliśmy się za robotników. Ja mam na sobie mundur ukraińskiego pracownika kolei, a mój ukraiński tłumacz — mundur miejscowego górnika. Posmarował nam policzki sadzą — dla bezpieczeństwa.
— jeżeli rosyjskie drony zorientują się, iż jesteście dziennikarzami, natychmiast do nas strzelą — mówi Andrij Onistrat.
Jestem pierwszym dziennikarzem od ponad miesiąca, który odwiedził Pokrowsk. Z centrum miasta do rosyjskich okopów jest około trzech kilometrów. Nie ma w nim bieżącej wody, elektryczności ani sieci telefonii komórkowej. Ludzie są zdani tylko na siebie. Policja i służby ratunkowe nie są w stanie do nich dotrzeć.
Onistrat zachowuje hart ducha. — Nie boję się. Ani Rosjan, ani Ukraińców — twierdzi. Później widzimy, jak inny mieszkaniec wręcza mu butelkę wódki.
— Mieszkają tu tylko ludzie chorzy psychicznie i prorosyjscy — mówi Onistrat.
Jest byłym maratończykiem i triatlonistą. zwykle do Pokrowska przybywa biegiem — 15 km tam i z powrotem. Bo w samochody uderzają drony. W mieście Onistrat szuka odpowiednich miejsc dla pilotów dronów. Swoją fortunę przeznacza na zakup sprzętu dla armii.
Pokrowsk nie może nic dla niego zrobić, on już odczuwa najgorszy ból — jego najstarszy syn latem 2023 r., mając 22 lata, zginął na froncie w Doniecku. Kiedy Onistrat próbuje o nim opowiedzieć, z trudem wydobywa z siebie słowa.
— Zawsze chciał być tym odważniejszym. To przeze mnie poszedł na wojnę. I to moja wina, iż nie żyje — mówi.
„Chcę tylko pokoju”
Stragan Swietłany to jedyne miejsce, gdzie można jeszcze kupić jedzenie. Całe życie spędziła w Pokrowsku. Uważa, iż opuszczenie miasta byłoby zdradą. — Możesz powiedzieć, iż czekam na Rosjan. Ale ja chcę tylko pokoju — mówi. Jak on może wyglądać? — Nie mam pojęcia. Nie możemy tu oglądać wiadomości — dodaje.
Ludzie odwiedzający rynek zwracają na nas uwagę — patrzą na moją kamerę z wykrzywionymi twarzami. Wyłączam więc ją. Jeden z odwiedzających rynek mówi po rosyjsku. — Wszystkich nas przez ciebie wysadzą.

Budynki zniszczone przez rosyjski ostrzał, Pokrowsk, 16 marca 2025 r.
Onistrat odpowiada mu sarkastycznie. — Dlaczego mieliby jeszcze chcieć cię zabić? — pyta.
Odwracamy się i opuszczamy rynek. Mężczyzna idzie za nami. — Najpierw rozwalę ci twarz, a potem kamerę — krzyczy w moim kierunku. Andrij Onistrat odwraca się do mnie i tłumaczy przechodnia.
— To piekielna codzienność — mówi. Później dodał, iż był o krok od wyciągnięcia broni. — Strzeliłbym w powietrze. Gdyby to nic nie dało, strzeliłbym komuś w nogę. Na szczęście nie musiałem — mówi.
„Bóg dał mi swoje błogosławieństwo”
Wojna to cierpienie, strata i śmierć. Słychać także jednak wiele historii o braterstwie, poświęceniu i odporności. Choć pomagają one przetrwać strach, dla wielu mieszkańców Pokrowska to tylko bajki. Tutaj wojna pokazuje swoje najbrzydsze oblicze.
W kościele protestanckim znajdują się dwa duże zbiorniki z wodą pitną. Ludzie napełniają nią czajniki i kanistry. Maria mówi, iż Bóg zabrał jej strach. — Dał mi swoje błogosławieństwo w kościele. Od tego momentu wiem, iż wszystko będzie dobrze — twierdzi.
Od jakiegoś czasu mieszka w jednym miejsce, wcześniej kilkakrotnie musiała się przenosić. — Pewnego dnia wróciłam, a moje mieszkanie płonęło, więc zaczęłam szukać nowego. A potem kolejnego, gdy tamto również zostało zniszczone — mówi.
„Zostanę do końca”
Jej rodzina mieszka w zachodniej Ukrainie. Ona nie chce uciekać. — Zostanę tu do końca — deklaruje. Ma nadzieję na negocjacje, zawieszenie broni — i wierzy w pokój. — Następne pokolenia będą w stanie wybaczyć sobie nawzajem i znów żyć razem — mówi.
Wsiadamy z powrotem do samochodu Andrija Onistrata i przejeżdżamy przez najbardziej zniszczoną dzielnicę w mieście. Dwóch ukraińskich żołnierzy właśnie opuszcza kryjówkę w ruinach domu jednorodzinnego. — Mój syn miał 22 lata i tylko raz spotykał się z kobietą — mówi Onistrat.
Jest przeciwny wysyłaniu tak młodych mężczyzn na front. Również chciałby, by wojna się skończyła. — Bez gwarancji bezpieczeństwa Rosjanie nas jednak zniszczą — mówi.