Na placu boju ze Stanami Zjednoczonymi pozostały jedynie Chiny. Jednak nie dlatego, iż Donald Trump złamał opór reszty świata swoją ofensywą celną – nazwał ją „dniem wyzwolenia” Ameryki – ale dlatego, iż po tygodniu tej ofensywy odpuścił. Przynajmniej na 90 dni, bo tyle ma trwać jej zawieszenie.
Oficjalnie (to narracja administracji Trumpa):ponieważ okazała się spektakularnym sukcesem, a państwa z całego globu waliły do Białego Domu drzwiami i oknami, żeby dogadać się z amerykańskim prezydentem.
Nieoficjalnie:ponieważ próg politycznego bólu Trumpa wynosi zaledwie tydzień; właśnie tyle trwały krach na amerykańskiej giełdzie, lawina krytyki ze strony mediów, coraz poważniejsze niepokoje społeczne wśród Amerykanów (także bazy wyborczej samego Trumpa), presja wielkiego amerykańskiego biznesu na Biały Dom, a także widmo odwetu ze strony co poważniejszych globalnych graczy, którzy ani myśleli składać hołdu lennego deweloperowi z Nowego Jorku.
Zobacz również:
O ile reszta świata zyskała nieco czasu w przygotowanie się do przez cały czas możliwej konfrontacji gospodarczej z Ameryką, o tyle Chiny „zyskały” tylko skokowy wzrost barier celnych. w tej chwili to już 145 proc. na produkty importowane z Chin.
Państwo Środka nie położyło jednak uszu po sobie i odpowiedziało Trumpowi dokładnie tym samym – cła na amerykańskie produkty wwożone do Chin wynoszą w tej chwili 125 proc. Przy okazji Chiny m.in. zakazały dystrybucji amerykańskich filmów na swoim terytorium, a także zaordynowały swoim firmom lotniczym wstrzymanie odbioru samolotów Boeinga oraz zaprzestanie kupowania części i sprzętu do już używanych maszyn u amerykańskich firm.
Tydzień wyzwolenia Ameryki. I pauza
– Mam bardzo dobre wiadomości. To jest dzień wyzwolenia, czekaliśmy na to długi czas. 2 kwietnia 2025 roku zostanie zapamiętany jako dzień, w którym odrodził się amerykański przemysł – zachwalał dziennikarzom swoją politykę celną Donald Trump. Podkreślił przy tym, iż „to jeden z najważniejszych dni w historii Ameryki”.

Prezydent USA Donald TrumpSHAWN THEW / POOLPAP
„Dzień wyzwolenia” oznaczał nałożenie domyślnie na wszystkich partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych ceł wzajemnych w wysokości 10 proc. Wyższe stawki Trump i jego ludzie przygotowali dla tych państw, które w ich ocenie są „największymi przestępcami” w (rzekomo nieuczciwych) praktykach handlowych z Ameryką.
Najmocniej dotknięte cłami wzajemnymi kraje otrzymały stawki między 31 (Szwajcaria) a 49 proc. (Kambodża). Wśród najbardziej poszkodowanych znalazły się państwa słynące z produkcji dóbr na potrzeby zachodnich koncernów – m.in. Bangladesz, Tajlandia czy Tajwan.
Trump nie oszczędził jednak choćby najbliższych sojuszników Ameryki. Na Koreę Południową nałożył cła w wysokości 25, a na Japonię 24 proc. Australia i Wielka Brytania – po 10 proc. Unię Europejską amerykański przywódca obłożył 20 proc. cłem. Na liście „ukaranych” zabrakło jednak Rosji, Białorusi czy Korei Północnej. Oficjalnie: z powodu zbyt małej wymiany handlowej ze Stanami Zjednoczonymi lub jej całkowitego braku. Jednak partnerów Ameryki takie tłumaczenia nie przekonały.
To jest rewolucja. To jest polityka prowadzona i nastawiona na destrukcję obowiązujących dzisiaj reguł gry i stworzenie nowych
Po tygodniu Trump zawiesił swoją decyzję na 90 dni – wobec wszystkich państwa oprócz Chin. Oficjalnie: ponieważ nowa strategia okazała się wielkim sukcesem, a mnóstwo państw prosiło Waszyngton o renegocjację umów handlowych. Okres trzech miesięcy ma być czasem poświęconym właśnie tym rozmowom. Nieoficjalnie: ponieważ presja ekonomiczna i polityczna zaczęły odcinać administracji Trumpa tlen.
„Wyrzucił Excela do śmieci”. Co gra w głowie Trumpa?
– Zaskoczeniem dla administracji Trumpa może być fakt, iż świat się nie przestraszył – motywy decyzji Trumpa o zawieszeniu ofensywy celnej analizuje dr Tomasz Pawłuszko.
– Nerwowo zareagowały za to giełdy, przynosząc duże straty. Po kilku dniach Trump musiał się wycofać. Wyglądało to oczywiście fatalnie. Nie dość, iż okazało się, iż po prostu szantażował politycznie połowę świata, to jeszcze doprowadził do dużych strat gospodarczych. Na pewno nie przysporzy mu to sojuszników – uważa amerykanista i analityk ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetu Opolskiego.
Nasz rozmówca zwraca też uwagę na kwestię pomijaną w debacie publicznej o amerykańskich cłach. A mianowicie, iż za tego rodzaju gospodarczą gardą historycznie niemal zawsze chroniły się państwa ekonomicznie słabsze, a nie silniejsze. – Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone zaczęły promować wolny handel dopiero, gdy stały się liderami w wiodących branżach. Miały bowiem najważniejsze technologie, tani produkt i flotę morską, która zabezpieczała ich interesy – wylicza dr Pawłuszko.
Zobacz również:
Ekspert podkreśla przy tym, iż konkurencja niemal zawsze i tak znajdowała sposób na przedarcie się przez zasieki protekcjonizmu. Kluczową rolę odgrywał czas i wyczucie odpowiedniego momentu do kontruderzenia. – Taką sytuację mamy dziś. Stanom Zjednoczonym wyrośli rywale, którzy rozwijali nowe technologie, chronili swoje rynki, a teraz są gospodarczo dużo silniejsi niż dawny Związek Radziecki. Są też dobrzy w biznesie i negocjacjach – ocenia ekspert. I dodaje: – Paradoks polega na tym, iż Ameryka sama do tego doprowadziła.
O motywacji Trumpa i jego otoczenia opowiadał niedawno w rozmowie z Interią główny ekonomista i zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”. – To nie jest ani polityka oparta na danych, obliczeniach i szacunkach, ani kaprys. To jest rewolucja. To jest polityka nastawiona na destrukcję obowiązujących dzisiaj reguł gry i stworzenie nowych, które zostaną za jakiś czas opracowane – diagnozował Ignacy Morawski.

Prezydent USA Donald Trump w KongresieAFP
Rozmówca Interii podkreślił, iż Trumpowi przyświeca „logika rewolucji”. – Jak burzy się reguły po to, żeby zbudować nowe, to człowiek nie zastanawia się nad tym, co jest w Excelu. Żyjemy w kulturze politycznej opartej o obliczanie dosłownie wszystkiego. Tymczasem Trump wyrzucił Excela do śmieci, on i jego ludzie zupełnie nie myślą w tych kategoriach – wyjaśnił ekonomista.
Upadek „amerykańskiego snu”. Na własne życzenie
Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, iż to w dużej mierze same Stany Zjednoczone „wyhodowały” sobie chiński problem. Ostatnie dekady to spadek konkurencyjności amerykańskiej gospodarki i wyprowadzanie produkcji do Azji (zwłaszcza do Chin) w celu ograniczania kosztów siły roboczej. W efekcie amerykański przemysł topniał w oczach, klasa średnia mocno się skurczyła, a pracownicy zaczęli przechodzić z przemysłu do usług. Te były gorzej płatne od przemysłu, ale napływ tańszych produktów zza granicy (efekt wyprowadzonej produkcji!) nie tylko niwelował różnicę i chronił Amerykanów przed drastycznym pogorszeniem standardu życia, ale sprawiał, iż mogli pozwolić sobie na więcej niż wcześniej.
Chociaż eksport malał, a import i deficyt finansów publicznych rosły, to Ameryka czuła się bezpiecznie, bo wciąż trzymała rękę na stworzonym przez siebie globalnym porządku handlowym – kontrolowała system bankowy, miała największą i najsilniejszą armię, wreszcie to amerykański dolar był walutą rezerwową świata. Gdy udało się wygrać „zimną wojnę” euforii nie było końca.
Starcie Ameryki z Chinami to „gra w tchórza” – chodzi o to, kto pierwszy się przestraszy i wycofa. Bardzo trudno ocenić, kto wyjdzie z tego zwycięsko, bo de facto sprowadza się to do pytania: która gospodarka jest silniejsza i która szybciej zacznie negatywnie reagować na tę konfrontację
Z problemami musiał zmierzyć się dopiero Bill Clinton w połowie lat 90. Zdusił inflację, odbudował nadwyżkę finansową i wzmocnił konkurencyjność amerykańskiej gospodarki. Clinton zrobił jednak coś, co wywarło ogromny wpływ na gospodarczą przyszłość Ameryki. – Zniósł przedwojenną ustawę Glassa-Steagalla, dzięki czemu w Stanach Zjednoczonych zaczęły powstawać ogromne konglomeraty finansowe. Amerykański kapitał przez cały czas szalał po całym świecie, pompując pieniądze i produkcję do Chin, które wstąpiły do Światowej Organizacji Handlu, także dzięki protekcji Ameryki – przypomina dr Tomasz Pawłuszko z Uniwersytetu Opolskiego.
– To przecież Amerykanie finansowali chiński rozwój, a Chińczycy w zamian wykupywali amerykańskie obligacje. Ameryka angażowała się w kolejne wojny, a Chiny rosły – kontynuuje amerykanista. I dodaje: – Na efekty nie trzeba było długo czekać. Przez pierwsze 10 lat od inwazji USA na Irak gospodarka amerykańska urosła raptem o kilkanaście procent, a chińska o kilkaset.
Skutki były dotkliwe, bo jeszcze przed pandemią koronawirusa jedynymi prężnie działającymi i rozwijającymi się gałęziami amerykańskiego przemysłu były zbrojeniówka i wydobycie. – Gaz łupkowy i ropa odpowiadały za dwie trzecie inwestycji w amerykańskim przemyśle przez całą poprzednią dekadę – zwraca uwagę dr Pawłuszko.
Zobacz również:
Inne branże nie miały jednak takiego szczęścia. Podupadały lub znikały zupełnie. Do historii przeszedł legendarny „pas rdzy” – mające rozbudowany przemysł ciężki stany Michigan, Indiana, Ohio i Pensylwania – który niegdyś stanowił symbol amerykańskiej potęgi gospodarczej, a gigantyczna zapaść Detroit, dawniej stolicy światowej motoryzacji, była i jest dla Ameryki wstydliwym przypomnieniem, iż czasy świetności skończyły się w dużej mierze na ich własną prośbę. Dodając do tego potężny kryzys finansowy z 2008 roku, którego efekty były odczuwalne przez lata, i coraz większą rzeszę sfrustrowanych wyborców, stworzyło to idealne podglebie dla polityki Donalda Trumpa spod znaku MAGA („Make America Great Again”, czyli „Uczyńmy Amerykę Znów Wielką”).
– Trump obiecał powrót do „starych dobrych czasów” Reagana, a wyborcy mu uwierzyli. Sytuacja jednak jest gorsza niż kiedyś. Dziś przemysł odpowiada za tylko ok. 11 proc. zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy w innych zamożnych krajach jest to bliżej 20 proc., a w Chinach niemal 30 proc. – mówi dr Pawłuszko.
Wzrost potęgi chińskiego smoka
Nasz rozmówca dodaje, iż Chińczycy skrzętnie wykorzystali okazję, jaką otrzymali od Amerykanów. Przez lata kopiowali tamtejsze innowacje i modele organizacyjne, rozwijali własne firmy i budowali pozycję w kolejnych gałęziach gospodarki. Wytworzone produkty sprzedawali natomiast jako własne i po dużo niższych cenach niż kraje Zachodu, na czele ze Stanami Zjednoczonymi.

Xi Jinping podczas parady wojskowej (arch.)AFP
Amerykanie liczyli, iż Chińczycy, podobnie jak inne państwa, przyłączą się do stworzonego przez nich systemu światowego handlu. Oczywiście na zasadach ustalonych przez Waszyngton. – Chińczycy mieli jednak swój własny plan – mówi dr Tomasz Pawłuszko z Uniwersytetu Opolskiego. Wskazuje, iż Pekin przestudiował dzieje zachodnich mocarstw i robi, co może, żeby nie powielić ich błędów.
– Budują swą potęgę nie poprzez podboje (jak kiedyś Europejczycy) i nie poprzez sojusze (jak Amerykanie), ale poprzez inwestycje, technologie i powiązania infrastrukturalne. Zakładają banki, tworzą łańcuchy wartości, budują infrastrukturę i kupują firmy na całym świecie. Są głównym partnerem w handlu dla większości państw. Jednocześnie promują własne instytucje – wylicza rozmówca Interii.
Na koniec podkreśla: – Widać u nich strategiczną cierpliwość, której brak dziś Zachodowi.
W związku z tym w ostatnich latach sytuacja zaczęła wymykać się Amerykanom z rąk, ale tamtejszy biznes nie reagował, bo dostęp do gigantycznego i wciąż rosnącego chińskiego rynku był dla niego niezwykle opłacalny. – Przewaga Ameryki zaczęła topnieć. W 2016 roku gospodarka Chin rozmiarem wyprzedziła amerykańską, a na początku pandemii, w 2020 roku, Amerykanie zorientowali się, iż są zależni od Chin w 830 kategoriach produktów. Chińczycy przestali używać amerykańskich aplikacji i rezygnują z europejskich samochodów. Wyprodukowali własne – analizuje dr Pawłuszko.
Zaskoczeniem dla administracji Trumpa może być fakt, iż świat się nie przestraszył
Dlatego już podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa w Białym Domu pojawiły się pomysły tzw. decouplingu, czyli oddzielenia Stanów Zjednoczonych od Chin. Analizy ekonomistów mówiły, iż zajęłoby to około ośmiu lat, ale byłoby też niezwykle kosztowne ekonomicznie. Zarówno Ameryka, jak i Chiny musiałyby znaleźć nowych partnerów handlowych, którzy wypełniliby lukę po drugiej stronie.
– Dzisiaj z powodu Trumpa Ameryce wcale nie będzie z tym łatwiej – zauważa dr Pawłuszko. Jego zdaniem, w Białym Domu mają tego świadomość, dlatego administracja Trumpa nie chce iść na totalną wojnę handlową również z Unią Europejską. Rzecz w tym, iż UE, która sama ma bardzo napięte relacje handlowe z Państwem Środka, nie ma interesu w „oderwaniu się” od Chin. Nie bez powodu Bruksela postawiła na „de-risking”, czyli ograniczenie chińskich wpływów w europejskiej gospodarce i baczną kontrolę poczynań tamtejszych firm na wspólnym rynku.
Zobacz również:
Na wielki zwrot w relacjach unijno-chińskich nie liczy też dr Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM). – Wszystkie problemy i ekonomiczne, i związane z bezpieczeństwem (czyli wsparciem Chin wobec Rosji) dalej istnieją. One nie zniknęły i nie znikną, więc trudno oczekiwać, żeby UE nagle przymknęła na to oko – mówi Interii. I dodaje: – Ocieplenie relacji handlowych Chin z Unią Europejską nie wchodzi w grę.
Test zderzeniowy i największa słabość Chin
Amerykanie na ringu z Chińczykami zostają więc sami. Skutecznie zresztą o to zadbali poprzez konfrontacyjną politykę nowej administracji. Unia Europejska, przynajmniej na razie, będzie stać z boku i monitorować sytuację. – Starcie Ameryki z Chinami to „gra w tchórza” – chodzi o to, kto pierwszy się przestraszy i wycofa. Bardzo trudno ocenić, kto wyjdzie z tego zwycięsko, bo de facto sprowadza się to do pytania: która gospodarka jest silniejsza i która szybciej zacznie negatywnie reagować na tę konfrontację – przewiduje dr Marcin Przychodniak z PISM.
Głównymi atutami Waszyngtonu jest ogromny wpływ na światowe rynki finansowe – kontrolują światowy system bankowy, a ich dolar jest uniwersalną walutą rozliczeń – tania energia i wciąż najpotężniejsza na planecie armia umożliwiająca interwencję w dowolnym miejscu globu i kontrolę nad światowym handlem. Do tego wysoka innowacyjność gospodarki, dobra demografia, świetne uczelnie wyższe (a także ich płynna kooperacja z biznesem) i wiele firm o globalnym zasięgu. Minusy: olbrzymie zadłużenie, gwałtownie rosnąca inflacja, uzależnienie od importu, mocno skonfliktowana scena polityczna oraz społeczeństwo.

Przywódca Chin Xi JinpingLUDOVIC MARINAFP
Na korzyść Chin gra to, iż jako pojedyncze państwo są największym rynkiem na świecie. Do tego, z racji autorytarnego ustroju, dysponują dużo większą spójnością polityczną i wytrzymałością na ewentualne niezadowolenie społeczne. Mają też prężnie działający przemysł i coraz bardziej innowacyjną gospodarkę. Co więcej, kontrolują 90 proc. światowych zasobów tzw. metali ziem rzadkich, które są fundamentem wszelkich zaawansowanych technologii. Wpływ ten jest tak wielki, iż Państwo Środka samodzielnie mogłoby zatrzymać produkcję elektroniki na całej planecie.
Największa słabością Chin jest… czas. Pekin nie jest w tej chwili gotowy ani gospodarczo, ani militarnie do pełnoskalowej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Uzależnienie gospodarki od eksportu niesie ze sobą duże ryzyko w przypadku wojny handlowej z Amerykanami. Pobudzenie wewnętrznej konsumpcji jako drugiego silnika gospodarki nie idzie z kolei tak, jak życzyliby sobie tego chińscy decydenci. Problem inwestycji infrastrukturalnych i branży budowlanej, na których przez lata Chiny opierały swój wzrost gospodarczy, jest już dobrze znany i zdiagnozowany. Do tego dochodzą fatalna demografia, słaba waluta, rosnące zadłużenie i brak wiarygodności wśród kluczowych zagranicznych partnerów.
Przewaga Ameryki zaczęła topnieć. W 2016 roku gospodarka Chin rozmiarem wyprzedziła amerykańską, a na początku pandemii, w 2020 roku, Amerykanie zorientowali się, iż są zależni od Chin w 830 kategoriach produktów
Klucz do pokonania Chin i nadzieja na równowagę w Azji?
– Chińczycy, chyba choćby bardziej od Europejczyków, mają problem z Trumpem. Nie do końca wiedzą, jak z nim postępować. Nikt do końca nie wie, co jest jego faktycznym celem – mówi dr Przychodniak. – Pekin liczył, iż uda mu się wykorzystać transakcjonizm Trumpa. Liczył, iż uda mu się rozgrywać regionalne interesy Amerykanów, biznesowe interesy Elona Muska, ale tak się nie stało – dodaje analityk.
Jak twierdzi, w przypadku długotrwałej wojny gospodarczej to jednak Chiny mają większe szanse na końcowy sukces. Mają większe pole manewru przy redystrybucji swojego eksportu, a także nie muszą tak mocno jak Trump przejmować się nastrojami społecznymi i presją ze strony krajowego biznesu. Amerykański prezydent ma natomiast na horyzoncie tzw. midterms, czyli arcyważne dla Partii Republikańskiej wybory do Kongresu w połowie kadencji. – jeżeli Trump straciłby większość w Kongresie, byłby to dla niego mocny cios i duży polityczny problem – ocenia dr Przychodniak.
Amerykanie nie są jednak skazani na porażkę. Dr Tomasz Pawłuszko zwraca uwagę, iż kluczem do pokonania Chin może okazać się ich główny rywal w regionie i wschodząca gospodarcza potęga – Indie. – Są nadzieją Stanów Zjednoczonych i Europy na równowagę w Azji, bo to właśnie oni kontrolują najważniejszy dla handlu Ocean Indyjski – uważa ekspert.
Łukasz Rogojsz
Zobacz również:
Donald Trump zawiesza cła. Minister finansów w ”Graffiti”: To czas na negocjacjePolsat NewsPolsat News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas