W poszukiwaniu majora Serafina

polska-zbrojna.pl 2 hours ago

Do walki z sowieckim najeźdźcą 20 września 1939 roku stanęło całe Grodno: żołnierze, a także cywilni ochotnicy. Przewaga wroga była miażdżąca; obrońcy dysponowali zaledwie dwoma automatycznymi działami przeciwlotniczymi, a z braku broni przeciwpancernej przygotowywali butelki z płynem zapalającym. Tym wszystkim dowodził major Benedykt Serafin. Co o nim wiemy?

Most im. Marszałka Józefa Piłsudskiego na Niemnie w Grodnie, lata trzydzieste. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dopiero w połowie dnia przypomniałem sobie, iż jest rocznica obrony Grodna w 1939 roku. Napisałem do żony. Mam prośbę.

Chciałbym, żebyśmy pojechali razem na cmentarz Świętej Rodziny we Wrocławiu, który mamy niemal pod bokiem. Napisałem, iż od lat chcę tam pojechać w tym szczególnym dniu, i jak to zwykle – ciągle coś wydaje się ważniejsze. A przecież tam leży, skrzętnie ukrywający po wojnie swoją rolę, dowódca obrony Grodna, major Benedykt Serafin, nominalnie dowódca 31 batalionu wartowniczego i komendant Wojskowej Komendy Uzupełnień w Grodnie.

REKLAMA

W Grodnie przed wojną stacjonowały sztaby III Okręgu Korpusu, 29 Dywizji Piechoty, 76 Pułku Piechoty, 81 Pułku Strzelców, 29 Pułku Artylerii Lekkiej, 2 dywizjonu artylerii przeciwlotniczej i 7 batalionu pancernego. Sporo jak na ośrodek miejski, który w 1935 roku liczył 49 tys. mieszkańców, z których 44% stanowili Polacy, a 43% Żydzi. Wojsko było największym i najważniejszym pracodawcą w mieście, a to musiało mieć – i prawdopodobnie miało – wpływ na jego atmosferę i na to, iż kiedy pękły fronty i obce armie wtoczyły się najpierw od zachodu, a potem, po 17 września 1939 roku, od wschodu – oddanie Grodna bez walki nie wchodziło w grę. To miasto musiało się bić. Walka była jego racją istnienia. I to pomimo iż zostało ogołocone niemal ze wszystkiego.

Walczyć mimo wszystko

Najpierw do Armii „Prusy”, zwanej wówczas Odwodową, wysłano mobilizowane pododdziały 29 Dywizji Piechoty, potem z nadwyżek ludzkich i sprzętowych uformowano Grupę „Grodno” pod dowództwem generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, którą następnie transportami rzucono na południe, realizując koncepcję tzw. przedmościa rumuńskiego. 14 września miasto było całkowicie ogołocone, niezdolne do obrony, a jednak szykowano się do walki, początkowo od strony zachodniej, spodziewano się bowiem z tego kierunku nadejścia Niemców. Trudno ustalić dokładnie skład walczących w Grodnie jednostek: 31 batalion wartowniczy, harcerze, służby 5 Pułku Lotniczego, garstka policji, żandarmerii polowej, cywilni ochotnicy. Za całą artylerię służyły dwa automatyczne działa przeciwlotnicze Boforsa 40 mm, z braku broni przeciwpancernej przygotowywano butelki napełnione łatwopalną cieczą. Tym wszystkim dowodził major Serafin, zabrakło generałów, zabrakło pułkowników, został major. Nie było żadnych rozkazów, nie było meldunków sytuacyjnych i wiedzy o tym, jak wyglądają okoliczności ogólne, wiadomo było tylko, iż wróg nadciągnie albo od wschodu, albo od zachodu – i bić się trzeba, bo taki obyczaj.

Obrona okazała się zbyt mało liczna, aby walczyć na przedpolu, nie było niemal żadnej broni ciężkiej, dlatego pozycje wyznaczono na linii w miarę zwartej zabudowy. Był świt 20 września 1939 roku, naczelne dowództwo już od nocy z 17 na 18 września znajdowało się w Rumunii, kiedy od zachodu – a nie od wschodu – pojawiły się sowieckie czołgi z 27 Brygady Pancernej. Brygada po trzech dniach marszu, z powodu fatalnej organizacji logistyki i służb, miała około połowy pierwotnego stanu, nie posiadała wsparcia piechoty, ale mimo to spróbowała zająć miasto z marszu, przekraczając most drogowy na Niemnie. Wtedy został trafiony pociskiem z działka przeciwlotniczego jedyny czołg z radiostacją, pozostałe rozjechały się po mieście, próbując działać na własną rękę, ale czołg bez piechoty jest ślepy, bez wsparcia – nie zajmie terenu. Może Sowieci liczyli na wstrząs moralny i panikę, ale miasto stanęło do walki. Całe. Nie tylko żołnierze, ale i cywilni ochotnicy, harcerze, urzędnicy miejscy, kobiety zamienili przedpołudnie 20 września w sezon polowania na samotne czołgi. Obezwładniono większość czołgów rozpoznania, wybito załogi. Gdzieś na ulicy Hoovera ktoś zrzucił podobno na sowiecką maszynę nie butelkę, ale kryształową karafkę stołową wypełnioną naftą. Atmosfera była znakomita, morale wysokie.

21 września jednak pod miastem znalazły się już elementy 16 Korpusu Strzeleckiego i 6 Korpusu Kawalerii, wzrosła liczba wozów bojowych i przeciwnik zaciągnął wokół Grodna kordon, niezbyt szczelny, ale jednak mógł uderzać teraz z różnych kierunków. Przewaga w ludziach była jak pięć do jednego na korzyść Sowietów, przewaga w artylerii i czołgach – bezwzględna, czyli do zera. Jednak efekt porannego natarcia okazał się podobny jak poprzedniego dnia – obrońcy oddzielili ogniem piechotę od czołgów, a czołgi same bez piechoty miotały się ślepe po ulicach, wyłapywane przez obrońców z butelkami z benzyną. Z kolei piechota bez wsparcia czołgów nie spieszyła się do natarcia. Popołudniowe natarcie, którym dowodził osobiście z czołgu dowódca 6 Korpusu Kawalerii komdiw Andriej Jeriomienko, też nie przyniosło przełomu, a Jeriomienko musiał dwa razy zmieniać wóz dowodzenia, bo obrońcy raz za razem uszkadzali czołg, z którego próbował dowodzić.

Miasto niezłomne

Generalny szturm miał być przeprowadzony 22 września, ale obrońcy już wiedzieli, chociażby z relacji generała Przeździeckiego i oficerów improwizowanej Brygady Kawalerii „Wołkowysk”, którzy przechodzili wcześniej przez miasto, kierując się w stronę granicy litewskiej, iż nie mają szans doczekać żadnej odsieczy. Wiedzą, iż po dwóch dniach zaciętej obrony – trzeciego dnia raczej nie wytrzymają, bo ich siły i zasoby się wykruszają, a przeciwnika rosną i będą rosły każdego dnia. Tymczasem okrążenie wydaje się wciąż jeszcze niedomknięte od północy. Nad ranem wojska sowieckie ruszają do szturmu, ale okazuje się, iż już nikt im nie stawia zorganizowanego oporu. Większość polskiego wojska odeszła na Litwę, rozproszyła się, chociaż w kilku punktach miasta doszło jeszcze do nieskoordynowanych walk, m.in. w Domu Strzelca przez kilka godzin stawiała opór grupa harcerzy, która została rozstrzelana po poddaniu się agresorom, podobnie jak około 300 innych obrońców.

Sowieci oficjalnie przyznali się do około 200 zabitych i rannych po ich stronie oraz 22 spalonych czołgów, choć nie wiadomo, czy wymienili te maszyny, których już nie można było wyremontować i ponownie użyć, czyli stracone bezpowrotnie, czy wszystkie, które udało się obezwładnić obrońcom. Wiadomo za to, iż Sowieci zawsze zaniżali straty jak tylko mogli. Ale choćby gdyby oficjalne straty podane pokrywały się z liczbą strat faktycznych – to i tak budzi to szacunek. Utrzymać miasto przez dwa dni, mając pod komendą zbieraninę resztek wojsk zapasowych, bez artylerii, bez broni przeciwpancernej, i zadać straty na tym poziomie? Niejedna wielka jednostka regularnego wojska nie powstydziłaby się takiego efektu.

Dużo myślałem o Grodnie przez ostatnie lata. Między innymi o tym, iż było w tych dwóch dniach upartej obrony coś z prefiguracji przyszłego losu Warszawy. Harcerze, ludność cywilna z butelkami z benzyną, barykady i czołgi bez osłony piechoty. Zastanawiałem się – po co się bronili, jak to w ogóle możliwe, kto był tym, który mimo braku formalnych prerogatyw – dawał głos, by wiedzieli, parafrazując Melchiora Wańkowicza, iż jest ten, kto dowodzi, iż walka trwa.

Defilada 81 Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego w 400. rocznicę urodzin króla. Defiladę odbiera m.in. prezydent RP Ignacy Mościcki, Grodno, 24 listopada 1933. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nazwisko – Serafin, jak biblijny anioł ognisty, posłaniec. Imię – Benedykt – po łacinie: błogosławiony, ten, na kim spoczywa łaska, przewodnik. Można by pomyśleć, iż go nie było, iż to jakaś wymyślona postać – takie imię i nazwisko? Dajcie spokój. Po wojnie podobno w wielu artykułach podawano, iż zginął i nie przeżył wojny. Ale tak naprawdę ocalał, wyszedł na Litwę, został internowany, zwolniony na mocy amnestii i służył w Polskich Siłach Zbrojnych, miał poważny wypadek samochodowy, uraz kręgosłupa. Po wojnie zdemobilizowany – skrzętnie ukrywając swój heroiczny wyczyn – wrócił do Polski, żył i pracował wiele lat we Wrocławiu jako magazynier. I tutaj umarł w 1978 roku.

Nie dostał awansu. W 1939 roku był majorem, zdemobilizowany w 1947 roku – przez cały czas pozostał majorem. Nie otrzymał za tamtą bitwę żadnego odznaczenia. Nie zostało także uhonorowane miasto Grodno i jego mieszkańcy, mimo iż obiecał to Grodnu i jego mieszkańcom publicznie sam generał Władysław Sikorski. Tak jakby nic się nie wydarzyło. A jednak co najmniej 22 sowieckie czołgi spalone.

***
Dopiero kiedy wysiedliśmy przed cmentarzem, zorientowałem się, iż nie zanotowałem sobie, gdzie ten grób jest, i zacząłem nerwowo grzebać w komórce. Liczyłem, iż będzie przy cmentarzu jakaś czynna kwiaciarnia, chciałem kupić znicz, kwiaty, ale Święta Rodzina to jeden z mniejszych wrocławskich cmentarzy. Nic tu nie ma, chociaż groby bardzo zadbane, a sam cmentarz sprawia wrażenie schludne, czyste. Niektóre płyty obwiedzione biało-czerwoną wstęgą. Sporo byłych żołnierzy podziemia i Polskich Sił Zbrojnych. Idziemy, czytamy: Tobruk, Monte Cassino, 1939, Powstanie Warszawskie.

Wreszcie, mówię, to ta alejka. Teraz trzeba patrzyć po nazwiskach. Żona zapytała, jak wygląda ten grób, może jest zdjęcie w internecie? Znajduję, pokazuję: kamienie wokół i płyta, a na płycie kilka niewielkich tabliczek, bo to mogiła rodzinna. Idziemy, i – widać – jest jakiś grób, przy alejce okolony kamieniami, podobny. Pochyla się nad nim człowiek. Podeszliśmy, widzę, jest tabliczka. Benedykt Serafin. To tutaj.– Dzień dobry – powiedziałem do człowieka przy grobie. – Nie chcemy przeszkadzać, my tylko przyszliśmy się pokłonić Panu Majorowi Serafinowi…
A człowiek podnosi na mnie wzrok, uśmiecha się i wyciągając do mnie, obcego człowieka, rękę na powitanie, mówi: – Bardzo mi miło, bo ja jestem wnukiem Pana Majora…

Jakby na nas czekał, ale to przecież niemożliwe. To na pewno przypadek.

Radosław Wiśniewski
Read Entire Article