Wygląda na to, iż opinia publiczna po raz kolejny przegrała z polityką. Polityczny mainstream opozycji na chwilę dał głos oburzonym akcją wstrzymania się od głosu opozycji, by przepuścić kolejny potworkowaty pisowski projekt o SN – ale sytuacja najwyraźniej wraca do normy. Przecież Pl 2050 nie może bezkarnie grać roli „jedynych sprawiedliwych” wobec „zdradzających praworządność” polityków PO, prawda? Pryncypialne głosowanie przeciw niekonstytucyjnej ustawie jest więc według dzisiejszych trendów mainstreamu nie tylko szlachetną naiwnością, ale w istocie grą na korzyść PiS. Prawdziwy demokrata miał obowiązek pomóc władzy przepchnąć tę ustawę. Dlaczego? Bo propaganda PiS rozjechałaby opozycję jako tę, która pozbawia Polaków europejskich pieniędzy z KPO.
Jednym z takich głosów „normalizujących stosunki” pomiędzy główną partią opozycji, a nierozważnie krnąbrnymi wyborcami jest ostatni tekst Marcina Matczaka w Gazecie Wyborczej. Uwadze polecam też komentarze pod nim. Proszę je porównać z nieco wcześniejszymi komentarzami pod stanowiskiem Obywateli RP dotyczącym tej samej sprawy.
Prawo i polityka
Kandyduję w wyborach. Jako ten „nieprzejednany”, który chce bronić „niezbywalnych wartości”, co Matczak uznaje za naiwne i nieodpowiedzialne – czuję się więc wywołany do tablicy i zmuszony odpowiedzieć. Czynię to niechętnie, ale bez specjalnego trudu pomimo znacznych przecież różnic w kompetencji w omawianych tu kwestiach prawnych. Pisze więc Matczak:
„Głosowanie przeciw ustawie, która była mieszanką pomysłów dobrych (rozszerzony test niezależności) i złych (postępowania dyscyplinarne w sądzie administracyjnym) wzbudziłoby ekstazę propagandy. To znany chwyt PiS – akceptacja w pakiecie, wszystko albo nic, a jak się nie zgadzacie, to znaczy, iż wkładacie kij w szprychy dobrej, ba!, najlepszej zmianie. I maszyna nienawiści rusza, i prawie trzy miliardy pracują nad przekonaniem Polaków, iż opozycja to zdrajcy, Niemcy, bolszewicy albo jeszcze gorzej. Nie można było zagrać w tę grę.”
Oto więc prof. Marcin Matczak z jawną ostentacją podporządkowuje prawo politycznemu interesowi, co praworządność rujnuje u samych jej podstaw, bo one polegają właśnie na nienaruszalności zasad niezależnie od politycznych interesów. Ale Marcin Matczak relacjonuje w tym miejscu raczej właśnie polityczny interes, mniej więcej w ten sposób wyrażony bezpośrednio przez Donalda Tuska, zapowiadającego wstrzymanie się od głosu przez opozycję. Matczak ten interes wyjaśnia, rozumiejąc go w pełni, podobnie zresztą jak ja – bo zrozumieć go łatwo, choć w odróżnieniu od Matczaka, uważam, iż nie tylko można, ale bezwzględnie trzeba było zagrać w tę grę zamiast przez cały czas brnąć w całą już serię aktów niebywałego i niczemu nie służącego kunktatorstwa.
Czyste prawo
Za chwilę o tym, dlaczego mojemu rozumieniu postawy polityków nie towarzyszy akceptacja, tymczasem trzeba się zająć prawniczym wywodem Matczaka, co czynię z zażenowaniem – Matczak jest w końcu nie tylko utytułowanym prawnikiem, ale wybitnym i zasłużonym autorytetem, a ja mam ledwie maturę. I ten prawniczy autorytet nadaje prymatowi polityki nad konstytucją charakter ni mniej więcej, tylko doktryny zgodnej z „filozofią naszej konstytucji, która przewiduje mechanizm ważenia niekonstytucyjności”.
„Według konstytucji z niekonstytucyjnością nie jest jak z ciążą” – pisze. „Można ją stopniować, może być większa albo mniejsza, i czasami zupełnie zgodne z konstytucją jest, iż godzimy się na niekonstytucyjność mniejszą, by uniknąć większej.”
I dalej:
„Tak zrobiła opozycja. Uznała za niekonstytucyjność mniejszą to, iż ustawa o SN narusza art. 184 Konstytucji RP, który jasno mówi, co mogą robić sądy administracyjne, a więc wyklucza powierzenie im spraw dyscyplinarnych sędziów. Uznała za niekonstytucyjność większą to, iż w Polsce nie można skutecznie kwestionować statusu neosędziego, co często pozbawia obywateli prawa do prawdziwego sądu. Dlatego zgodziła się na pierwszą, żeby naprawić drugą. Tymczasowo zaakceptowała niezgodność z art. 184, bo będzie mogła ją usunąć w Senacie, aby naprawić niekonstytucyjność systemową – sądzenie przez niesędziów.”
No, nie. Z prawnego punktu widzenia – zdecydowanie nie. Uznawanie konstytucyjności nie jest prerogatywą żadnej grupy posłów, ani choćby senatorów – to należy do sądów, choć (co zdołałem sam wielokrotnie wykazać i uważam za własne największe osiągnięcie) nie tylko trybunałów, ale również sądów powszechnych. Sądów jednakże – nie polityków. To jedno.
Drugie to poprawki senackie, które żadnej niekonstytucyjności oczywiście nie usuną. Ani większej, ani mniejszej. jeżeli już bowiem o senacie mowa, to prawnik, którym w odróżnieniu ode mnie jest prof. Matczak, konstytucyjnej praworządności przysłużyłby się bardziej nie karkołomnie wykazując prawniczą finezję w akcie politycznej głupoty, ale sugerując Senatowi właśnie nie poprawki – które Sejm skutecznie odrzuci głosami PiS i ziobrystów – a odrzucenie ustawy w całości, co zmusi Sejm do jej ponownego głosowania, a wtedy ustawa mogłaby upaść. Gdyby opozycja tym razem zagłosowała zamiast się wstrzymywać. No, w tym miejscu wywodu jest już jasne, iż tego Matczak nie chce. Bo „nie można grać w tę grę” – czyli w „Niemców, bolszewików albo jeszcze gorzej”, no i ponieważ wtedy statusu neosędziów podważyć się nie da, co jest „niekonstytucyjnością większą”. Prawnik i praktyk powinien jednak – skoro się odzywa – powiedzieć zgodnie z prawdą, iż senackie poprawki nie zmienią niczego, natomiast senackie odrzucenie całości ustawy – owszem, mogłoby.
Przekonanie o niekonstytucyjności większej, która trwałaby, gdyby opozycja uwaliła pisowski projekt, nie wytrzymuje krytyki z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, iż status neosędziego pozwala skutecznie żądać jego wyłączenia z procesu, co udaje się nie tylko czasem, ale zdaje się, iż po prostu na ogół. Dlatego, iż sądy wytrzymują presję lepiej niż politycy mimo zainfekowania ich neosędziami. Powód drugi ma już charakter czysto polityczny – Matczak błędnie zakłada, iż po upadku pisowskiego projektu, sprawa po prostu stanęłaby na tym, co mamy obecnie. To nieprawda. Nie mogłaby.
Ale w prawniczych wywodach prof. Matczak poszedł dalej. Przywołał mianowicie Art. 190.3, który pozwala utrzymać niekonstytucyjne przepisy. To już jest jednak – ośmielam się sądzić, przy całej własnej prawniczej niekompetencji – ekwilibrystyka ponad przyzwoitą miarę. Nie dlatego, iż jak zauważa Matczak przepis ten dotyczy orzeczeń TK, a nie opozycji. Dlatego, iż niekonstytucyjny przepis wolno utrzymać jeżeli jego zmiana narusza finanse państwa i wolno to zrobić wyłącznie na określony czas, pozwalając w nim ustawodawcy rozwiązać ów budżetowy kłopot. Tu zaś mamy do czynienia z sytuacją, w której naprawa konstytucyjnego bubla poprawia stan kasy państwa, a nie odwrotnie. Mamy do czynienia z sytuacją nie tylko pod tym względem wręcz odwrotną, ale i pod każdym innym – po prostu zupełnie nieporównywalną.
Wróćmy do polityki, co chyba nie przeczy intencjom Marcina Matczaka uznającego jej konstytucyjną nadrzędność nad „niekonstytucyjnością mniejszą”.
Czysta polityka
Tej nie rozumie nie tylko Marcin Matczak, ale również sporo polityków, w tym ci, którzy w walkę o praworządność angażowali się cali i robili to bardzo szczerze. W parlamencie widzieli własną rolę wyłącznie w składaniu wniosków o poprawki, bezradni wobec arytmetyki sejmowych głosów, rozkładając potem ręce w przekonaniu, iż zrobili, co zrobić mogli. To fałszywe przekonanie.
W 2018 roku latem nikt z nich nie sądził, iż prof. Gersdorf zdoła wbrew przepchniętej właśnie przez Sejm ustawie jednak zachować zgodnie z konstytucją własną kadencję I Prezes Sądu Najwyższego. Że wraz z nią kadencje utrzymają również „starzy sędziowie” SN, co ma dziś choćby większe znaczenie, bo przesądza o tym, iż Sąd Najwyższy nie stał się bezwolną marionetką Ziobry i PiS. Stało się to nie z powodu jakichś zmian w sejmowej arytmetyce. Odpowiednią nowelę PiS przegłosował własnymi rękoma – ulegając presji i uwzględniając koszty całkowicie poza salą posiedzeń Sejmu. O tym, iż co innego niż głosy w Sejmie wyznacza tu polityczny rachunek nie wie, jak się zdaje, ani Matczak, choć brał udział w akcji, która do tego doprowadziła, ani politycy, którzy w niej nie uczestniczyli, a którzy dostali do rąk wygraną już sytuację i właśnie trwonią to największe dokonanie obywatelskiego ruchu demokratycznego.
Gigantyczna społeczna akcja angażująca kilkaset tysięcy ludzi, wielkie demonstracje, długotrwałe, forsowne akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, ogromny, narażający na represje wysiłek wielu ludzi, niezłomną pryncypialność wielu sędziów, którzy cenę płacą do dziś, i długoletnią ciężką pracę najlepszych polskich prawników – ta wieloletnia, prowadzona z imponującą konsekwencją akcja doprowadziła PiS do pata, w którym w bitwie o sądy musi spektakularnie skapitulować, by wydostać niezbędne również dla niego unijne pieniądze. Politycy nie ruszyli w tej sprawie choćby palcem, zawsze – wciąż z powodu tych samych obaw przed pisowską propagandą i wciąż zasłaniając się niemożliwościami sejmowej arytmetyki choćby wtedy, kiedy ona zaczyna im służyć – jawnie się od niej dystansowali, odmawiając udziału i otwarcie represjonując nielicznych odważnych we własnych szeregach. Prawda niestety wygląda właśnie tak i za nic nie chce wyglądać inaczej. Ów pat trwa od dobrych kilku lat. Opozycja nie zdobyła się na żadną inicjatywę w tej sprawie. Projekt ustawy o sądach przygotowały za nią organizacje społeczne. Partiom trzeba go było wmusić. To on jest w stanie odblokować unijne pieniądze natychmiast. Pisowskie potworki prawne tego nie uczynią, co powinno być jasne po tylu latach i tylu zapowiadanych zwrotach akcji, kiedy np. w zmienionej wojną w Ukrainie sytuacji odwiedzała Polskę Ursula von der Leyen i sprawa miała być załatwiona, zdaniem wielu tak, iż oto Unia sprzedaje polską praworządność w zamian za konieczną normalizację stosunków przy granicy z Ukrainą. Unijni politycy nie zawodzą, czego się nie da powiedzieć o naszych. Społeczny projekt ustawy wniesiono do sejmu pod presją, zwlekając jakby umyślnie tak, by wcześniej trafił tam projekt władzy, nie zrobiono nic, by przejąć inicjatywę, która sama pchała się w ręce. Praworządność i polityczna inicjatywa są jak ciąża, owszem. Tak – tak; nie – nie. Tyle, iż tu akurat chodzi o ciążę niechcianą. Dziś prof. Matczak za rozsądne uważa wsparcie pisowskiego prawnego potworka i znajduje dlań karkołomne konstytucyjne uzasadnienia. Pisowska propaganda zadziałała nań tak, iż sam już wierzy, iż odstępstwo od konstytucji przyniesie nam unijne pieniądze i temu właśnie posłuży. Jest odwrotnie. To łamanie prawa, a nie próby jego przywrócenia rujnują relacje z Unią. Konstytucyjną praworządność trzeba po prostu przywrócić. Od kilku już lat politycznie da się to zrobić. Trzeba by jednak chcieć tej ciąży.