Nowością było to, iż zaczepiani pod lokalami nie kłamali, nie zmyślali, nie wymigiwali się od odpowiedzi – jak robili to dotąd – ale po prostu spuścili ankieterów na drzewo. Mieli po temu powód: poprzednie rumuńskie wybory zostały unieważnione m.in. dlatego, iż ich wyniki odbiegały drastycznie od sondaży, a więc sondaże przestały być niezobowiązującą zabawą, a zostały potraktowane jako coś mającego oficjalne znaczenie. Naturalnie zdecydowanie zadawało to kłam zwyczajowym deklaracjom, iż ankiety to tylko statystyki, nikomu nieujawniane i niewpływające na przebieg głosowania, albowiem właśnie zostały do tego użyte.
Wielu ludzi nie wierzy i dziwi się tej praktyce przepytywania przed lokalami, bo nigdy nie trafiło na nich; kto więc adekwatnie rzekomo udziela tych odpowiedzi? Sam głosowałem w każdych wyborach od 1989 roku, i to w różnych miejscach: w Warszawie, w górach i nad morzem, a raz choćby – pochwalę się – w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku (oddałem głos na Palikota!), ale nikt nigdy nie chciał się tego ode mnie dowiedzieć. Może ewentualni ankieterzy z góry przewidywali, iż moi kandydaci i tak przegrają.