Była żona esbeckiego konfidenta, Barbara Engelking – Boni, tradycyjnie twierdzi o braku pomocy Żydom ze strony Polaków podczas wojny. Oburzenie, skądinąd słuszne, nie powinno przesłaniać nam tego, iż od czasu, gdy niejaki Gross dostrzegł geszeft w poniżaniu Polaków tzw. Żydowski Instytut Historyczny co rusz stara się obnażyć rzekomą antysemickość naszego Narodu.
Czasem wypowiedzi utrzymywanych głównie przez polskiego podatnika „naukoffcuff” zahacza o groteskę.
Kolega pani Boni, niejaki Andrzej Żbikowski z ŻIH:
W Polsce około 20 tysięcy Żydów przetrwało okupację hitlerowską dzięki pomocy Polaków. Ale to dużo mniej niż się dotąd wydawało. Dwa lub trzy razy więcej Żydów z terenu Polski przetrwało w obozach koncentracyjnych. Najskuteczniejszą strategią przetrwania był obóz koncentracyjny, od mniej więcej połowy 1944 roku nie funkcjonowały już adekwatnie komory gazowe, bo Niemcy potrzebowali ludzi do pracy.
Wyboldowanie moje.
Czyli co? Obozy koncentracyjne tak naprawdę były… ochronkami, gdzie przerażeni okrucieństwem polskiego chłopstwa niemieccy żołnierze starali się zapewnić schronienie narażonym na śmierć Żydom?
Natomiast co do samej Barbary Boni…
W „The Times of Israel” ukazał się artykuł Arona Hellera, omawiający książkę Barbary Engelking z Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, „Jest taki piękny słoneczny dzień”. Jak pisze autor artykułu, „polska historyk przedstawiła materiał dowodowy dotyczący częstych wśród polskiej ludności wiejskiej przypadków zabijania Żydów uciekających przed Nazistami podczas drugiej wojny światowej”. Ten obszerny cytat jest konieczny, aby wykazać sposób formułowania tez, zarówno autorki książki, jak i jej odbiorców. Bo jest to sposób upowszechniania kłamstwa i dezinformacji.
Przez komentatora gazety B. Engelking uznana została za dalej idącą od Jana Tomasza Grossa. Paradoksalnie, A. Heller przyznaje przy tym, iż Gross jest socjologiem, zatem nie historykiem. Ale skoro tak, to jego tezy, zawarte m.in. w osławionej a opartej na manipulacji faktami książce „Sąsiedzi” nie mogą być traktowane jako ustalenia historyczne, a jedynie socjologiczne dywagacje i hipotezy. Jednak nie przeszkadza to Hellerowi na stwierdzenie, iż książka Engelking „to potężne oskarżenie Polaków o współudział [w Holokauście – przyp. mic], które dotrze teraz do dużo szerszej publiczności”. Posiłkuje się także cytatem z wypowiedzi samej Engelking, która stwierdziła, iż „Polscy chłopi mordowali Żydów na ochotnika”. Cały ten wywód, czy raczej splot cytatów autorki książki i autora artykułu, stanowi pretekst do ataku na obecny „nacjonalistyczny rząd polski” który „badania te prawdopodobnie rozdrażnią”. Idźmy zatem po kolei.
W angielskojęzycznej wersji artykułu, rozpowszechnianej m.in. w Wielkiej Brytanii, wręcz napisano o prominentnej polskiej historyk (A prominent Polish historian). Tymczasem Barbara Engelking nie jest i nigdy nie była historykiem. Ukończyła studia w zakresie psychologii, po czym uzyskała doktorat w zakresie nauk humanistycznych, zaś pracę habilitacyjną złożyła z zakresu socjologii kultury. To nie oskarżenie, ale próba wyjaśnienia, dlaczego głoszone przez B. Engelking poglądy i ustalenia nie mogą być traktowane jako wiarygodne i rzetelne historycznie. Odmienność warsztatu historyka i psychologa czy socjologa jest dla wszystkich w miarę obytego człowieka oczywista, zaś traktowanie prac z zakresu psychologii czy socjologii jako źródłowo udokumentowanych opracowań historycznych prowadziłoby do bałaganu, porównywalnego np. z tym, który spowodowało przed laty narzucenie historiografii marksistowskiej interpretacji dziejów. Niewątpliwie część informacji przedstawionych przez B. Engelking może być ciekawym przyczynkiem czy punktem wyjścia do badań historycznych, ale pod warunkiem przeprowadzenia prawidłowej krytyki źródeł oraz ich interpretacji zgodnej z kanonami nauki historycznej. Podobnie, jak w przypadku J. T. Grossa, opracowanie B. Engelking, po zweryfikowaniu źródeł informacji i prawdziwości relacji, może być traktowane jako głos w dyskusji nad jednostkowymi postawami ludzkimi w sytuacjach ekstremalnych. W żaden jednak sposób nie może być uznane za materiał historyczny i źródło do wnioskowania czy syntetyzowania historii.
Jak twierdzi Heller, autorka książki „niestrudzenie dokonuje rewizji rządowej wersji historii”. Problem w tym, iż w odróżnieniu do państwa Izrael, w Polsce nie ma żadnej rządowej wersji historii, ani choćby spójnej polityki historycznej, co pozwalało dotychczas wielu dyletantom albo wręcz fałszerzom stawiać Polakom nie mające pokrycia w rzeczywistości zarzuty. Obecny rząd być może dlatego znalazł się na celowniku powołującego się na B. Engelking Hellera i rozmaitych antypolskich ośrodków, iż deklaruje chęć zmiany tego stanu rzeczy. Ale od deklaracji do realizacji polityki historycznej pod rządami PiS niestety jeszcze droga daleka.
Z kolei sama B. Engelking twierdzi, iż choć ludzie uważają, iż powinna się obawiać, nie żywi obaw, gdyż mówi tylko prawdę. Sęk w tym, iż o ile jest to prawda Barbary Engelking, to jednak nie jest to sensu stricto prawda historyczna. A za mówienie prawdy rzeczywiście nikt w Polsce nie będzie prawdopodobnie na panią profesor dybał, zatem mitomania i autoreklama to chybiona. Nigdy zresztą wcześniej badania naukowe nie cieszyły się w Polsce większą swobodą, niż pod rządami obecnej władzy. Zatem, o ile tylko o prawdę i dobro nauki chodzi, pani Engelking może rzeczywiście czuć się w pełni bezpieczna.
Niestety, w swej chęci „zabłyśnięcia” tyleż odkrywczymi, co kontrowersyjnymi tezami, B. Engelking głosi liczne bzdury, jak np. ta, iż „Sprawiedliwi działali nie tylko wbrew niemieckiemu prawu, ale również wbrew swym sąsiadom, wbrew panującej atmosferze, wbrew zdroworozsądkowemu antysemityzmowi (podkreślenie – mic)”. Tu właśnie m.in. widać różnicę między warsztatem socjologa, który analizuje zjawisko czy postawę wyalienowaną często z otoczki, a historyka, który bada i weryfikuje całość okoliczności. Dla historyka oczywistym jest, iż w uratowaniu każdego pojedynczego Żyda najczęściej brał udział cały łańcuszek owych sprawiedliwych, a nierzadko całe rodziny, z których jedynie pojedyncze osoby doczekały się oficjalnej nagrody w postaci formalnego miana „Sprawiedliwych” i stosownego medalu. Tymczasem B. Engelking każdy przypadek negatywnej postawy wobec Żydów nie tylko uznaje z założenia za prawdziwy i udowodniony, a przykłady postaw pozytywnych odrzuca i marginalizuje. A równocześnie sugeruje Polakom ów jakiś zbiorowy „zdroworozsądkowy antysemityzm”. A to już czystej wody manipulacja, podobna jak u Grossa.
Jeżeli zaś postawy negatywne wśród polskiego społeczeństwa się zdarzały, to należały do marginesu. Niewątpliwie także wojna sprzyjała różnym wynaturzeniom i degeneracjom, a „system wychowawczy” stosowany wobec Polaków przez niemieckich okupantów tylko te patologie pogłębiał. Problem w tym, iż obok szmalcowników z polskiego marginesu przestępczego, działały takie same grupy żydowskie, wyłapujące uciekinierów z gett. Na usługach niemieckiej żandarmerii oraz gestapo było wieluset żydowskich konfidentów i prowokatorów, którzy wypuszczeni pomiędzy polskie społeczeństwo zbierali informacje kto pomaga Żydom lub choćby tylko pomóc jest skłonny. Obok polskich grup bandyckich – najczęściej pod kierownictwem komunistów, np. Stefana Kilanowicza (późniejszego generała Ludowego WP Grzegorza Korczyńskiego) działały grupy żydowskie. I one także łupiły i mordowały zarówno Żydów, jak i Polaków. A bardzo często zwłaszcza Polaków ratujących Żydów. Badacz, który o takich podstawowych elementach nie wie, zapomina o nich, lub co gorsze odrzuca je, bo nie pasują do z góry założonej tezy, nie zasługuje na miano badacza. Bo wojenna linia podziału przebiegała nie według narodowości, ale według człowieczeństwa.
Uznany w Izraelu historyk Holocaustu Yehuda Bauer entuzjastycznie przyjmuje „ustalenia” Engelking, komentując je: „Podejrzewaliśmy, iż tak było, ale ona to udowodniła”. Już to samo dowodzi jego rzetelności jako historyka, ponieważ dowody przedstawione przez B. Engelking zaprezentowane są w sposób absolutnie nienaukowy z punktu widzenia badań historycznych. Z artykułu Hellera wynika, iż równocześnie Bauer posiłkuje się uproszczeniami dyskwalifikującymi go jako historyka jego samego. Twierdzi bowiem, iż badania Engelking są istotne także z tego punktu widzenia, iż połowa z sześciu milionów zamordowanych w Holocauście Żydów była obywatelami polskimi, nie zająknąwszy się jednak choćby słowem o tym, iż Holocaustu dokonali Niemcy czy choćby naziści.
Barbara Engelking twierdzi – acz w żaden sposób tego nie udowadnia – iż przed Holocaustem udało się zbiec od 160 do 250 tysięcy Żydów, z których jednak przeżyło jedynie od 10 do 20 procent. Reszta zginąć miała z rąk polskich chłopów lub wskutek ich donosów do okupacyjnych władz. Nie mówi ani słowa o tym, z jakich źródeł czerpała tę wiedzę i jak dokonała wspomnianych wyliczeń.
Barbara Engelking nie pisze także o bardzo licznych przypadkach Żydów, którzy ujęci ujawniali Niemcom wszystkie rodziny i miejsca, w których udzielono im pomocy, zaś o fakcie, iż jedynie w okupowanej Polsce udzielanie pomocy Żydom zagrożone było karą śmierci zaledwie wspomina półgębkiem. Z jej książki, ale także wypowiedzi podczas dyskusji w Yad Vashem na czoło wybija się informacja, iż w dziele zagłady Żydów rzekomo polscy chłopi działali niemalże ręka w rękę z niemieckim okupantem.
Ciekawe, czy Barbara Engelking sięgnęła chociażby do Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, aby zapoznać się z licznymi przechowywanymi tam świadectwami relacji polsko-żydowskich okresu okupacji. Świadectwami heroizmu Polaków ratujących Żydów. Ale także dowodami świadczącymi o powojennym prześladowaniu ludzi udzielających w czasie wojny pomocy Żydom, przez funkcjonariuszy Urzędów Bezpieczeństwa, wywodzących się nierzadko spośród marginesu kryminalnego i uczestniczących w procederze szmalcownictwa. Bo Żydów najczęściej ratowali ludzie utożsamiający się z postawą chrześcijańską, a nierzadko narodowcy, którzy po wojnie przez cały czas płacili najwyższą cenę za taką swoją postawę. To byli właśnie ci, którzy nie chwalili się przed komunistami, iż pomagali w czasie wojny Żydom.
Jak wynika z przytoczonego na wstępie cytatu, Żydzi jedynie uciekali przed nazistami – w artykule Arona Hellera pisanymi nie wiedzieć czemu z dużej litery – a Polacy tych uciekających zabijali. Czyżby zatem Polacy brutalnie i wręcz okrutnie ingerowali w niewinne żydowsko-niemieckie zabawy w berka? Skala wypaczenia istoty zjawiska w cytowanej na wstępie wypowiedzi żydowskiego dziennikarza komentarza nie wymaga. Wymaga dobitnego protestu.
Warto natomiast skomentować jeszcze jeden element artykułu z „The Times of Israel”. Artykuł został bowiem zilustrowany fotografią pochodzącą ze zbiorów archiwum Instytutu Yad Vashem, przedstawiającą grupę niemieckich żandarmów sfotografowanych przed posterunkiem w Otfinowie. Zdjęcie podpisano w gazecie jako przedstawiające „polskich żandarmów” podczas gdy wyraźnie widać niemieckie mundury i niemiecki napis nad wejściem „Gend. Stützpunkt Otfinów” (Gendarmerie Stützpunkt – punkt oparcia żandarmerii, czyli ufortyfikowany posterunek). Jako żywo, nie ma na tym zdjęciu ani jednego polskiego żandarma (bo takich w okresie okupacji nie było) i w ogóle Polaka.
Ta skala manipulacji historycznych sugeruje, iż to Barbara Engelking, zamiast podjąć trud rzetelnego badania i wyjaśniania trudnych i dramatycznych zdarzeń z naszej historii, pod płaszczykiem badań historycznych prowadzi politykę zniesławiania Polski i Polaków. Wpisuje się taką postawą w niemieckie tezy o „polskich obozach”. Ręka w rękę z pogrobowcami Hitlera. Tylko czy to wszystko musi i powinna firmować placówka naukowa działająca za publiczne polskie pieniądze? Bynajmniej nie chodzi mi tu o „rozdrażnienie” polskiego rządu, ale o weryfikację, jakie badania finansowane są z polskiego państwowego budżetu? I czy na pewno są to rzetelne „badania naukowe”?
(mic)
]]>http://pressmania.pl/barbara-engelking-o-holocauscie-antypolskie-tezy/]]>
O polskim antysemityzmie słychać na całym świecie. Nieżyjący już niestety Jerzy Ślaski w swojej książce „Żołnierze Wyklęci” opisuje taką oto sytuację:
Gdy w 1984 r. w Australii, w Melbourne, rozmawiałem z bardzo bogatą i bardzo dystyngowaną starszą panią, Żydówką z Białegostoku, która skarżyła się na polski antysemityzm, obciążając tym zarzutem również Armię Krajową, i usiłowałem z nią polemizować, przygwoździła mnie takim oto argumentem:
— jeżeli pan nie wierzy, to mogę zaprowadzić pana do mego brata, który też tu mieszka. Akowcy chcieli go zabić i tak postrzelili, iż do dziś jest inwalidą! I to już po wojnie!
— A co brat wtedy robił? — spytałem.
— Był oficerem. Polskim oficerem! Zastępcą szefa bezpieczeństwa w Białymstoku!
Czyż miałem jej tłumaczyć, iż jeśliby ubowiec tego szczebla nie był z pochodzenia Żydem, ale Hiszpanem lub Australijczykiem, to też by do niego strzelano? To zaś, iż odsetek Żydów wśród tych funkcjonariuszy UB, których dosięgły kule podziemia, jest o wiele wyższy od odsetka osób tego pochodzenia w całej ówczesnej populacji Polski, wynika wyłącznie z tego, iż tak licznie obsiedli wtedy różne struktury UB, niektóre z nich całkowicie sobie podporządkowując. A na dodatek im wyższe to były struktury, tym więcej ich tam było. To także warto przypomnieć.
Faktycznie. Taki „polski antysemityzm”, jak wyżej opisany, był dość powszechny zaraz po wojnie. Pamiętać jednak powinniśmy o słowach izraelskiego dziennikarza Sewera Plockera (21.12.2006 r.):
Żydzi aktywni w oficjalnych komunistycznych aparatach terroru (w Związku Sowieckim i za granicą) i którzy czasami prowadzili ich, nie robili tego, oczywiście, jako Żydzi, ale raczej jako staliniści, komuniści i „ludzie sowieccy”. Dlatego łatwo jest zignorować ich pochodzenie i „grać głupiego”; co mamy z nimi zrobić? Ale nie zapominajmy o nich. Mój własny pogląd jest inny. Uważam za niedopuszczalne, iż dana osoba będzie uważana za członka narodu żydowskiego, kiedy robi wspaniałe rzeczy, ale nie jest uważana za część naszego ludu, kiedy robi zadziwiająco nikczemne rzeczy.
Nawet jeżeli zaprzeczyć, nie możemy uciec od żydowskości „naszych katów”, którzy służyli Czerwonemu Terrorowi z lojalnością i poświęceniem [od chwili] jego ustanowienia. W końcu inni zawsze będą nam przypominać o ich pochodzeniu.
(tekst oryginalny: ]]>https://www.ynetnews.com/articles/0,7340,L-3342999,00.html]]>)
Tymczasem na świecie coraz wyraźniejsze staje się dążenie do ukazania II wojny światowej jedynie poprzez pryzmat Holocaustu. Cała Europa, „zarażona wirusem chrześcijaństwa", była antysemicka, co zaowocowało niemieckimi obozami śmierci.
„Fakty” dobierane są zupełnie tendencyjnie, czemu towarzyszy bezprzykładna wręcz nagonka na ludzi myślących. Przypomnieć należy nie tak dawny przypadek Magdy Ogórek, która to przypomniała lewicowemu politykowi Borowskiemu nazwisko ojca. Wg fanzinu political fiction z Czerskiej oraz założonej przez esbeckich konfidentów TVN miał to być przykład polskiego antysemityzmu. Tymczasem naprawdę chodziło o wskazanie powiązania rodzinnego z najbardziej odrażającym katem Narodu Polskiego po II wojnie światowej! Ale przecież o Żydach w UB trzeba milczeć. Podobnie zresztą jak o Żydach w NKWD czy też w… SS (Reinhard Heydrich).
Na moment sprawa przycichła, jednak znowu jest odgrzebana za sprawą Olejnik i Boni. Kolejne oświadczenia, mające na siłę wbić przekonanie o „naukowości” żony esbeckiego konfidenta, Barbary Engelking i reszty ŻIH wymagają powtarzania dawno już napisanych tekstów.
Cóż, najwyraźniej tak trzeba…
21.04 2023