Russian wrecks with grenades were driving around Poland. Expert: this is starting to look dangerous

news.5v.pl 2 days ago
  • Rosyjskie pojazdy wojskowe zniszczone przez Ukraińców były wożone po dużych polskich miastach w ramach antywojennej wystawy, organizowanej przez rząd PiS
  • Problem w tym, iż nikt ich wcześniej nie sprawdził. Zrobiły to dopiero nowe władze RARS, a po wezwaniu saperów okazało się, iż cały czas znajdowały się w nich niebezpieczne materiały, które w każdej chwili mogły eksplodować
  • Pracownicy Agencji powiadomili prokuraturę o możliwości sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo mienia w wielkich rozmiarach oraz działanie na szkodę interesu publicznego
  • – Nie ulega wątpliwości, iż polskie służby celne i graniczne powinny sprawdzać taki sprzęt za każdym razem, gdy wjeżdża do naszego kraju – ocenia w rozmowie z Onetem Piotr Niemczyk, ekspert ds. bezpieczeństwa
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Chodzi o wystawę „Za wolność naszą i waszą”, którą zorganizowała w czerwcu 2022 r. kancelaria premiera, gdy był nim Mateusz Morawiecki. Głównymi jej eksponatami były rosyjski czołg, transporter, haubicoarmata i wóz opancerzony. Wszystko zniszczone przez Ukraińców podczas wojennych działań. Celem wystawy, która prezentowana była w dużych polskich miastach, było pokazanie, iż Rosjan można pokonać.

Rosyjskie wraki jeździły z granatami i amunicją. Mogły eksplodować w każdej chwili

Dziś w Onecie ujawniliśmy, iż gdy nowe władze Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, która na zlecenie KPRM zajmowała się transportem, załadunkiem i rozładowywaniem wraków, w tej chwili składowanych na jej terenie, postanowiły zainteresować się tym sprzętem, okazało się, iż w jego wnętrzu znajdują się granaty, amunicja i inne niebezpieczne materiały. Wyciągnęli i zabezpieczyli je saperzy.

Wszystko wskazuje na to, iż ani na granicy, ani przed zaprezentowaniem ich na wystawie, nikt należycie nie sprawdził rosyjskich wraków. W związku z tym te „tykające bomby” odbyły „tournée” po całej Polsce. Zdaniem saperów, mogły eksplodować w każdej chwili.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

W związku z tym RARS złożyła do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia dwóch przestępstw — sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach oraz działanie na szkodę interesu publicznego i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. To drugie dotyczy wydania ponad 700 tys. zł na tę wystawę z budżetu RARS. To, zdaniem nowego szefostwa tej instytucji, złamanie prawa, bo nie leży to w jej kompetencjach.

O opinię w tej sprawie poprosiliśmy Piotra Niemczyka, eksperta ds. bezpieczeństwa i służb specjalnych, byłego wiceszefa zarządu wywiadu Urzędu Ochrony Państwa. Był zaskoczony ujawnionymi przez Onet informacjami.

Ekspert: polskie służby celne i graniczne powinny to sprawdzać

— Proszę wybaczyć, ale pierwsze skojarzenie, jakie mam, to granatnik z gabinetu komendanta Szymczyka. I nie jest ono wcale tak odległe, bo rzeczywiście, już po wybuchu wojny z Rosją, wracając z Ukrainy dostawało się „w prezencie” jakieś elementy uzbrojenia jako pamiątki. Sam przywiozłem do Polski kupę łusek, które dostałem jako takie upominki-ciekawostki. Mam też przynajmniej kilku znajomych, którzy dostawali granatniki, takie, jak komendant. Od razu je sprawdzali, były puste. Zmierzam do tego, iż w pewnym momencie dawanie takich pamiątek było w Ukrainie powszechne. Natomiast nie ulega wątpliwości, iż polskie służby celne i graniczne powinny to sprawdzać – ocenia nasz rozmówca.

— Z jednej strony jest ta niefrasobliwość Ukraińców, którzy rozdawali te militarne przedmioty jako prezenty, nie sprawdzając dokładnie, czy nie ma tam pozostałości materiałów wybuchowych, amunicji itd. Ale z drugiej strony: w jednym z ośrodków w Winnicy, w którym byłem, odpowiedzialne były za to panie, które zajmowały się na co dzień wydawaniem posiłków, a nie analizą tego, co się znajduje w przedmiotach przywożonych z frontu na upominki. Inną sprawą jest oczywiście podarowanie generałowi Szymczykowi uzbrojonego granatnika przez ukraińskie służby – dodaje.

Piotr Niemczyk podkreśla, iż w opisywanej sprawie skłania się bardziej ku temu, iż w tym przypadku zawiodły raczej polskie służby graniczne, który powinny sprawdzać wszystko, co jest przywożone do naszego kraju.

— Jednak bardziej niż tego, iż w co którymś egzemplarzu mogły być pozostałości materiałów wybuchowych, bałbym się raczej, iż do naszego kraju jako pamiątki i złom wjeżdżają przedmioty, które są sprawną bronią. o ile w Polsce ściga się kolekcjonerów, którzy chodzą po lasach z wykrywaczami metali i wykopują jakieś części broni z II wojny światowej i policja potem ściga ich i oskarża o nielegalne posiadanie broni, to nie rozumiem, dlaczego nikt nie zastanawia się nad tym, co wjeżdża do Polski. To nie jest pierwszy taki przypadek, więc możemy się tylko domyślać, ile takich rzeczy zostało już wwiezionych do Polski pod podobnym pretekstem – zaznacza.

„To wszystko zaczyna wyglądać groźnie”

W rozmowie z ekspertem zwracamy uwagę, iż cel wwiezienia tych wraków do naszego kraju był słuszny. Miał pokazać, iż można pokonać Rosję.

— Szczerze mówiąc, to z punktu widzenia bezpieczeństwa i działania służb, nie ma znaczenia, w jakim celu taki sprzęt wjeżdża do Polski, czy na wystawę przed szkołą, żeby pokazywać go dzieciom, czy żeby zorganizowana grupa przestępcza użyła go w porachunkach. o ile wybuchnie, to będą szkody, niezależnie od lokalizacji Pytanie, dlaczego polskie służby nie sprawdziły tego sprzętu wystarczająco szczegółowo – zastanawia się Niemczyk.

— Mamy szczęście, iż nic nie wybuchło. Oprócz oczywiście granatnika pana Szymczyka. Ale to wszystko zaczyna wyglądać groźnie, o ile przy okazji może wjechać do nas broń, sprowadzona także w złej wierze, bo tego nie możemy wykluczyć i nikt jej nie znajduje. Albo wpuszczają ją do Polski, nie odróżniając od umownych pamiątek. o ile znajdzie się potem materiał wybuchowy, to trzeba się zastanawiać, czy on tam jest przypadkiem, czy celowo. Jako pierwsze powinno to sprawdzać sito na granicy – uważa nasz rozmówca.

Rafał Guz / PAP

Wystawa „Za waszą i naszą wolność” na pl. Zamkowym w Warszawie

Pytamy, czy kolejne „sito” nie powinno tego wszystkiego sprawdzić jeszcze raz, zanim wystawi ten sprzęt jako eksponaty wystawy w miejscu publicznym, jakim jest plac Zamkowy w Warszawie czy inne miejsca w centrach polskich miast.

„Mamy tu zaniedbania na wielu poziomach”

— Wydaje mi się, iż o ile robi się wystawę w miejscu publicznym, to niezależnie od tego, czy to pozostałości uzbrojenia, czy coś innego, to są kwestie pozostające we adekwatnościach straży pożarnej, która musi na to wyrazić zgodę. W takich pojazdach ważne jest nie tylko sprawdzenie obecności materiałów wybuchowych, ale także np. zbiorników paliwa. Mamy tu do czynienia z podobnymi procedurami. Myślę jednak, iż podstawowy powinien być ten filtr na granicy – podkreśla Niemczyk.

Zwłaszcza, iż przed postawieniem czegoś w miejscu publicznym, trzeba to wcześniej przewieźć. A taki ładunek, na co zwraca uwagę nasz rozmówca, może eksplodować również podczas transportu, gdy np. pojazd, którym jest transportowany, gwałtownie zahamuje przed przejściem dla pieszych.

— Wydaje mi się, iż mamy tu zaniedbania na wielu poziomach. Uważam, iż w sposób skandaliczny już na początku wojny zaniedbane zostało to, iż polskie służby nie były do niej przygotowane. Powinny one określić prawdopodobieństwo jej wybuchu. Dziś już wiemy, iż one same niespecjalnie w to wierzyły. Należało jednak taką ewentualność przewidzieć i wprowadzić procedury, jak kontrolować uchodźców i mienie, które jest wwożone oraz ruch graniczny z tym związany, odbywający się przy dużo większym obciążeniu i stresie, w wojennych okolicznościach – ocenia ekspert.

– Moim zdaniem, o ile nikt nie wie, kto przy okazji wjechał do Polski, bo mam wrażenie, iż tak właśnie było – ABW dopiero po jakimś czasie zaczęło się zastanawiać, chodzić po uchodźcach i pytać, kim są i skąd się wzięli – to tym bardziej nie dziwi, iż służby nie wiedziały, co wjeżdża do Polski w tych różnych transportach z pamiątkami w wojny – podsumowuje Piotr Niemczyk.

Read Entire Article