Rosłoniec: Pasolini – an ambiguous creator

myslpolska.info 1 day ago

Dla większości, której gust ukształtowała estetyka hollywoodzka, ta masowa oczywiście, ze wszelkimi jej konsekwencjami w przebudowie systemu wartości i stylu bycia, przynajmniej na pokaz, Pier Paolo Pasolini pozostanie obcy, odrażający, nudny, szalony, w najlepszym przypadku, niezrozumiały.

Ci, którzy dziś nazwisko włoskiego reżysera, powieściopisarza, poety, malarza, eseisty koniunkturalnie nanoszą na sztandary w walce o kolorowy i uśmiechnięty świat tysiąca płci, prawdopodobnie choćby nie otarli się o jego twórczość, jeżeli wyłączyć niby nobilitującą wiedzę zaczerpniętą z Wikipedii.

Wolność warta najwyższej ceny

Wątpliwe zresztą, czy sam Pier Paolo stanąłby po ich stronie, choćby z tego powodu, iż posiadał wyjątkową intuicję w demaskowaniu fałszu, obłudy. Prawdopodobnie, natychmiast zorientowałby się, iż establishment z premedytacją wspiera i wykorzystuje mniejszość do walki ze społeczeństwem, by wymodelować je według własnych koncepcji, rzekomo zgodnych z duchem czasu, postępu, i ostatecznie zniewolić. Pasolini, chociaż uważał się za komunistę, a w jego twórczości nietrudno odnaleźć ślady marksistowskiego widzenia świata, był przede wszystko wielkim indywidualistą, dla którego niczym nieograniczona wolność jednostki przedstawiała najwyższą wartość. Nawet, jeżeli ceną będzie męczeństwo.

Faszyzm – analogie

Gdy 50 lat temu znaleziono jego bestialsko zmasakrowane ciało na przedmieściach Rzymu, na murach włoskich miast pojawiła się sugestia czerwoną farbą, pozostawiającą nacieki, iż „Pasolini = Matteotti”. Jak gdyby dostrzegając jasną paralelę w tych dwóch odległych o pół wieku przypadkach nagłego i gwałtownego pożegnania ze światem żywych. Giacomo Matteotti (1885 -1924), polityk włoskiej partii socjalistycznej, porwany i zamordowany w czerwcową noc 1924 roku, wydał książkę Zdemaskowani faszyści: rok faszystowskiej dominacji, a potem w Izbie Deputowanych powiedział kilka słów za dużo na temat Benito Mussoliniego i jego los został przesądzony. Ta śmierć, podobnie jak podpalenie Reichstagu w Niemczech, dała pretekst faszystom do rozprawienia się z opozycją. W więzieniu wylądował na resztę życia Antonio Gramsci (1891-1937) – historyk, dziennikarz, polityk, teoretyk włoskiego komunizmu – idol i mentor Pasoliniego.

Mroki systemu

Pasolini w 1975 roku z grubsza naszkicował Petrolio, niby powieść, którą określił dziełem swojego życia – ogólnie mocna rzecz o degeneracji człowieka i mrokach systemu kapitalistycznego. Drugim, równoległym torem trwały prace nad pierwszą częścią Trylogii Śmierci, którą miał stać się Salo, czyli 120 dni Sodomy, film luźno oparty na powieści markiza Donatiena de Sade. Jego akcję przeniósł Pasolini do Włoskiej Republiki Socjalnej w miasteczku Salo, utworzonej przez Mussoliniego, która pod parasolem ochronnym hitlerowców istniała w latach 1943 -1945, gdy faszyści stracili władzę na pozostałym terytorium Italii.

Oskarżenie współczesności

O ostatnim dziele Pasoliniego powiedziano adekwatnie wszystko. Również to, iż podpisał nim na siebie wyrok. Wytrawniejszych krytyków nie zmyliły kostiumy i osadzenie w konkretnym czasie. Twierdzono, iż Salo jest totalnym oskarżeniem nie tyle czarnego czy brunatnego totalitaryzmu, ale włoskiej współczesności. Pasolini z charakterystyczną dla niego nutą prowokacji wielokrotnie przecież wyrażał pogląd na łamach prasy i w swoich esejach, iż jego ojczyzna w zadziwiająco miękki sposób z faszystowskiej przeobraziła się w chrześcijańsko-demokratyczną. Podstawą przeszłości i teraźniejszości był ten sam drobnomieszczański duch. Pasolini mocno akcentował Zło tlące się w każdej władzy, bez względu na jej barwy i odcienie. Zło, które w pewnym momencie przeradza się w niszczycielski płomień, gdy rośnie apetyt na kolejną przyjemność w poczuciu własnej bezkarności. O tym traktuje również film Salo, którego premiery reżyser nie doczekał.

Na celowniku wszystkich

Za zabójstwo Pasoliniego został skazany 17-letni Giuseppe Pelosi, znany policji jako drobny złodziejaszek i męska prostytutka. Choć przyznał się do makabrycznej zbrodni, oprócz wymiaru sprawiedliwości adekwatnie nikt nie dawał wiary jego wersji wydarzeń. Po latach kilka razy zmieniał swoje zeznania, twierdząc, iż Pasoliniego zmasakrowali nieznani mu osobnicy mówiący południowym dialektem, a on był tylko zastraszonym świadkiem tamtego wydarzenia. Media i ulica huczały. Mówiono na przemian, głośno i szeptem, iż to było zabójstwo na zlecenie. Prawdą jest, iż Pasolini naraził się adekwatnie wszystkim, z prawej i z lewej strony sceny politycznej, Kościołowi, umiarkowanym środowiskom i ekstremie. Uważał, iż nadzorcami na budowie Piekła jest cała klasa polityczna: socjaliści, chadecy, a także komuniści, z którymi sympatyzował do końca, choć już w 1949 roku wyrzucono go z partii komunistycznej jako „osobnika bezwartościowego moralnie”, gdy padło pierwsze oskarżenie o krótki romans z podrostkiem.

Powrót do klasyki w latach ołowiu

Z powodu preferencji seksualnych, jak również rzekomo bluźnierczego charakteru wielu filmów, 36 razy stawał przed sądem. Miał jednak szczęście. Zdobywając sławę jako artysta, zdobył również wpływowych przyjaciół, także pośród braci prawniczej na najwyższych piętrach. I choć najlepiej czuł się w towarzystwie przedstawicieli lumpenproletariatu, którego obyczaje opisał w znakomitych powieściach Ragazzi di Vita (polskie tłumaczenie Ulicznicy) i Una Vita Violenta (Brutalne życie), bywał również gwiazdą na salonach, gdzie z łatwością pozyskiwał sponsorów na kolejne produkcje. Uwielbienie przeplatało się jednak coraz częściej z nienawiścią, gdy wkroczył jako reżyser na obszary zakazane, pokazując wyższe sfery w odrażających odsłonach w filmach Teoremat (1968) i Chlew (1969), które entuzjastycznie przyjęto jedynie w środowiskach ultralewicowych i pośród prawdziwych smakoszy kina. Za poklask nie odwdzięczył się. Z dużym dystansem przyglądał się burzliwym wydarzeniom 1968 roku. Złośliwie komentował zdjęcia dzieci z burżuazyjnych rodzin, które w transparentami Mao Zedonga, Karla Marxa, Herberta Marcuse i Che Guevary wygrażają politykom, nawołując do zniszczenia panującego systemu. Generalnie, słoneczna Italia w latach 60. XX wieku wpadła w turbulencje, które trwały również przez całą następną dekadę. Prasa i telewizja nie musiały nerwowo szukać tematów, jak w okresie ogórkowym, kiedy nic się nie dzieje. Działo się choćby za dużo. Prześcigano się w domniemaniach kto stoi za kolejną podłożoną bombą, napadem na bank, kolejnym porwaniem, kolejnym pobiciem czy zabójstwem. Faszyści, komuniści, anarchiści, a może chadecy skorumpowani przez mafię? W porównaniu z Włochami tamtych lat, dziś choćby burzliwa Francja prezentuje się jak ogródek jordanowski. W wyjątkowo niebezpiecznych czasach Pier Pasolini, jakby się wyciszył, szukając schronienia w cieniu klasyki. Kontrowersyjne adaptacje Dekameronu (1970), Opowieści kanterberyjskich (1971) i Kwiatu tysiąca i jednej nocy (1974) zdobyły nagrody na najbardziej prestiżowych festiwalach. To była jego Trylogia Życia. A potem reżyser zaprosił wszystkich do wspomnianego Salo…

Sprzeczności i nieoczywistości

Pier Paolo Pasolini był bez wątpienia kimś wyjątkowym. Należy przy tym uwzględnić czasy, w których żył i tworzył. Otwarcie mówił o swoim homoseksualizmie, a w tamtym okresie taka deklaracja nie była tym samym, co dziś, kiedy odmienne preferencje seksualne są akceptowane w mediach głównego nurtu i lansowane przez system szkolnej edukacji. Pasolini choć należał do tak zwanych postępowców, był przeciwnikiem aborcji, którą uważał za największą zbrodnię, wywołując nieprzyjazne pomruki w środowiskach lewicowych i artystycznych. Przy każdej okazji wytykał Kościołowi, iż nie ma nic wspólnego z Chrystusem i jego nauką, a to nie mogło przecież podobać się w kraju katolickim. Wreszcie jako komunista w gruncie rzeczy pogardzał klasą robotniczą, która bardziej kojarzyła mu się z oportunizmem, niż z rewolucją, o jakiej marzył. Bo prawdziwa rewolucja według Pasoliniego powinna się najpierw dokonać w sercu człowieka, żeby w ogóle była jakakolwiek szansa na budowę innego, lepszego świata.

Co Pasolini powiedziałby dziś?

Czy ktoś taki jak Pasolini odnalazłby się w dzisiejszych czasach, kiedy adekwatnie już nic nie szokuje, a na nieprzyjemne prawdy większość wzrusza ramionami? Czy jako homoseksualista, ale będący sceptycznie nastawionym do mas jako takich, pojawiałby się na Paradach Równości z tęczową flagą? Co myślałby o aktywistach przyklejonych do asfaltu, oblewających czerwoną farbą obrazy w muzeach, podejrzewając, iż za swoją działalność regularnie otrzymują przyzwoity grosz od rekinów finansjery? I wreszcie, jaki byłby jego stosunek do tak zwanego wolnego świata, który wspiera reżim budujący tożsamość narodową na zbrodniczej ideologii? Na te pytania niech każdy spróbuje odpowiedzieć sam.

Adam Rosłoniec

Read Entire Article