@tarikcyrilamartarikcyrilamar.substack.com

Obecne elity polityczne Niemiec są jeszcze bardziej uległe wobec USA niż elity RFN z czasów zimnej wojny. Co jest ironiczne, ponieważ zimna wojna dawno się skończyła, a przynajmniej po II wojnie światowej Ameryka nigdy nie traktowała Niemców tak okrutnie i z tak otwartą pogardą jak teraz. Ale ewidentnie stare, złe nawyki zamierają w Berlinie.
W rzeczywistości mnożą się jak grzyby po deszczu, jakby jutra miało nie być. Nic więc dziwnego, iż główny nurt niemieckiej kultury politycznej powraca do oczerniania opozycji w zmowie z Moskwą – werble i bardzo straszna muzyka!
Szczerze mówiąc, w pewnym sensie jest to idealne połączenie czegoś tradycyjnie niemieckiego z pewną wierną kopią USA: obrzydliwy, stary trik wyśmiewania opozycji jako „vaterlandslose Gesellen” (w istocie piątej kolumny), zakorzeniony w podłej, militarystycznej polityce półautorytarnych Niemiec wilhelmińskich, połączony teraz z imitacją nieco przestarzałego, amerykańskiego stylu „Russian Rage”. Kult „dalekiej drogi na Zachód”, wciąż tak ukochany przez dogmatycznych niemieckich atlantystów, spotyka się z przedwojenną, nacjonalistyczną wojną informacyjną.
Ofiary tego brudnego triku pochodzą zarówno z nowej lewicy, jak i nowej prawicy. Kiedy nowa lewicowa partia BSW, wówczas pod przywództwem Sahry Wagenknecht i Amiry Mohameda Aliego (obecnie pod przywództwem Alego i Fabia De Masiego), zyskiwała na popularności w zeszłym roku, stała się głównym celem propagandy opartej na poczuciu winy przez skojarzenie z Rosją.
Niemiecka, de facto państwowa telewizja, która stała się skrajnie konformistyczna, wprowadzająca w błąd i – mówiąc wprost – podła, oskarżyła Wagenknechta o „zgodność z rosyjską propagandą”. Były minister gospodarki, katastroficzny, ale błogo zadowolony z siebie Robert Habeck – w tej chwili na synekurze Uniwersytetu Berkley – posunął się choćby do nazwania BSW „całkowicie kupioną” przez Moskwę. Partia pozwała go, a on słusznie przegrał. Wagenknecht został oczyszczony z zarzutów, ponieważ „kłamstwa” i „fałszywe wiadomości” Habecksa nie wytrzymały kontroli prawnej.
Do tej pory jednak BSW została wykluczona z niemieckiego parlamentu z powodu wyjątkowo smrodliwego połączenia błędnych obliczeń wyborczych i czegoś, co wygląda na skoordynowaną próbę partii establishmentowych, by opóźnić rozwiązanie tej ogromnej porażki tego, co pozostało z demokracji w Niemczech. W obliczu tych posunięć, które – jak się nauczyliśmy – opierają się na „podręczniku” manipulacji wyborczych, w tej chwili uznawanych za normalne w UE, BSW się nie poddała i wciąż może odnieść zwycięstwo. W takim przypadku jest bardzo prawdopodobne, iż wejdzie do parlamentu, obecna koalicja rządząca nieodróżnialnych centrystów (CDU i SPD) upadnie, a niemiecka polityka zostanie mocno wstrząśnięta – i tak właśnie powinno być.
Na razie jednak niemiecka namiastka amerykańskiego oszczerstwa Rosja-Rosja-Rosja (znanego również jako Russia Rage) skupiła się na innej, w tej chwili silniejszej partii opozycyjnej, AfD – nowej prawicy. choćby Habeck już wcześniej zaatakował zarówno BSW, jak i AfD swoją nieodpowiedzialną i polaryzującą demagogią. AfD, mając ponad 150 miejsc w Bundestagu, parlamencie Niemiec, stanowiąc jedyną poważną siłę opozycyjną i prowadząc w wyborach krajowych, została ewidentnie wytypowana do ponownego, intensywnego nawału rusofobicznej propagandy.
Na przykład, szef komisji obrony Thomas Röwekamp z CDU kanclerza Merza ostrzegł, iż parlamentarzyści AfD mogą nadużywać swojej pozycji do szpiegowania na rzecz Rosji. Dowodów – zero. Zamiast tego Röwekamp spekuluje na temat ich całkowicie legalnych wniosków o informacje. Żądań, które każdy parlamentarzysta ma prawo – a wręcz obowiązek – składać w ramach mandatu nadanego mu przez wyborców do kontrolowania władzy wykonawczej.
Ministerstwo Obrony, które właśnie przechodzi przez kolejny poważny skandal związany z marnotrawieniem miliardów euro na iście szalony plan modernizacji radiotelefonów wojskowych, najwyraźniej nie podoba się również kontrola ze strony opozycji parlamentarnej i dodatkowo ujawnia bezpodstawne – i anonimowe – ostrzeżenia dotyczące tych samych wniosków AfD. Prawdziwym skandalem jest oczywiście to, iż Röwekamp i ministerstwo wykorzystują swoją pozycję, prawdopodobnie w sposób skoordynowany, do wysuwania takich oskarżeń.
W podobnym duchu, wyjazd do Rosji czterech czołowych polityków AfD – deputowanych Bundestagu Steffena Kotré i Rainera Rothfußa, lidera partii w Saksonii Jörga Urbana oraz posła do Parlamentu Europejskiego Hansa Neuhoffa – w celu wzięcia udziału w konferencji na temat współpracy między BRICS a Europą, spotkał się z ostrą i szokująco nieuczciwą krytyką: kolejny przedstawiciel CDU mówił o „zdradzie”. Niemieckie media głównego nurtu nagłośniły te absurdalne zarzuty.
Kotré i Urban bronili swojej podróży, twierdząc, iż dbają o niemieckie interesy narodowe, zaniedbywane przez obecny rząd, takie jak tania energia, dyplomacja pokojowa i kontakty z BRICS. Sankcje antyrosyjskie, jak argumentują, wyrządzają Niemcom poważne szkody. Mają oczywiście rację.
Kierownictwo AfD z kolei, jak widać, odrzuciło oskarżenia o szpiegostwo, nazywając je „potworną bezczelnością”, co jest eufemizmem. Jednocześnie partia poszła na ustępstwa: odwołano spotkanie z Dmitrijem Miedwiediewem, wiceprzewodniczącym Rady Bezpieczeństwa Rosji, zaplanowane podczas wizyty w Rosji. W istocie kierownictwo partii, w którego skład wchodzą współprzewodniczący Alice Weidel i Tino Chrupalla, popełnia wręcz błąd nowicjusza, wykazując wyraźne oznaki rozłamu: Weidel coraz bardziej ulega rusofobicznej presji, wyraźnie nakazując Rothfußowi „dobrowolne” pozostanie w domu, podczas gdy Chrupalla lepiej się trzyma i przyjmuje na siebie ciężar kampanii oszczerstw.
Z boku media głównego nurtu już teraz chełpią się rozłamem w AfD, a nawet, co jeszcze bardziej podstępne, witają jej w końcu „cywilizację” i zdolność do „współpracy” z rozpadającym się centrum. Tak właśnie streszcza się niedawny felieton w statecznym „Neue Züricher Zeitung”.
Tylko osoby spoza głównego nurtu, takie jak magazyn Jürgena Elsässera „Compact” (również stale bombardowany rusofobicznymi oszczerstwami), wskazują, iż jest to bardzo niebezpieczna pułapka dla AfD. Poza Weidel i Chrupallą, kształtują się wyraźne, przeciwstawne tendencje. jeżeli partia nie uniknie w pełni wyraźnego rozłamu, osiągnie dokładnie to, co próbowała osiągnąć główna kampania oszczerstw „Russia Rage”.
A jeżeli jedność zostanie utrzymana poprzez narzucenie podejścia Weidela, polegającego na uspokajaniu zwolenników „Russia Rage” (nawet jeżeli tylko ze względów taktycznych), doprowadzi to do kolejnego rodzaju ślepej uliczki, a mianowicie utraty wielu głosów, nie tylko, ale zwłaszcza w byłych Niemczech Wschodnich, gdzie histeryczny strach przed Rosją i panika związana z groźbą wojny sprzedają się szczególnie źle.
W tym kontekście niedawne przemówienie prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. W Niemczech urząd prezydenta pełni głównie funkcję ceremonialną, ale w najważniejsze narodowe dni pamięci prezydent dysponuje mównicą, z której może próbować kształtować nie tylko debaty publiczne, ale także wynikające z nich strategie polityczne.
Przemawiając 9 listopada, Steinmeier wykorzystał swoją platformę w agresywny i destrukcyjny sposób. Data ta nawiązuje (w porządku chronologicznym) do w dużej mierze nieudanej rewolucji niemieckiej z 1918 roku i powstania źle zaprojektowanej Republiki Weimarskiej; brutalnych antysemickich pogromów z 1938 roku, dawniej znanych w nazistowskim, uporczywym slangu jako „Noc Krystaliczna”; oraz faktycznego upadku Niemiec Wschodnich w 1989 roku, kiedy to upadł Mur Berliński.
Przemówienie Steinmeiera nie było adekwatne do okazji. Moralnie protekcjonalny, intelektualnie dogmatyczny i powierzchowny, a także odbierany jako fundamentalnie hipokrytyczny. Wśród najważniejszych punktów znalazł się brak odniesienia się do ludobójstwa Izraela w Strefie Gazy – w którym Niemcy były współwinne – przy jednoczesnym potępieniu wzrostu antysemityzmu. Biorąc pod uwagę to połączenie ślepoty i wybiórczego sumienia, Steinmeier prawdopodobnie sugerował, iż znaczna część uzasadnionej krytyki Izraela, ludobójczego państwa apartheidu, mieści się w kategorii „antysemityzmu”, rażącego kłamstwa, będącego bardzo popularną formą moralnego wypaczenia i tchórzostwa wśród niemieckich elit. Najwyraźniej prezydent nie wyciągnął prawdziwej lekcji z niemieckiej historii ludobójstw (i to nie tylko jednego): Nigdy więcej, nikomu i przez nikogo. W tym: Nie Palestyńczykom przez Izraelczyków, z pomocą, by wymienić tylko kilka, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
Prezydent wszystkich Niemców – przynajmniej teoretycznie – nie miał też żadnych skrupułów, by zaatakować AfD, legalną partię w parlamencie i cieszącą się poparciem niemal wszystkich byłych Niemiec Wschodnich, a coraz częściej także byłych Niemiec Zachodnich. Choć nie wymienił ich z nazwy, było jasne, iż jego liczne odniesienia do „ekstremistów” były wymierzone w AfD; bronił ich ewidentnie niesprawiedliwego wykluczenia z normalnego procesu budowania koalicji – niesławnej zapory sieciowej – dzięki powierzchownych i fałszywych analogii do Weimaru i nazistów (a piszę to zarówno jako człowiek lewicy, jak i historyk). W istocie opowiadał się za delegalizacją partii, wykazując się albo cynizmem, albo zdumiewającym brakiem gruntownej refleksji.
A skoro już o tym mowa, Steinmeier jest członkiem SPD, socjaldemokratów, których bardziej imponującymi poprzednikami politycznymi byli pierwotni „vaterlandslose Gesellen”, czyli ofiary systematycznej nieczystej gry Wilhelma von Niederlande z oskarżeniami o „piątą kolumnę”. Ironia w Niemczech wciąż bywa przesadnie poważna i raczej nieświadoma.
AfD nie przegapiła przesłania. Kierownictwo Bundestagu oskarżyło Steinmeiera o nadużywanie urzędu, mimo iż nie był wcześniej prezydentem. Porównania bywają mylące, ale sedno odpowiedzi AfD jest trafne. Steinmeier twierdzi, iż chce bronić demokracji. Jednak nie podjął działań przeciwko skandalicznym błędom w liczeniu głosów i taktyce zwlekania, które uniemożliwiły BSW wejście do parlamentu.
Nie ma też nic do powiedzenia na temat tego, iż wielu Niemców, co jest bardzo prawdopodobne, czuje, iż nie może już otwarcie mówić, co myśli. Zamiast tego zasugerował, iż zasługują na uciszenie, ponieważ równie dobrze mogą pasować do jego wąskiej, ale elastycznej, doktrynerskiej i politycznie egoistycznej idei obrony demokracji.
A swoimi lekkomyślnymi, de facto, groźbami prohibicji potwierdził to, co wielu Niemców słusznie podejrzewa: iż ich polityczny establishment zatracił właśnie ten „Augenmaß” – poczucie proporcji i sprawiedliwości – który według Steinmeiera jest kluczowym elementem demokracji. Ma rację: jest. Szkoda, iż go nie ma.
Stwierdzenia, poglądy i opinie wyrażone w tym felietonie są wyłącznie poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy RT.
Przetlumaczono przez translator Google
zrodlo:https://www.rt.com/news/627962-russia-germany-opposition-smear/








