RADIO GDAŃSK (KIEDYŚ POLSKIE): PROGRAM OBOWIĄZUJĄCY – PRYMITYWIZM, INFANTYLIZM, SERWILIZM, CZYLI POPiSOWY IDIOTENRUNDFUNK

polskawolna.pl 1 day ago

Mentalność politruków musiała dać o sobie znać także w tym przypadku. Dobosze z Radia Gdańsk kilkanaście razy dziennie bębnią o okrągłej, już 80-ej rocznicy istnienia tej rozgłośni. Tymczasem Radio Gdańsk istnieje dopiero od 1993 roku, co daje rocznicę ledwie 32-letnią. Pozostałe 48 lat przypada na Polskie Radio Gdańsk, od którego polskości pomagdalenkowi dysponenci publicznego środka przekazu odcięli się jednoznacznie.

Co nimi powodowało? Najbardziej prawdopodobną wydaje się wersja z kundlizmem wobec nacji, która przed i w trakcie II wojny światowej rządziła Gdańskiem niepodzielnie i krwawo, a Adolfa Hitlera przyjmowała z aplauzem i honorami, jakich nie doświadczył choćby w Monachium czy Berlinie. Wśród licznej – nomen omen – rzeszy „repatriantów” zza Buga, sprowadzonych do Polski w ramach desantu stalinowskiego prym wiedli nie tylko sami stalinowcy – głównie żydochazarskiego pochodzenia – ale także hitlerowcy kolaboranci z Ukrainy, Litwy i Białorusi. Ich współczesnym pomiotom, skądinąd bardzo wpływowym zwłaszcza w mediach (vide: „Dziennik Bałtycki”, określany przez niemieckich właścicieli jako „Ostzee Zeitung”) bliżej do wylizywania hitlerowskich pomiotów z IV Rzeszy umownie określanej jako UE niż do – przynajmniej – poszanowania dla historycznej polskości Gdańska.

Jest coś przerażającego, gdy radio publiczne z definicji i przede wszystkim – z abonamentowego haraczu płaconego przez wszystkich obywateli, choć najbardziej predestynowane do statusu medium niezależnego, faktycznie służy realizowaniu politycznych geszeftów kolejnych partii przewodnich. O władzę walczą one wprawdzie bezwzględnie ale priorytety pozostają takie same i nienaruszalne; absolutne podporządkowanie berlińsko-brukselskiemu eurokołchozowi, pełna akceptacja dla antysemickiego ludobójstwa w Gazie dokonywanego przez żydochazarską dzicz, promocja dewiacji i niszczenie tradycyjnego modelu rodziny, bezwarunkowa zgoda na okradanie i opluwanie przez banderowców, niszczenie wszystkiego, co dałoby Polsce niezależność gospodarczą na rzecz np. promowania zielonego debilizmu.

Jedna z częstszych rozmówczyń w 32-letnim Radiu Gdańsk. „Ministra” Katarzyna Kotula nie ma wprawdzie deklarowanego tytułu magistra tylko licencjat po jakimś „Collegium Tumanum”, nie ma też męża i normalnej rodziny ale ma partnera, bękarta i czelność określania Polakom norm moralnych i obyczajowych z preferencją w stronę sodomii. Przy okazji – znajomi z głębi Polski pytają mnie często, co stało się z Wybrzeżem, które pół wieku temu było w awangardzie przemian ustrojowych Polski. Odpowiadam zatem publicznie: NIC SIE NIE STAŁO. FALA OPADŁA, SZUMOWINY ZOSTAŁY…

Czym zatem różni się 32-letnie Radio Gdańsk pod dwuletnimi rządami PO od tego, czym było pod poprzednimi ośmioletnimi rządami PiS? Przede wszystkim – doborem rozmówców, starannie wyselekcjonowanych pod partyjne potrzeby, Dla wypełnienia tego wymogu choćby nie trzeba było dokonywać zbyt wielkich roszad w prawie 50-osobowej redakcji. Ponad połowa tego składu pozostała nienaruszona. Profesjonalny agitator obsłuży bowiem każdy reżim. A wśród nienaruszalnych m.in. sodomita z kilkudziesięcioletnim stażem w redakcji muzycznej czy dziennikarz sportowy, który najchętniej wyeliminowałby z serwisu choćby piłkę nożną na rzecz ukochanej koszykówki, mimo iż jej poziom w Polsce kwalifikuje do miana gry świetlicowej, a za jej ikonę robi emerytowana gwiazda NBA o intelekcie kabotyna. W dodatku – mającego problemy choćby z tabliczką mnożenia.

Oczywiście, poziom intelektualny publicznego radia mogliby podwyższyć zapraszani do studia np. praktycy ze sfery gospodarczej, nie związani z żadną opcją polityczną, a jednocześnie niezależni finansowo. To chyba byłoby zbyt duże ryzyko dla rozpisujących scenariusze codziennych audycji. Dominują zatem tzw. eksperci od ekonomii po uczelniach na solidnej podbudowie dawnych wojewódzkich uniwersytetach marksizmu-leninizmu, a o ile już dopuszcza się jakiegoś przedsiębiorcę to też po uprzednim sprawdzeniu czy nie wyskoczy z czymś „kontrowersyjnym”. Nie słyszałem jeszcze w 32-letnim Radio Gdańsk ani jednej merytorycznej dyskusji na temat rzeczywistej opłacalności farm wiatrowych na Bałtyku, choć już teraz wiadomo, iż będą one opłacalne niemal wyłącznie dla niemieckich producentów turbin.

Jeśli ma się miasto w swojej nazwie to wypadałoby uczciwie, po reportersku powiedzieć co się w nim naprawdę dzieje. I nie w kontekście przepełnionych koszy lub chodnika zasranego psimi odchodami ale cokolwiek poważniejszym. Na przykład o skali dewastacji miasta przez deweloperów przy wydatnym współudziale durniów, łapowników lub agenturalnie uzależnionych (niepotrzebne skreślić) urzędników z magistratu. I co? I nic. Paweł „Santo Subito” Adamowicz po uroczystym sproszkowaniu i przeniesieniu do Bazyliki Mariackiej (choć jest też wersja z przeniesieniem do Szwajcarii i to w pełnym zdrowiu) niczego raczej nie ujawni, natomiast działalność obecnej prezydentczyni miasta – to mój ukłon w stronę wyznawców nowomowy – ciągle czeka na porządny „audyt” dokonany przez w miarę inteligentnych i ponad miarę odważnych prokuratorów oraz funkcjonariuszy służb tajnych i jawnych.

Natura nie znosi jednak próżni, toteż trzeba ją czymś wypełnić. Najbezpieczniej intelektualnie rozwijającymi rozmowami ze słuchaczami prowadzonymi przez panią Kasię, Zosię czy Basię, gdyż takie zdrobniałe imię zwiększa poufałość i wzajemne zaufanie. A o czym? Na przykład kilka dni temu pani Basia zapytała słuchaczy i słuchaczki dlaczego lubią mieszkać tam, gdzie mieszkają? Za najlepsze wypowiedzi nagroda w postaci – jubileuszowego prawdopodobnie – kubka Radia Gdańska. Jako jedna z pierwszych dodzwoniła się mieszkanka gdańskiej Zaspy podkreślając, iż właśnie tutaj może oglądać jak jesienią pięknie spadają liście z drzew, a na pobliskiej plaży można zbierać bursztyny. prawdopodobnie w Brzeźnie liście nie spadają ale wznoszą się do góry w dodatku gwałtownie, więc niezbyt pięknie. Co gorsze – wysyp bursztynów kończy się akurat na granicy obydwu dzielnic.

A wszystko zaprawione nienaganną polszczyzną, z coraz modniejszymi tzw. feminatywami (tylko czekać, gdy suka obwołana zostanie pieską) i takimi nowotworami jak np. „głosówka” (według radiowych poliglotów informacja przekazana dźwiękowo). Ani chybi na swoją radiową premierę już czekają znana od wielu lat łonówki, dzisiaj ciągle używane przez panie lekkich obyczajów.

Za żydokomuny felernej (przypominam – to PRL) dziennikarzy radiowych obowiązywała tzw. Karta Spikera. Bez zdanego egzaminu i otrzymania tego dokumentu nie było mowy o dopuszczeniu przed mikrofon, przynajmniej w radiu publicznym. Dzisiaj mamy „demokrację”, więc nie tylko śpiewać każdy może. Najważniejsza w radiu publicznym jest bowiem lojalność partyjna. Obawiam się, iż tak pozostanie do czasu, gdy Radio Gdańsk doczeka nie sfałszowanej ale autentycznej 80-ej rocznicy swojego istnienia.

Henryk Jezierski
(14.11.2025)
Zdjęcia: domena publiczna

Read Entire Article