Proces wyborczy i poprzedzająca wybory kampania mają w teorii stanowić święto i triumf demokracji.
To okres, w którym pozwala się całej wspólnocie, jaką jest obywatelski naród na realne występowanie w charakterze podmiotu. Tyle teoria. Praktyka jest znacznie skromniejsza. Ale ostatnie polskie kampanie wyborcze dowiodły, iż choćby o skromniejszych pożytkach praktycznych coraz trudniej mówić.
Zostawmy na boku idealistyczną, naiwną wizję elekcji jako upodmiotowienia obywateli. Przede wszystkim pamiętać należy, iż w obecnych realiach rezultat głosowania zmienia bardzo niewiele. Interesy kluczowych aktorów (struktur międzynarodowych, geopolitycznych ośrodków decyzyjnych, wpływowych grup interesu – tych zagranicznych i tych krajowych) stanowią przedmiot systemowych gwarancji, od których nikt z dopuszczonych do udziału w wyborach polityków i formacji nie ma zamiaru odstępować. Ustabilizowany, skostniały system nie toleruje z natury jakichkolwiek przywódców transformacyjnych.
Wstęp do kierownictwa politycznego mają wyłącznie osoby kierujące się logiką transakcyjną, zdający sobie sprawę ze swojego realnego nikłego znaczenia w realnych procesach decyzyjnych. Nie jest to sytuacja nowa; niegdyś zewnętrznym podmiotem decyzyjnym, którego akceptacja nieodzowna była do przeprowadzenia jakichkolwiek zmian personalnych w obrębie klasy politycznej, była Moskwa. Po 1989 roku zastąpił ją Waszyngton oraz mające płynny kształt i trudną do precyzyjnego zdefiniowania naturę zewnętrzne struktury kapitałowe. Wybory mogą co najwyżej zmienić coś w kwestiach drugorzędnych, niekiedy ledwie kosmetycznych, choć przecież nie do końca dla obywateli pozbawionych znaczenia. Nie łudźmy się jednak, iż mogły przynieść jakąś alternatywę w wymiarze strategicznym.
Kampania wyborcza jest jednak okresem, który wykorzystać można dydaktycznie, rozwijając zdolność wspólnoty do deliberacji, czyli spokojnego rozważania szeregu problemów publicznych. W owych dyskusjach powinna wykuwać się wspólnota mieniąca się różnorodnością, ale jednak zdolna do autentycznego dialogu. Dyskusje w okresie przedwyborczym mogą być momentem, w którym cały naród polityczny zasiada do wielkiego, wspólnego, rodzinnego stołu i radzi co dalej. Mimo bezsilności lokalnej klasy politycznej zasygnalizowanej powyżej, już sama taka dyskusja stanowić może samodzielną wartość procesu wyborczego, a adekwatnie wyborom towarzyszącego. To czas, w którym możemy rozwijać się obywatelsko, intelektualnie. Z pożytkiem dla nas wszystkich, bo być może w momencie geopolitycznych zawirowań, które coraz bardziej wokół nas przyspieszają, okaże się, iż w pewnej chwili będziemy pozostawieni sami sobie, bez kurateli zajętych problemem własnego przetrwania ośrodków wpływu i kontroli.
Kolejny raz szansy na takie wykorzystanie okresu wyborczego nie wykorzystaliśmy. Przekazy polityczne uległy wulgaryzacji, redukcji i spłyceniu. adekwatnie przez ostatnich kilka miesięcy nie odbyła się ani jedna dyskusja na tematy ważne, przeprowadzona w sposób poważny i angażujący wspólnotę. Nie zorganizowano żadnych realnych debat pomiędzy kandydatami. To ostatnie może zresztą było dla nich korzystne, bo większość z nich do żadnej formy polemicznej nie jest gotowa. Wybory sprowadziły się po raz kolejny do konkurencji wrażeń, emocji, już choćby nie haseł. Te ostatnie, niosące wyborcom przez lata jakąś esencję programu, ustąpiły prymitywnym zawołaniom typu „jak nie my, to kto”, albo „jak nie my, to oni”. Wyborczy egzamin oblała nie tyle klasa polityczna, której poziom jest od lat powszechnie znany i degraduje konsekwentnie coraz szybciej. Nie zdała tego sprawdzianu nasza wspólnota narodowo-obywatelska. To przecież my, wyborcy, nie byliśmy w stanie wyegzekwować od zabiegających o nasze głosy jakichś jasnych deklaracji, czytelnych zapowiedzi programowych, słowem jakieś, ogólnikowej nawet, myśli. Tradycyjnie już, duża część naszych rodaków zdecydowała się na pozostanie w domach, odmawiając uczestnictwa w spektaklu, który od dawna ich już nie bawi.
A my pozostaliśmy na kolejne lata z klasą polityczną, która wie, iż i tak Polacy niczego od niej nie wymagają. choćby zdolności myślenia, argumentowania i wyrażania poglądów. Wyjątki od tej reguły wybrane do ław poselskich i senackich, rzecz jasna, istnieją. Jest ich jednak zbyt mało, byśmy obserwować mogli na parlamentarnym forum jakąkolwiek aktywność umysłową.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 43-44 (22-29.10.2023)