Tak o Polsce powiedziała Celeste Wallander, doradca amerykańskiego sekretarza obrony ds. bezpieczeństwa międzynarodowego. Każda tego rodzaju wypowiedź powoduje fale graniczącego z orgazmem aplauzu polskojęzycznych mediów, szczególnie tych zbliżonych do partii aktualnie rządzącej nad Wisłą.
Wallander, choć pochodzi ze świata akademickiego, jest jedną z najbardziej wyrazistych przedstawicielek tzw. straussistów w administracji Joe Bidena. Kluczową postacią publiczną tego najbardziej prowojennego środowiska za oceanem jest Victoria Nuland. Ta, która rozdawała Ukraińcom ciasteczka na kijowskim Majdanie w 2014 roku. I ta, która po tym jak zjedli ciasteczka dała im wojnę i zniszczenie.
Wallander chwali władze w Warszawie, bo pomagają one jej politycznemu środowisku w realizacji celów frakcji prowojennej w Waszyngtonie. Są w istocie ich narzędziem. Że niezbyt rozgarniętym, a niekiedy tępym? Cóż, w sumie dla straussistów tym lepiej. Wystarczą świecidełka, jakiś komplemencik wypowiedziany publicznie, poklepanie po plecach, wspólne zdjęcie zrobione gdzieś w przelocie. Fundament polskiej polityki zagranicznej jest przegniły i z kilku względów budzić może jedynie obrzydzenie.
Dyskusje są czymś naturalnym, a przynajmniej powinny być. Oznacza to, iż w polskiej przestrzeni publicznej jak najbardziej mają prawo głosu zwolennicy atlantyzmu, choćby najbardziej skrajnego i postrzeganego przez realistów jako irracjonalny. Problem polega na tym, iż polska polityka zagraniczna została przez nich całkowicie zawłaszczona, a wszelkie inne nurty myślenia o niej są już nie tylko przemilczane, ale wręcz penalizowane. A przecież orientacja Polski na arenie międzynarodowej zależy wyłącznie od wniosków, do których dojść możemy w spokojnych, rozważnych dyskusjach i rzeczowych polemikach. To właśnie w takich warunkach rodzi się myśl. Myśl, która w intelektualnej kloace III RP całkowicie zanikła.
Celeste Wallander
Wróćmy wszakże do Wallander i jej podobnych pań i panów zza Wielkiej Wody rozdających świecidełka i bibeloty polskiej klasie politycznej. Urzędniczka Pentagonu mówi wprost: polskie władze są najwierniejszym „sojusznikiem” Stanów Zjednoczonych na Starym Kontynencie. Słowa jej i jej podobnych odmieniają przez wszelkie przypadki kolejni polscy politycy i publicyści. Następne plastikowe świecidełko do ich, tak bogatej już kolekcji tandetnych zabawek i kiczowatych orderów. Choć najcenniejsze prezenty podarowywali niegdyś amerykańscy prezydenci – Donald Trump opowiadając w Warszawie o najgłupszym z polskich powstań, czy Joe Biden zabawnie truchtając pod Zamkiem Królewskim w Warszawie. Nasi krajowi wielbiciele świecidełek i błyskotek zza oceanu stanowią niewątpliwie aberrację intelektualną w skali co najmniej europejskiej.
Ale nie tylko o to chodzi. Chodzi również o godność, tak często wymienianą przez rzekomych zwolenników „wstawania Polski z kolan”. Reakcje polskiego establishmentu na kolejne wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej administracji z czysto estetycznego punktu widzenia budzić mogą skrajne obrzydzenie. Podobnie jak legendarne pocałunki Ericha Honeckera z Leonidem Breżniewem, czy równie niesmaczne uściski prezydentów Polski i Ukrainy w ostatnich miesiącach. – Jesteście naszymi najwierniejszymi sługami, podnóżkami Waszyngtonu, brudną szmatą amerykańskiej partii wojny w Europie – zdają się nam mówić między wierszami duserów kolejni goście zza Atlantyku. – Ale jesteście przy tym „mocni i pomocni” – jak powiedziała ostatnio wspomniana Wallander. I co? I na te słowa polska klasa polityczna podskakuje z radości, pląsa i robi fikołki w kierunku przepaści. Z dziką euforią pcha nas w otchłań wojny.
Klasa polityczna w wielu krajach podejmowała nierzadko samobójcze decyzje za pieniądze – to zwykła korupcja, praktyka możliwa jeszcze jakoś do zrozumienia, choć skrajnie nieetyczna. Bywa również tak, iż słabsza strona znosi kolejne upokorzenia, przygotowując się po cichu do emancypacji spod obcej dominacji. To realizm. Zdarza się również – choć, wbrew pozorom, bardzo rzadko – iż decydenci kierują się ściśle jakąś ideologią, zapominając o racjonalnej kalkulacji. Do annałów historii przejdzie jednak postawa polskiej klasy politycznej gotowej zgodzić się na likwidację własnej państwowości i ryzykującej istnieniem narodu za błyskotki i komplementy od partii wojny z odległego kraju.
Mateusz Piskorski
fot. public domain
Myśl Polska, nr 19-20 (7-14.05.2023)