Na początku lutego serwis YouTube zlikwidował kanał Media Narodowe (podobnie jak w zeszłym roku usunął kanał wRealu24), na którym kilka dni wcześniej redaktorowi Janowi Bodakowskiemu udzieliłem obszernego wywiadu na temat Polska traci czy zyskuje na UE? Działający od prawie sześciu lat kanał miał 250 tys. subskrypcji i ponad 118 mln wyświetleń. Niedługo potem został zablokowały dostęp do strony nczas.com (podobnie jak wcześniej do serwisu myslpolska.info). Z samym portalem co prawda bezpośrednio nie współpracuję (pisałem do niego newsy kilka lat temu), ale jest to też serwis obsługujący ukazujący się od 1990 r. tygodnik „Najwyższy Czas!”, w którym moje teksty regularnie ukazują się od 1999 r. Redaktorzy serwisu nczas.com i tygodnika „Najwyższy Czas!” podejrzewają, iż za blokadą stoi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która na zapytanie dziennikarskie odpowiedziała, iż nie udziela informacji w sprawie prowadzonych działań. Zresztą kiedy sam w innych sprawach dwa razy wysłałem zapytania dziennikarskie do rzecznika ABW (jedno dotyczące możliwości wpływu zagranicznego lobby na zakaz hodowli zwierząt na futra w Polsce, a drugie – w związku z pisaniem biografii Stanisława Michalkiewicza odnośnie ewentualnych działań ABW wobec tego publicysty) odpowiedzi były podobnego typu: „Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie komentuje sprawy” oraz „Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie podaje do wiadomości publicznej informacji, które mogłyby wskazać na ewentualny przedmiot jej zainteresowań, bez względu czy w konkretnym przypadku są lub nie są podejmowane pewne czynności”. Po co więc w ogóle jest rzecznik prasowy, a choćby cały Zespół Prasowy ABW? W ten sposób na każde zapytanie może odpisywać uczeń szkoły podstawowej.
Tymczasem w artykule 54 Konstytucji RP czytamy wyraźnie, iż „każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane”. Telekomy zasłaniają się prawem telekomunikacyjnym, zgodnie z którym przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, o ile połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty. Ale uzasadnieniem działań cenzorskich nie może być żaden artykuł ustawy telekomunikacyjnej, bo jak – w przeciwieństwie do rzeczników firm telekomunikacyjnych – wie każdy student pierwszego roku prawa, ustawa jest aktem prawnym niższego rzędu niż konstytucja i sprzeczny z nią przepis jest po prostu nieważny. „Ludzie nie pamiętają, iż wolność słowa to podstawa wszelkich wolności. Często, by tłumić wolność słowa, mówi się, iż trzeba ją ograniczać, bo »słowo zabija«. Jest dokładnie odwrotnie. To brak wolności słowa zabija. Bo zmusza do milczenia w obliczu przestępstw i zbrodni. Pamiętajmy, iż blokada wolności słowa jest po to, by coś ukryć. Najczęściej coś strasznego” – napisał na FB dr Tomasz Sommer, redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!”. Symptomatyczne jest natomiast to, iż media głównego ścieku – ani te rządowe, ani te współpracujące z totalną opozycją – w ogóle nie zainteresowały się sprawą. Nie zająknęły się, iż łamana jest konstytucja i wolność słowa.
Redaktorzy nczas.com podejrzewają, iż przyczyną blokady portalu przez ABW były teksty o dr. Leszku Sykulskim. Geopolityk ten skarży się na szykany wobec jego Polskiego Ruchu Antywojennego. Polegają one na zablokowaniu strony internetowej polskiruchantywojenny.pl, hejcie i wielkiej kampanii dyskredytacyjnej ze strony mediów głównego nurtu, czy wymawianiu sal na spotkania. Na przykład w Lublinie dopiero w czwartym lokalu udało się zorganizować spotkanie Polskiego Ruchu Antywojennego. Podobne doświadczenia mieliśmy ze Stanisławem Michalkiewiczem w kilku miastach Polski, kiedy na spotkaniach promowaliśmy jego biografię mojego autorstwa.
Zdaniem dr. Sykulskiego te wszystkie działania ze strony rządowej są podejmowane dlatego, iż władza dąży do wojny na wschodzie. Uważa on, iż Polska po Ukrainie ma być kolejnym zderzakiem strategicznym wepchniętym do wojny. „Czas wolności słowa, czas wolności akademickiej, czas debaty, swobody dyskusji w roku 2023 dobiegł końca” – powiedział dr Sykulski. Natomiast jego uczelnia Akademia Nauk Stosowanych im. Józefa Gołuchowskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie był prodziekanem Wydziału Nauk Społecznych oraz kierownikiem studiów podyplomowych na kierunku Geopolityka i Geostrategia, zwolniła z pracy tego wysoko ocenianego przez studentów wykładowcę za poglądy polityczne. Geopolityk nie wini za to rektora czy kanclerza uczelni, którzy – jak twierdzi – byli poddawani ogromnemu naciskowi politycznemu ze strony Ministerstwa Edukacji i Nauki. „Jest to odgórnie realizowana akcja dyskredytacyjna, mająca na celu zatopienie wszystkich ludzi, których poglądy nie zgadzają się z oficjalną narracją władzy. Mamy do czynienia z sytuacją przekształcania ustroju państwa z demokracji w demokraturę, czyli odchodzi dzisiaj władza w Polsce od demokracji na rzecz systemu autorytarnego” – podkreślił dr Sykulski.
To nie do końca prawda, iż jest to pierwszy przypadek zwolnienia nauczyciela akademickiego za poglądy. Próby tłumienia wolności słowa i wolności akademickiej pojawiły się znacznie wcześniej. Pamiętamy przykład śp. dr. Dariusza Ratajczaka, historyka z Uniwersytetu Opolskiego, który w 2000 r. po wydaniu książki Tematy niebezpieczne, zbioru esejów historyczno-politycznych, został zawieszony, a następnie wydalony z Uniwersytetu Opolskiego, gdzie wykładał na Wydziale Historyczno-Pedagogicznym. Natomiast w 2009 r. wbrew rekomendacji komisji oceniającej roczną pracę nie przedłużono umowy wykładowcy dr. Janowi Przybyłowi w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, gdzie pracował w Katedrze Teologii Historycznej. Z kolei w 2020 r. prof. Ewa Budzyńska sama odeszła z Uniwersytetu Śląskiego w geście protestu przeciwko cenzurowaniu jej zajęć i ograniczaniu wolności prowadzenia badań. Z redakcji usuwani są także dziennikarze za nieprawomyślne wywiady. Piotr Barełkowski, który w zeszłym roku w Radiu Poznań prowadził rozmowę z posłem Januszem Korwin-Mikkem, właśnie z tego powodu stracił pracę.
Ale likwidacja wolności słowa i wolności akademickiej to nie wszystko. Do tego łamana jest również gwarantowana przez konstytucję wolność sumienia i religii. Pamiętamy pracownika Ikei, który w 2019 r. został zwolniony za cytowanie Biblii. Ostatecznie dopiero sąd przywrócił go do pracy. Od wybuchu pandemii koronawirusa z kolei nieprawomyślni lekarze są piętnowani przez izby lekarskie i pozbawiani prawa wykonywania zawodu. Natomiast prof. Andrzej Frydrychowski był „regularnie zmuszany przez funkcjonariuszy Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku do udziału w postępowaniach, których celem było zdyscyplinowanie mnie i zawrócenie do mainstreamu standardowej praktyki medycznej”. W rezultacie zdecydował się na rezygnację z członkostwa w Okręgowej Izbie Lekarskiej. Twierdzi on, iż lekarze nie leczą pacjentów, a tylko zaleczają objawy chorób, która potem wraca ze zdwojoną siłą. W ten sposób praktykę lekarską wykonują głównie w interesie własnym, „stanowiąc zespół handlowy przemysłu medycznego i farmaceutycznego”. A gdzie wolność badań naukowych, skoro z góry stygmatyzowani są naukowcy, którzy ośmielą się podważać teorię globalnego ocieplenia wywołanego rzekomo działalnością człowieka?
Posty wydawnictwa Wektory, w którym kilka lat temu została wydana moja książka Dziesięć lat w Unii, są regularnie blokowane przez administrację Facebooka. Z kolei przed sądem toczy się sprawa przeciwko firmie Google w związku z naruszeniem dóbr osobistych Pawła Lisickiego, redaktora naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”, z którym również współpracuję. Dotyczy ona usunięcia przez serwis YouTube dwóch odcinków programu Wierzę. Magazyn katolicki z 2019 r. Jeszcze większym skandalem było zablokowanie profilu na FB legalnie działającej partii parlamentarnej, czyli Konfederacji, a wcześniej posła Janusza Korwin-Mikkego, który miał rekordową liczbę osób, które go obserwowały (780 tysięcy). Ministerstwo Sprawiedliwości miało bronić polskich użytkowników portali społecznościowych przed takimi blokadami dzięki specjalnej ustawy. Skończyło się na obietnicach. Do dzisiaj nic z tego nie wyszło, a wymienione profile przez cały czas są zablokowane.
Niestety za sprawą działań samych władz cenzura się pogłębiła. Na razie „tylko” blokowana wolność słowa, a ludzie zwalniani z pracy. Kiedy będą wsadzać do więzień za nieprawomyślność? – wzorem reżimu czekisty Władimira Putina, który więzi osoby określające napaść Rosji na Ukrainę mianem wojny, a nie tak jak chce tego oficjalnie propaganda Kremla eufemistycznie: operacją pokojową. Gdzie podział się nasz wolny świat z początków lat dziewięćdziesiątych, którego emanacją jest artykuł 54 Konstytucji? Kto nam go zabrał?
Tomasz Cukiernik
Przedruk ze strony Forum Polskiej Gospodarki fpg24.pl, za zgodą autora