Polityka zagraniczna jest sprawą skomplikowaną. Mówi się, iż w dyplomacji trzeba umieć grać na wielu fortepianach, czyli zostawiać sobie jak najwięcej możliwości działania, starać się być potencjalnie cennym sojusznikiem, o którego się zabiega. Będąc sceptycznym co do realności tzw. Polexitu, próbuję jednak wyznaczyć jakieś warunki, bez których nie ma choćby co rzucać takim hasłem. Pewne podpowiedzi dostałem w opisie polityki Stressemanna w dwudziestoleciu międzywojennym i jej ówczesnej krytyki w niemieckiej prasie. Na początek oddam głos „Catowi”.
Prasa niemiecka nie tylko krytykuje system polityki Stresemanna, ale robi na życzenie tegoż Stresemanna coś jeszcze daleko pożyteczniejszego dla swej ojczyzny. Prócz krytyki systemu politycznego głosi tezę innego systemu politycznego. Nie pisze tylko: Stresemann źle robi, ale pisze także Stresemann źle robi, bo robi Locarno, a trzeba robić co innego. Być może, iż to „co innego” – co wysuwa opozycyjna prasa niemiecka, jest najgłupsze; być może, iż nigdy nie mogłoby być zrealizowane, być może, iż właśnie ich państwu zaszkodziłoby najbardziej. Ale mimo tego, to wysuwanie przez opozycję innych tez choćby najgłupszych jest dla polityki oficjalnej niemieckiej niesłychanie korzystne. Bo zmiana polityki może być bardzo niekorzystna dla państwa, które tę politykę zmienia, będąc jednocześnie niekorzystną dla jego partnerów – przeciwników. Mówiąc przykładowo: zmiana lokarneńskiej polityki Niemiec na politykę filobolszewicką może by była dla Niemiec zmianą niekorzystną, ale to wcale jeszcze nie znaczy, aby Anglia i Francja zmiany takiej życzyły sobie i aby jej widmem nie można byłoby tych mocarstw szantażować. Gdyby Stresemann miał za sobą tylko jednolitą prasę, która by żabim chórem, powtarzała: „nie można innej polityki robić, jak polityki Locarna”, to by Stresemann czuł się w Radzie Ligi jak człowiek niemający odwrotu, jak człowiek przyciśnięty do muru, jak wódz otoczony kołem i bez wyjścia, czyli jako wódz armii, który, idąc za klasycznymi przykładami Kann czy też Sedanu, stoi na czele wojska, które bój już przegrało.
CZYTAJ TAKŻE: Unia Europejska nam się zwyczajnie nie opłaca
(Szerszy cytat dostępny tutaj) W tym dość krótkim cytacie zauważam coś, o czym nie pomyślałbym bez przeczytania tego fragmentu. Z jednej strony dochodziłem do przekonania, iż aby mieć w polityce opcje, te opcje muszą istnieć w świadomości społecznej. Nie pomyślałem jednak o tym, iż pomoc może przyjść z niespodziewanej strony, od strony przeciwnika politycznego. Przełożyłem sobie ten tekst Mackiewicza na kwestię naszego położenia w Unii Europejskiej i możliwości jej opuszczenia w ramach tzw. Polexitu. I doszedłem do smutnego wniosku, iż polski rząd nie ma pola manewru w kwestii unijnej i z tego powodu nigdy nie będzie mógł stawiać warunków Francuzom czy Niemcom. Nasz „polexit” wydaje się na pierwszy rzut oka niekorzystny z powodu ułatwień we wspólnym rynku, a także, co niesłusznie, ale wyraźniej oddziałuje na masowego odbiorcę, program dotacji. Jednakże, nasze wyjście z Unii Europejskiej byłoby na pewno w jakiejś mierze niekorzystne choćby dla Niemiec, które mają z nami silne związki handlowe/gospodarcze, więc często choćby mówi się, iż pieniądze, które trafiają do Polski z kasy unijnej, wracają do Niemiec w dużej mierze. Zatem, gdyby Polska była w stanie szantażować Niemcy wizją wyjścia z UE, miałaby szansę coś dla siebie ugrać albo i postawić sprawę jasno w kwestii federalizacji, a nie tylko uprawiać teatr na wewnętrzny użytek. To byłaby naprawdę interesująca perspektywa. Tylko jak mielibyśmy to osiągnąć?
Oczywiście potrzebna byłaby propaganda. Wcześniej myślałem, iż po prostu ludzie, którzy są w stanie policzyć balans korzyści/strat z programu dotacji i przedstawiać jak UE staje się superpaństwem, powinni występować często w telewizji i przekazywać rzetelnie wiedzę na ten temat publiczności, która dzięki temu rozumiejąc sytuację, będzie mogła poprzeć rząd w polityce stawiającą sprawy w UE na ostrzu noża i realnie grożącej innym państwom członkowskim Polexitem. Teraz oczywiście rząd może takie groźby przedstawiać, ale nie będzie to traktowane poważnie, gdyż zarówno odbiorca rządowej telewizji jak i jej przeciwnych, uważa obecność Polski w UE za korzystne co najmniej ekonomicznie albo choćby dowartościowuje to odbiorcę jako uznanego za Europejczyka. I jest to doskonale wiadome w UE. Ta zgodność odbiorców, tak przecież różnych w kwestiach wewnętrznych, odbiera polskiej dyplomacji pole manewru w negocjacjach z resztą Unii. I z zasady zupełnie nie przypominający „żabiego chóru” przekaz, w tej kwestii spełnia tę niekorzystną rolę. Gdyby jednak jakaś większa stacja prywatna zaczęła podsuwać widzom zarówno merytoryczne, jak opisane wyżej, jak i (co choćby skuteczniejsze) emocjonalne przesłanie przeciwko obecności w UE, sytuacja mogłaby się zmienić na korzyść rządu, który wzorem Stressemanna mógłby grozić Niemcom czy Francji rozwiązaniem, które może choćby i dla Polski mogło być niekorzystne, ale przez to, iż niekorzystne również dla Niemiec i Francji, musiałoby być poważnie traktowane i sama Polska musiałaby zostać traktowana poważniej, a przynajmniej rozgrywana subtelniej. Zaznaczyć należy, iż taka nowa propagandowa linia mogłaby zupełnie pogrążyć jej nadawcę, który musiałby ją porzucić ze względu na brak odbiorcy, który już zbyt głęboko jest przekonany o cudowności UE.
CZYTAJ TAKŻE: Miliard - opowiadanie o przyszłej Europie, cz. 1
Pozostaje jeszcze opcja szyta grubszymi nićmi. To znaczy media sprzyjające rządowi (może poza samymi mediami publicznymi) mogłyby zacząć skłaniać się ku opcji Polexitu. Może to by wytworzyło jakąś niszę i ruszyłaby „debata społeczna” na ten temat, zwiększając udział zwolenników opuszczenia UE w społeczeństwie i tym samym można by liczyć na możliwość grania przez rząd taką kartą. Moja teza jest bowiem prosta. Bez realnej opcji wyjścia z UE, nie jesteśmy w stanie niczego w niej ugrać i będziemy tylko mogli bawić się w słowne przepychanki. Im bardziej jesteśmy skazani na obecność w tych strukturach tym bardziej fasadowa będzie różnica w wyborze rządu między takim „patriotycznym” (może choćby bez cudzysłowu) a takim jawnie „proeuropejskim”, który może z drugiej strony choćby dostawałby więcej dotacji za podtrzymywanie wspólnej propagandowej linii. Jakby nie patrzeć, żeby rząd mógł realnie grozić Polexitem musi mieć poparcie dużej liczby wyborców w wypadku gdyby trzeba było taki blef doprowadzić daleko albo choćby faktycznie Unię opuścić. Z kolei, żeby takie poparcie mieć, wyborcy muszą uważać, iż opuszczenie UE może być korzystne choćby jeżeli myśleliby tak pod wpływem emocjonalnej propagandy zamiast rzetelnych argumentów. Bez tego mamy wieczystą przyjaźń w UE czyli w perspektywie bycie landem nowego europejskiego państwa.
Amadeusz Putzlacher