Zacznę od Witek.
Niewybranie osoby, która świadomie, jednoznacznie i wielokrotnie łamała regulamin Sejmu a tym samym podstawowe prawa i zasady demokracji (a lista jej przewin na tym się nie kończy) nie zagraża demokracji, jak pokrętnie twierdzą niektórzy, ale odwrotnie; tylko w ten sposób tak naprawdę demokrację uda się przywrócić.
Demokratyczna większość nie może legitymizować jawnego łamania zasad demokracji i prawa a to przejawia się właśnie w takich jednostkowych decyzjach i wyborach bez względu na to, co sadzą o tym zadeklarowani wrogowie demokracji i ich mimowolni, niestety mimo wielu lekcji przez cały czas naiwni sprzymierzeńcy, których jest jak widać niemało ukrytych za symetrystyczną powłoką lub targanych chęcią zaistnienia, oryginalnością opinii, chciejstwa i mitem dalekowzroczności. Z pragmatyką, etyką i roztropnością nie ma to nic wspólnego.
Gadanie, iż konsekwentne rozliczenia PiS-u z morza bezprawia i jawnego nadużywania władzy, likwidacja instytucji, które przejęli, zabetonowali i skompromitowali do cna a teraz tam się kryją i z tych pozycji chcą szkodzić dalej, ułatwi im w przyszłości powrót do władzy, bo Kaczyński swoim „geniuszem stratega” zbuduje mit „utraconego zwycięstwa” i w końcu uda mu się demokrację zdławić jest wbrew intencjom dawaniem mu na to szansy a przede wszystkim jest sprzeczne z logiką i doświadczeniem „polityki miłości” Tuska po 2007 roku i jako takie w spokojnej rozmowie nie da się obronić. Antydemokratyczną partię należy skutecznie rozbroić i osłabić a nie martwić się czy to się im i innym, w tym ich zwolennikom, podoba czy nie i co na to powiedzą.
Gadanie, iż pozostawione bez Kaczyńskiego rzesze na dziś zindoktrynowanych antydemokratów, ludzi o skłonnościach nacjonalistycznych i autorytarnych zaraz się odrodzą, w gorszej, nowej postaci boli wręcz swoją naiwnością i brakiem rozumienie zjawisk społecznych. To Kaczyński świadomie i z premedytacją tworzył i wzbudził nastroje odwetu, rewanżyzmu i nienawiści do wskazanych przez niego „wrogów ojczyzny” a nie odwrotnie.
Choć minęły lata bardzo dobrze pamiętam długie rozmowy w gronie przyjaciół, w tym z Andrzejem Urbańskim, moim bliskim znajomym od lat w Uniwersytecie, w podziemiu, w PC i później, który często posługiwał się figurą wypłynięcia na powierzchnię „rzeki podziemnej”, uśpionej, skrywanej siły milczących. Praktyka rządów Kaczyńskiego, przy którym Andrzej był jednym z czołowych ideologów, pokazała czym może być ta fala „podziemnej rzeki”. Przecież nie dobre intencje, empatia, szlachetność i chęć współpracy kryją się w podziemiach naszej indywidualnej i zbiorowej podświadomości. Odwrotnie; lęki, kompleksy, frustracje, które łatwo można zamienić stosując odpowiednie techniki w chęć odwetu, nienawiść i czyste zło. To nie polska specyfika to uniwersalna zasada. Staje się to dramatem prowadzącym do katastrofy, gdy znajdzie się „zły człowiek”, który to dostrzeże i wykorzystując sprzyjające mu okoliczności dostanie w ręce narzędzia, by zburzyć tamy i tę „rzekę podziemną” skierować w wybranym przez siebie kierunku.
Uznanie, iż istnieje potrzeba, by wspomnienie tej gigantycznej manipulacji budowanej na kłamstwie, wydobycie „rzeki podziemnej” na powierzchnię potrzebuje swojej reprezentacji politycznej jest więcej niż tylko głupotą – jest błędem politycznym, którego nie wolno popełnić. Dla wrogów demokracji w demokratycznym państwie prawa jest tylko jedno miejsce – margines, którego nie wolno przekroczyć, bo pilnuje go prawo chroniące nasze wolności i prawa.
foto: Wyborcza