Model demonizacji

myslpolska.info 3 hours ago

Rozmowa z Wiktorem Butem, rosyjskim przedsiębiorcą i politykiem

Jest Pan człowiekiem – legendą, szczególnie po amerykańskim filmie „Pan życia i śmierci” z Nicholasem Cage’m?

– Tak naprawdę bardzo kilka ma on wspólnego z faktami, poza tym, iż w pierwotnych wersjach tego filmu na jego końcu pojawiała się adnotacja opatrzona moją fotografią, głosząca, iż film oparty jest na mojej biografii. Pewnie o ile zwróciliby się do mnie, to pomógłbym scenarzystom w przygotowaniu bardziej interesującego scenariusza. Rozmawiałem na ten temat sporo na przykład z Afrykańczykami i oni uważają, iż scenariusz jest dla nich obraźliwy. Ja również uważam, iż to jak pokazuje się tam Afrykę, opiera się na wymysłach. W rzeczywistości tego rodzaju produkcje stanowią ekstrapolację mentalności amerykańskiej, Hollywood. A przecież wymyślić można jedynie to, co sami kiedyś widzieliśmy, czym sami żyliśmy i co czujemy. Co się już stało, to się nie odstanie. Powinniśmy wszyscy nieść ten krzyż, który jest nam dany, robić to w sposób najlepszy jak potrafimy i jak możemy. Ja przynajmniej nie żałuję, iż spotkał mnie taki los. Jest pewna interesująca historia związana z tym filmem. W ubiegłym roku w Hollywood oznajmiono, iż zaczynają się prace nad jego sequelem, ale w związku ze strajkiem podjętym przez jego scenarzystów prace te zostały na razie wstrzymane. Proszę sobie wyobrazić, iż ten pierwszy film nie pozwolił choćby pokryć kosztów jego produkcji. Także to wszystko produkt na zamówienie waszyngtońskiego komitetu obwodowego partii. Zamówienie, którego wydział propagandy nie był w stanie zrealizować zbyt dobrze.

Z drugiej strony postać, którą grał Nicholas Cage, nie była odegrana w tak do końca czarnych barwach.

– Film opiera się tylko na granej przez niego postaci. Gdyby nie rola Nicholasa Cage’a, pewnie w ogóle nie zostałby zauważony.

A co Pan powie o innych produkcjach? Wiem, iż wyszło na Pana temat sporo książek, filmów dokumentalnych. Czy choć jeden z nich oparty był na wiarygodnych źródłach?

– Tak, jest dokument, którego autorzy otrzymali od mojej żony trochę domowych zapisków. Faktycznie są to moje domowe notatki, które sam zapisywałem. Często jednak wszystko opiera się na interpretacji określonych tekstów. Pracujemy w tej chwili i nad filmem dokumentalnym, i nad fabularnym. Kończymy prace nad scenariuszem i pewnie już niedługo pojawi się rosyjska odpowiedź na film hollywoodzki.

Nicolas Cage w filmie „Pan życia i śmierci”

Miejmy nadzieję, iż będziemy go mogli obejrzeć także w Polsce. Film fabularny o Panu pewnie byłby znakomity. Czy będzie to swoista polemika z filmem Pan życia i śmierci z Cage’m?

– Chcemy po prostu zrobić go w taki sposób, by był interesujący. Cóż, moje losy to chyba przede wszystkim taka esencja tego, co działo się na świecie w ciągu ostatnich 30-40 lat. Niestety, a może i na szczęście, mojemu pokoleniu – podobnie jak Pańskiemu – przyszło żyć w czasach upadku poprzedniego systemu. Upadek ten nie nastąpił dlatego, iż system przestał działać, ale za sprawą zdrady, w tym zdrady kierownictwa Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Znaleźliśmy się w pewnej próżni, w której zmuszeni byliśmy do podejmowania szybkich reakcji i przyglądania się temu, co dzieje się w świecie. Chciałbym, aby ten nowy film pokazał przede wszystkim procesy geopolityczne. Waszyngton, a dokładniej – globaliści, postanowili zrobić ze mnie takiego chłopca do bicia, na pokaz, by wszyscy inni się bali. Byłem pierwszym Rosjaninem aresztowanym w kraju trzecim, choć Stany Zjednoczone miały wówczas możliwość na podstawie istniejących porozumień zwrócić się do Rosji bezpośrednio w mojej sprawie. o ile Amerykanie przedstawiliby jakiekolwiek dowody przeciwko mnie, to zgodnie z umową organy władz rosyjskich by je zbadały, wszczęły śledztwo. I jeżeli wszystko byłoby tam jasne, poniósłbym określoną karę. W moim przypadku nie byli jednak w stanie przedstawić żadnego materiału dowodowego. Potwierdziła to później choćby sędzia, iż wprawdzie nie ma dowodów i jestem zwykłym przedsiębiorcą, ale niestety musi mnie skazać na 25 lat więzienia. Stało się to w najbardziej „wolnościowym” i najbardziej „sprawiedliwym” państwie, które zawsze uznawano za wzorzec praworządności i demokracji.

Jak Pan sądzi: dlaczego uznali Pańską działalność za tak niebezpieczną?

– Nie sądzę, żeby uznali mnie za takie zagrożenie. Mieli inne zadanie: sprawdzić na konkretnym człowieku jak daleko można posunąć się w jego demonizacji. Proszę popatrzeć – nakręcono film, wydawano książki, powstał wizerunek, pewna marka, w które zainwestowano ogromne środki. Po mnie jeszcze około 80 innych Rosjan zostało aresztowanych, a następnie wywiezionych bezprawnie, a czasem zgodnie z prawem, do Stanów Zjednoczonych, gdzie teraz odbywają wyroki więzienia. niedługo zaczęła się też demonizacja całej Rosji. Opierała się ona, jak wszyscy wiemy, na nowych filmach powstających na bazie tego samego scenariusza, na presji, prowokacjach i bezpodstawnych oskarżeniach. Jak wiemy, po tej demonizacji doszło do gorącego stadium konfliktu, do wojny z Rosją, której jesteśmy teraz świadkami.

Czyli możemy uznać, iż Pańska sprawa stanowiła rodzaj przygotowania gruntu informacyjnego do dalszej eskalacji?

– Tak, to część wojny hybrydowej, która niestety wciąż trwa. W tym sensie choćby fakt, iż z Panem tu rozmawiamy, stanowi dla nich pewną porażkę. Gdy rozpadł się Układ Warszawski, wszystkim byłym krajom socjalistycznym dano niby swobodę działania. Powiedziano im, iż teraz będą cieszyć się wolnością, brakiem ograniczeń. Tymczasem stopniowo gotowano je niczym żabę – jeżeli wrzucimy ją od razu do wrzątku, to wyskoczy z garnka, ale jeżeli zwiększamy stopniowo temperaturę wody, to w końcu się ugotuje. To samo stało się w Europie. Przykro na to wszystko się patrzy, ale przez cały czas mamy nadzieję, iż w Europie pojawią się siły, które na pierwszym miejscu stawiać będą interesy swoich własnych krajów.

Nie zamierzam pytać o szczegóły, ale na ile rzeczywiście zajmował się Pan interesami związanymi z handlem bronią?

– Nigdy nie przeczyłem, iż zajmowałem się jej transportem i faktycznie duża część moich przewozów to transporty sprzętu wojskowego i broni. Nawiasem mówiąc, odbyłem też i pomogłem zorganizować kilka lotów z Polski. Wszystko to były loty zgodne z prawem. Owszem, znałem wielu ludzi, którzy zajmowali się w tamtych czasach sprzedażą broni. Byli to przedstawiciele zarówno firm państwowych, jak i spółek prywatnych. Znałem ich, ale przecież to nie znaczy, iż handel bronią jest jakimś strasznym przestępstwem. Zrobiono z niego coś niedopuszczalnego, a przecież dziś, gdy realizuje się go na Ukrainie, to okazuje się nagle, iż to szlachetna działalność. w tej chwili przy poszukiwaniach i zakupach broni dla Ukrainy okazuje się, iż każde, choćby niezbyt czyste sposoby są dobre. Także wszystko zależy od punktu widzenia. o ile Zachodowi potrzebne jest wytykanie kogoś palcem i wskazanie jako winnego, to jest on w stanie bardzo profesjonalnie i inteligentnie przeprowadzić odpowiednie przygotowanie informacyjne.

Czy mógłby Pan ujawnić coś więcej na temat operacji, które przeprowadzał Pan w Polsce?

– To nie było nic nadzwyczajnego. Było to gdzieś w 1992 czy 1993 roku, gdy z Polski masowo wywożono broń. Wszyscy pamiętają, iż na waszych lotniskach stały całe kolumny wozów BTR, BMP-3 i gdzieś je wysyłano. Tak samo było w Rumunii czy w Bułgarii. Także nie sądzę, by można było o tym opowiadać z zapartym tchem. W tamtych czasach wyprzedawano nadwyżki sprzętu i uzyskiwano z tego określone dochody. Ludzie, którzy tym się zajmowali, generalnie robili rzecz słuszną, bo pieniądze z tego trafiały przede wszystkim do budżetu państwa. A czasy były ciężkie – pomiędzy rozpadem starego systemu, ale jeszcze przed ukształtowaniem się nowego. Dlatego nie ma sensu opowiadać o jakichś szczegółach. Nie było w tym nic niezgodnego z prawem.

A jak wyglądały Pana relacje z państwem rosyjskim? Wiele zachodnich mediów utrzymywało, iż w rzeczywistości realizował Pan w sposób nieformalny określoną politykę państwową w dziedzinie dostaw broni.

– A jaka była ta polityka państwowa Federacji Rosyjskiej w latach 1990.? Wszyscy dobrze wiemy, iż była to polityka, której celem było po prostu przetrwanie, polityka bazarowa. Polska przeszła przez ten etap znacznie wcześniej, jeszcze pod koniec reżimu radzieckiego, gdy obywatele polscy mający możliwość wyjazdu polskim Fiatem za granicę zakładali po 3 – 4 pary dżinsów, po pięć zegarków i przyjeżdżali do nas, kupowali aparaty fotograficzne, lornetki, żeby sprzedać je w jeszcze innych krajach, w których z kolei też coś kupowali i jakoś na tym zarabiali. Miliony obywateli rosyjskich zajmowały się tym samym, jakoś próbowali zarobić. Jakoś ten czas udało się nam przeżyć i zdołaliśmy wtedy nakarmić własne rodziny, czekając aż zacznie działać państwo. A oskarżanie mnie, iż realizowałem jakieś interesy dla państwa? Moi drodzy, wybaczcie, ale teraz okazuje się, iż wszyscy w Europie i w Stanach deklarują, iż działają wyłącznie na rzecz interesów państwowych. Także choćby jeżeli je realizowałem, to jakie oni mają prawo mnie o to oskarżać? Także, proszę wybaczyć, ale te oskarżenia brzmią w tej chwili osobliwie. Kto mnie bowiem osądza? Kto oskarża? Po tym, co teraz dzieje się na świecie, tego rodzaju dywagacje na Zachodzie brzmią już choćby nie tylko śmiesznie, ale przede wszystkim głupio.

W którym roku, w którym momencie dowiedział się Pan, iż Stany Zjednoczone planują Pana zatrzymać i aresztować?

– To już było chyba widoczne gdzieś w roku 2000. Zaczęły pojawiać się jakieś dziwne publikacje, objęto mnie sankcjami. Nawiasem mówiąc, wszystkie te sankcje uchwalano na podstawie kompletnie zmyślonych informacji. Być może ludzie, którzy się tym wszystkim zajmowali powinni sami zostać objęci odrębnym śledztwem. Ale co się stało, to się stało. Szczerze mówiąc, niespecjalnie chciałbym tych ludzi jeszcze kiedykolwiek oglądać. Jak mawiają w Rosji – co było, minęło. Niech Bóg będzie im sędzią. Ja zajmuję się teraz tym, czym się zajmuję.

Nie żałuje Pan, iż w 2008 roku zdecydował się Pan opuścić Rosję i polecieć do Tajlandii?

– To wygląda tak, iż jeżeli się czegoś długo żałuje, to nie ma się energii na inne rzeczy. No dobrze, można żałować przez trzy czy cztery godziny. A później co – dalej rwać sobie włosy z głowy i powtarzać, iż tak się stało? Każdy popełnia w życiu jakieś błędy. Dla mnie z jednej strony był to właśnie taki błąd, ale z drugiej była to próba. To, przez co przeszedłem było dla mnie z pewnością wielką szkołą. Wiele się nauczyłem, poznałem wielu ludzi. Przeżyłem bardzo ciężki okres, ale ostatecznie nie powiedziałbym, iż żałuję tego, co się wydarzyło.

Wiktor But

Jak to się stało, iż władze Tajlandii praktycznie bez żadnych podstaw prawnych zgodziły się na Pana ekstradycję?

– W rzeczywistości władze Tajlandii na ekstradycję się nie zgodziły. Rzecz w tym, iż w momencie, gdy przekazano mnie Amerykanom, sąd planował jeszcze dwa czy trzy posiedzenia w tej sprawie. Rozpatrywana była jeszcze kasacja w Sądzie Najwyższym. Była to wyjątkowa sytuacja, bo chodziło o nieprawidłowości w sądzie apelacyjnym, które zostały zaskarżone i kolejnego dnia wyznaczono już ostateczne przesłuchania stron. Amerykanie widocznie wiedzieli, iż sąd wyda decyzję odmowną i nie chcieli na to czekać. Zorganizowali zatem prowokację, przekupili kogoś, by mnie im przekazano. Formalnie tajlandzki wymiar sprawiedliwości nie wydał dokumentu zgody na mają ekstradycję, więc zgodnie z tamtejszym prawem nie była to ekstradycja. Nawiasem mówiąc, w Tajlandii jeszcze dziesięć lat po tych wydarzeniach były one przedmiotem dyskusji w kręgu prawników, adwokatów i sędziów. Było to dla nich uderzenie w ich godność, bo uznawali, iż jako niepodległe państwo powinni rozpatrywać taką sprawę w odpowiedni, zgodni z prawem sposób. O odmowie ekstradycji zdecydował przecież nie jakiś jeden sędzia w pierwszej instancji, ale cały skład sędziowski na specjalnym posiedzeniu. Wszyscy jego członkowie byli zgodni co do tego, iż należy odmówić ekstradycji. Sędzia w swoim uzasadnieniu przytaczał argumenty z precedensowej sprawy, która toczyła się przed sądem w Nowym Jorku, który mnie później sądził. Chodziło o przypadek odmowy przez Stany Zjednoczone irlandzkiego bojownika na podstawie faktu, iż dowody przeciwko niemu zostały sfabrykowane.

Wszystko to musiało być poniżające również z punktu widzenia wizerunku międzynarodowego Tajlandii.

– Niestety od dwudziestu lat na naszych oczach demolowane jest prawo międzynarodowe. Podwójne standardy i dwulicowość stały się normą. Politycy mogą w ciągu 10 sekund najpierw powiedzieć jedną rzecz, a po chwili całkowicie przeciwną, choćby przy tym nie mrugając i się tego nie wstydząc. Niestety, tak wyglądają realia, w których przyszło nam żyć.

W jakich warunkach przetrzymywano Pana w Tajlandii?

– W Tajlandii były to warunki typowego tamtejszego więzienia. Nie była to adekwatnie choćby cela, ale takie pomieszczenie, które zamiast okien miało ogromne kraty, podobnie jak zamiast drzwi. Na suficie był jeden wiatrak, a w środku 40 osób i tylko jedna niewielka toaleta. W tym pomieszczeniu spędzało się jakieś 18 godzin na dobę. Zamykano nas zaraz po obiedzie, o godzinie 15, i siedzieliśmy tam do 6 rano, niezależnie od pogody, wilgotności czy temperatury. Oczywiście nie było tam lekko, ale jednak więzienie tajlandzkie w porównaniu z amerykańskim było jakieś bardziej ludzkie, nie bacząc na te warunki. Z każdego oddziału można było tam wyjść na zewnątrz, do takiego ładnego ogródka z jakimiś kwiatami i małym stawem, w którym pływały złote rybki i karasie. Można też było zamówić dowolny posiłek, bez żadnych ograniczeń. Ludzkie i humanitarne było również w więzieniu w Tajlandii zachowanie strażników, co nie zawsze można powiedzieć o więzieniach amerykańskich.

O ile mi wiadomo, warunki Pańskiego uwięzienia w Stanach Zjednoczonych wielokrotnie się zmieniały.

– Na początek trafiłem do więzienia w Nowym Jorku, w którym był specjalny blok dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. To taki karcer w karcerze na sześć cel, w którym w tamtym okresie przebywał El Chapo czy Medoff. Przy każdym wyjściu z celi musiało cię trzymać trzech strażników. Za każdym razem zakuwano nie tylko w kajdanki na rękach, ale skuwano także nogi i nakładano łańcuchy. Prowadzą cię tam jak jakiegoś wściekłego psa. Podobnie jest z wyżywieniem – nie ma tam takich zwykłych drzwiczek, które się otwiera i przez które podaje jedzenie, ale specjalna śluza – najpierw otwierają się jedne drzwi, wsuwa się przez nie jedzenie, później następne. Generalnie Amerykanie widocznie sporo nauczyli się od nazistów, szczególnie jeżeli chodzi o więziennictwo. W ramach Operacji Paperclip wywieźli przecież do Stanów Zjednoczonych około 20 tysięcy nazistowskich zbrodniarzy i uczonych, którzy wcześniej służyli w obozach koncentracyjnych. W obozach tych zabijali wcześniej Żydów, jeńców radzieckich, a także Polaków. Testowali na swoich ofiarach różne metody, z których w tej chwili obficie korzysta federalny system penitencjarny Stanów Zjednoczonych.

Na jakiej podstawie trzymali Pana w takich warunkach i uznali za szczególnie niebezpiecznego? Przecież potrzebne są do tego jakieś podstawy prawne.

– To w ogóle jest interesująca historia. Dokumenty na ten temat zostały choćby upublicznione. Sędzia zażądał od kierownictwa więzienia wyjaśnień dlaczego przetrzymywany jestem w takich warunkach, a nie na normalnych zasadach. Na posiedzeniu pojawiła się dyrektorka więzienia, kobieta, która wprost stwierdziła, iż jestem bardzo niebezpiecznym człowiekiem, iż mogę zorganizować ucieczkę, zabić strażników. Sędzia się zaśmiała i mówi: – Przecież jest w waszym więzieniu. Jak może zorganizować ucieczkę i jeszcze kogoś zabić? Przecież jesteście więzieniem, macie swoje procedury. Jakie macie podstawy? Ja takich podstaw nie widzę. Dyrektorka więzienia odpowiedziała na to: – My tak uważamy, przeprowadziliśmy nasze śledztwo, zrobiliśmy wywiad i uważamy, iż jest bardzo niebezpieczny. Ostatecznie sędzia nakazała przeniesienie mnie z tego oddziału, a dyrektorka, żeby nie stracić twarzy, przeniosła mnie do innego więzienia, już nie na Manhattanie, ale na Brooklynie.

Czy warunki tam były już lepsze?

– Tym razem umieścili mnie na oddziale dla psychicznie chorych, w którym spędziłem kilka miesięcy, zanim w końcu przenieśli mnie do więzienia, w którym odbyłem resztę wyroku.

Jak przyjął Pan wyrok sądu, w którym usłyszał Pan po raz pierwszy, iż czeka Pana 25 lat pozbawienia wolności?

– Są tu dwa aspekty. Z jednej strony oskarżenie wnioskowało o wyrok dożywocia. Z drugiej – nie przytoczono żadnych faktów potwierdzających wersję oskarżenia. Było już jednak w tym momencie oczywiste, iż zapadnie wyrok jednoznacznie korzystny dla oskarżenia. Pozostawało tylko pytanie czy skażą mnie na 30 lat, na dożywocie czy na 25 lat. Dlatego w tych okolicznościach 25 lat to było może niewielkie, ale jednak zwycięstwo. Owszem, ciężko było uświadomić sobie, iż czeka cię w sumie 25 lat więzienia, ale w charakterze rosyjskim jest zawsze taki upór, podobnie pewnie zresztą jak w polskim. W takich ciężkich sytuacjach nie poddajemy się, ale zaciskamy pięści i mówimy sobie, iż jeszcze się okaże jak będzie.

Wkrótce musiał Pan jakoś zorganizować sobie życie za kratami. Zajął się Pan m. in. sztuką i nauką języków obcych.

– Tak, postanowiłem sobie, iż skoro nie mogę zmienić otoczenia, to muszę przynajmniej je wykorzystać, wykorzystać ten czas maksymalnie, jak tylko można,. Dlatego od samego początku, jeszcze przed procesem, prosiłem adwokatów, by przynosili mi różne podręczniki. Większość czasu poświęcałem na naukę tego, czego mogłem się uczyć i co mnie interesowało. Bardzo dużo czytałem. W pewnym momencie dochodziłem do jednej książki dziennie. Przez cały mój pobyt w więzieniu, według moich notatek, przeczytałem ponad 6000 książek, które przysyłali mi różni przyjaciele, znajomi, rodzina, żona. Były to książki w różnych językach. Nauczyłem się też rysować. Dzięki Bogu, trzeba przyznać, iż w amerykańskich więzieniach można było wszystko oficjalnie kupić i spokojnie się tym zajmować. Był choćby taki specjalny pokój do rysowania, dostępny dla mnie w okresie, gdy krótko przebywałem w warunkach o niezaostrzonym rygorze.

A jak wyglądały Pana kontakty i widzenia z rodziną?

– Wie Pan, z tym były problemy. Rozmawiałem z żoną zaraz po procesie, czyli w 2012 roku, a po raz kolejny wydano im wizy dopiero w 2019 roku. Przez cały ten czas nie dawno im wiz. Jak wiemy, właśnie w tym czasie doszło do największego pogorszenia relacji, zaczęła się walka z dyplomatami, która zresztą trwa do tej pory. Oczywiście, nie sprzyjało to załatwianiu choćby takich kwestii humanitarnych. W tamtym czasie otrzymanie wizy stało się praktycznie niemożliwe. Moja żona i córka czekały na jej wydanie prawie trzy lata.

Ale mieliście kontakt przez Internet i kontakt telefoniczny?

– Przez Internet nie. Była możliwość wysyłania wiadomości elektronicznych przez specjalny serwer i otrzymywania na nie odpowiedzi, ale wszystko to było pod ścisłą kontrolą. Można było wykonywać połączenia telefoniczne, ale trzeba było najpierw wpisać numer docelowy na specjalną listę. Nie można było dzwonić na żadne inne numery. Trzeba się było zapisywać do telefonu z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Można było rozmawiać raz na tydzień albo raz na dwa tygodnie przez 10-15 minut. Także z tym też nie było tak łatwo.

Dziś już wiemy, iż wszystko skończyło się dobrze. Ale jak Pan ocenia wszystkie te próby władz rosyjskich na przestrzeni lat, by Pana na kogoś wymienić albo po prostu uwolnić?

– prawdopodobnie choćby nie wiem o wszystkich tych próbach i może to dobrze. Wyobrażam sobie jak trudne one musiały być. Największym problemem za czasów administracji Obamy było to, iż nie wiadomo było z kim rozmawiać. Wiemy, iż wraz z administracją Obamy całe nasze stosunki zaczęły przechodzić na poziom otwartej konfrontacji. Bardzo trudno było z nimi rozmawiać, szczególnie gdy sekretarzem stanu była pani Clinton. Dlatego rozumiałem, iż choć bardzo chciałbym jak najszybciej wrócić do domu, to zadanie dyplomatów w tej sprawie jest bardzo trudne, a ambasada i tak robiła wszystko, by mi pomóc. Po pierwsze, starali się mnie bardzo często odwiedzać. Zawsze miałem możliwość kontaktu z nimi, a oni także mogli do mnie zadzwonić. Dzięki nim dostawałem rosyjskie gazety, magazyny i mogłem dowiedzieć się z nich co dzieje się w Rosji. jeżeli słuchałbym tylko amerykańskiego radia i oglądał amerykańskie kanały telewizyjne, to kilka bym się dowiedział o tym, co dzieje się na świecie. Możesz z nich jedynie usłyszeć co tam w bejsbolu, w futbolu amerykańskim, jakie są problemy wszelkich mniejszości, ale raczej nie dowiesz się na temat rzeczywistych wydarzeń na świecie.

Czyli możemy powiedzieć, iż rosyjskie władze kierują się zasadą, iż nie zostawia swoich w biedzie?

– Tak, w tej sferze cieszy mnie to, iż jest to przedmiotem systematycznej pracy i w każdym przypadku reaguje ministerstwo spraw zagranicznych, organizacje pozarządowe, obrońcy praw człowieka. Jest zatem nadziej, iż uda nam się zwalczyć praktykę zatrzymywania obywateli Rosji pod wymyślonymi oskarżeniami. W sumie przypomina ona piractwo, w którym porywa się ludzi dla okupu. Niczym niegdyś piraci na Morzu Śródziemnym, którzy zatrzymywali statek, porywali z niego wszystkich, aby potem dostać za nich okup lub sprzedać ich do niewoli. Można powiedzieć, iż Ameryka odziedziczyła te nie najlepsze cechy piratów.

Można wręcz powiedzieć, iż porywa ludzi jako zakładników.

– Tak. I jednocześnie oskarża wszystkich innych, iż to oni rzekomo biorą zakładników. Wiemy przecież, jaki hałas podnosi się za każdym razem, gdy gdzieś zatrzymywany jest obywatel amerykański. A jeżeli na dodatek dochodzi do tego w Rosji, to w ogóle przedstawia się to jako jakąś katastrofę.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mateusz Piskorski

Całość wywiadu w wersji wideo dostępna na kanale YouTube Wbrew Cenzurze.

Wiktor But (ur. 1967 w Duszanbe) – rosyjski przedsiębiorca zajmujący się transportem broni, pierwowzór bohatera filmu Pan życia i śmierci z Nicholesem Cage’m w roli głównej. Zatrzymany pną polecenie Amerykanów w Tajlandii w 2008 roku, następnie skazany przez sąd w Nowym Jorku na 25 lat więzienia. W ramach wymiany więźniów powrócił do Rosji w 2022 roku.

Myśl Polska, nr 35-36 (31.08-7.09.2025)

Fot. wikipedia, imdb.com

Read Entire Article