Marcin Bogdan: inexpensive State

Szczególnie istotnym elementem taniego państwa było tanie sądownictwo. To dlatego zamiast 5‑letnich studiów prawniczych wprowadzono 15‑miesięczne kursy sędziowskie. 14 maja 1948 powołano zaś Centralną Szkołę Prawniczą im. T. Duracza, której uczniowie w ciągu dwuletniego cyklu nauczania uzyskiwali „wykształcenie” umożliwiające im pełnienie stanowisk sędziowskich. Nie byli to przypadkowi ludzie. Uczniami Centralnej Szkoły Prawniczej mogły być wyłącznie osoby oddelegowane do szkoły przez ścisłe kierownictwo partii komunistycznej lub komunistyczne związki zawodowe. Tacy sędziowie byli gwarantami wydawania słusznych wyroków. Tanio wykształceni dbali o tanie państwo. Wiedzieli, iż wyroki więzienia, szczególnie wyroki wieloletniego więzienia, narażają państwo na koszty utrzymywania więźniów. Dlatego bez wahania wydawali wyroki śmierci na żołnierzy i działaczy podziemia niepodległościowego. Włodzimierz Ostapowicz(na fot. w środku) wydał ok. 300 wyroków śmierci, z czego 180 wykonano. Julian Giemborek(na fot. po prawej), Rosjanin w polskim mundurze, wydał 125 wyroków śmierci. Ponad 100 wydał Mieczysław Widaj(na fot. pierwszy z lewej), Filip Feld – 69, Wiktor Adamski (faktycznie Altschüler) - 46, Aleksander Warecki (faktycznie Warenhaupt) - 39, Michał Salpeter – 32. Blisko 30 wyroków śmierci to „osiągnięcie” Stefana Michnika, brata Adama. Tych sędziów można było śmiało przydzielać do każdej ważnej sprawy. Wszak byli absolwentami Centralnej Szkoły Prawniczej, której kolejni dyrektorzy Igor Andrejew i Gustaw Auscaler, jako sędziowie Sądu Najwyższego, zatwierdzili w październiku 1952 roku wyrok śmierci wydany na Generała Brygady Augusta Emila Fieldorfa ”Nila”. Jacy nauczyciele tacy uczniowie.
Nad wszystkim czuwał i ideę taniego państwa realizował Główny Zarząd Informacji, organ kontrwywiadu wojskowego. Jeden z „oficerów” GZI powiedział skazanemu na śmierć gen. Franciszkowi Skibińskiemu: „Sądy w Polsce to pic i fotomontaż. Tu, w GZI, kroi się i tu się szyje. Sądy są od tego, aby zaprasować nasz wyrok i ogłosić go”. W pełni świadomi swojej roli byli sami sędziowie. Sędzia Marian Bartoń tak definiował ideę tanich sądów, które tylko „zaprasowują wyroki”: „My ufamy UB, iż jak oni zrobili doniesienie, to znaczy, iż oni sprawę zbadali. My mamy do nich zaufanie”.
Po „odwilży” 1956 roku Główny Zarząd Informacji został przekształcony w Wojskową Służbę Wewnętrzną Ministerstwa Obrony Narodowej. I tak kolejne przekształcenia i zmiany szyldów jednostek wojskowych i cywilnych ugruntowywały ideę taniego państwa i tanich sądów. Kontynuacją tej zasady po roku 1989 była głoszona przez Adama Strzembosza dewiza, iż „sędziowie się sami oczyszczą”. Wiadomo przecież, iż najtańszą formą oczyszczenia jest samooczyszczenie. Tanie sądownictwo trwałoby w najlepsze, gdyby nie rządy Zjednoczonej Prawicy w latach 2015 – 2023. gwałtownie przekonaliśmy się, jak kosztowne jest wyznaczanie do rozpraw przypadkowych sędziów. Tak było m.in. w głośnej sprawie Sławomira Nowaka. Taki właśnie przypadkowy sędzia uznał, iż pieniądze ukryte w garderobie, w mieszkaniu Nowaka, pochodzą z kradzieży. A Nowak zarobione pieniądze ukrył właśnie przed kradzieżą. Dobrze wiedział od swoich partyjnych kolegów czym jest Amber Gold i inne parabanki, więc wolał zdeponować środki w skarpetkach i w majtkach. Bez oprocentowania ale i bez ryzyka. Taki przypadkowy sędzia naraża państwo na przedłużające się procesy, odwołania, a w konsekwencji prawdopodobnie na konieczność wypłaty wysokiego odszkodowania na rzecz oskarżonego, który staje się pokrzywdzonym.
Szczytem prawicowej gigantomanii i nieliczenia się z kosztami było wprowadzenie zasady losowania sędziów do każdej wchodzącej na wokandę sprawy. Przecież oprócz ryzyka wylosowania niewłaściwego sędziego i związanych z tym kosztów, trzeba było wyposażyć wszystkie sądy w odpowiedni sprzęt, opracować i wdrożyć stosowne procedury, a to samo w sobie jest sprzeczne z ideą taniego państwa. To stało się szczególnie jaskrawo widoczne po przejęciu władzy przez kolację 13 grudnia, kiedy to wprowadzono innowacyjną zasadę losowania aż do skutku. Zasada konieczna, bo przecież nie każdy sędzia skłony jest skazać – powiedzmy - jakiegoś niewinnego księdza na długoletnie więzienie. A takie losowania aż do skutku mogą się przedłużać w nieskończoność. To kosztuje czas, a wiadomo, iż czas to pieniądz. Ale to także zużycie prądu, a prąd, im bardziej zielony, tym coraz droższy. To tym bardziej państwo powinno być coraz tańsze.
Wreszcie dokonano prawdziwego przełomu w losowym przydzielaniu sędziów do poszczególnych spraw. Oto, jak ujawniła Gazeta Polska Codziennie, w Sądzie Okręgowym w Warszawie przeprowadzono losowanie sędziego do prowadzenia procesu w spawie Funduszu Sprawiedliwości. To proces prestiżowy, póki co głównym oskarżonym jest wprawdzie ksiądz Michał Olszewski, ale, przy korzystnym postępowaniu sądowym, na ławie oskarżonych może znaleźć się były minister nomen omen sprawiedliwości, czyli sam Zbigniew Ziobro. Losowanie miało się odbyć spośród 15 sędziów Sądu Okręgowego. Jednak, aby uzyskać oczekiwany skutek wylosowania pani sędzi Justyny Koski-Janusz, losowanie mogłoby trwać tygodniami. Dlatego dokonano epokowego przełomu. Tuż przed losowaniem wyłączono z tego losowania 14 sędziów Sądu Okręgowego i w ten sposób sędziego do poprowadzenia tego procesu losowano spośród pani Justyny Koski-Janusz. W wyniku tak przeprowadzonego losowania do poprowadzenia procesu w sprawie Funduszu Sprawiedliwości wylosowano, czego niektórzy się spodziewali a dla innych mogło być to zaskoczeniem, panią Justynę Koskę-Janusz. Przepraszam za użycie sformułowania „losowano spośród pani Justyny Koski-Janusz”, ale Słowacki pisząc „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa” nie przewidział rządów demokracji walczącej. Pomysłów, które roją się w głowach w tej chwili rządzących nie wyrazi żaden język, choćby giętki.
To przełomowe losowanie to przykład powrotu, po latach prawicowych wypaczeń, do jakże słusznej idei taniego państwa. Ale to nie jedyne oszczędności jakie dzięki temu uzyskano. Wylosowanie pani Justyny Koski-Janusz to prawdziwy łut szczęścia. Otóż pani Koska-Janusz została w roku 2016 pomówiona przez resort sprawiedliwości o „nieudolność w prowadzeniu sprawy sądowej”. Pani sędzia wniosła pozew przeciwko Zbigniewowi Ziobrze, pozew o „naruszenie dóbr osobistych”. Jak wiadomo nikt nie może być sędzią we własnej sprawie, choćby sędzia nie może być sędzią w swojej sprawie. Dlatego pani Justyna Koska-Janusz musiała drżeć do ostatniej chwili, jaki to sędzia zostanie wylosowany w jej sprawie. Teraz sytuacja uległa całkowitemu odwróceniu. To pani Justyna Koska-Janusz jest wylosowanym sędzią, który będzie sądził Zbigniewa Ziobrę, którego niedawno oskarżała. Teraz jest to też jej własna sprawa. A przecież nie ma przeciwskazań formalno-prawnych, by we własnej sprawie być oskarżycielem czy też adwokatem. I tu pojawią się kolejne oszczędności. Nie będzie potrzebny ani prokurator ani obrońca z urzędu. Przecież nikt lepiej nie zna Zbigniewa Ziobry, niż pani Justyna Koska-Janusz. Jakie to szczęście, iż została wylosowana, i jakie oszczędności. Jakie tanie państwo.
Takie przełomowe innowacje nie biorą się znikąd, nie są przypadkowe. Ktoś to musiał wymyśleć i wdrożyć. Dlatego spodziewam się, iż tanie państwo doceni ministra Adama Bodnara. Podwyżka wynagrodzenia, czy choćby jakaś sowita jednorazowa premia, generują koszty, ZUS, podatki. To w tanim państwie byłaby rozrzutność. Oczekuję zatem, iż to szczęśliwy los uśmiechnie się do Adma Bodnara, iż wygra on na loterii albo w totolotka. Losowanie do skutku, aż padną liczby skreślone przez Bodnara na kuponie, byłoby długie i kosztowne. Dlatego spodziewam się, iż przed najbliższym losowaniem totolotka wyłączone zostaną z losowanie wszystkie kule z tymi numerami, których minister Adam Bodnar nie zakreślił na swoim szczęśliwym kuponie. Tanie państwo i jakże drogi (nam) minister.
Ktoś po przeczytaniu tego tekstu może pomyśleć, iż felieton ten jest absurdalny. Nie, to nie felieton jest absurdalny, to rzeczywistość, w której przyszło nam żyć jest absurdalna.
Marcin Bogdan