Sztabowcy przekonują wprawdzie, iż gorączka czeka nas dopiero po Wielkanocy, to będzie najintensywniejszy czas, bo też i wyborcy na ostatniej prostej wykazują największe zainteresowanie prezydenckim wyścigiem, ale trzeba też stwierdzić, iż kampanię wyborczą w Polsce przykrył swoją osobą Donald Trump.
I choćby jeżeli pretendenci do najwyższego urzędu w państwie prędko powrócili do prezentowania swojej oferty w obszarze "bezpieczeństwo", to chyba dla wszystkich stało się jasne, iż decyzje będą podejmowane poza Warszawą i jakiś deal dokona się (lub nie) ponad naszymi głowami. Tym samym ów niezaprzeczalny fakt, iż wydarzenia są gdzie indziej, odwraca polską uwagę i od śledzia, i od kremówki.
Drugim ciekawym zjawiskiem tej kampanii jest osadzenie jej w przeszłości
Złośliwi mawiają, iż generałowie zawsze szykują się do minionych wojen, podobnież część kandydatów chce raz jeszcze przeżyć to, co było: w 2015 lub w 2020 roku. Że to powtórka z rozrywki wydawało się od samego początku Szymonowi Hołowni. Miał i ma on dla wyborców te same komunikaty, którymi raczył ich pięć lat temu – o tym, iż trzeba skończyć z polaryzacją, iż rywalizacja PiS z PO już dawno temu stała się nieznośna, iż potrzebna jest trzecia siła, kończąca tę wojenkę.
Marszałek Sejmu nie zauważył przy tym, iż zmieniły się okoliczności, a i on sam jest w innym miejscu niż na przełomie 2019 i 2020 roku – już nie w opozycji, ale w koalicji, nie poza polityką, ale w jej ścisłym wnętrzu, stąd w rolach recenzenta własnego rządu i mediatora między własnym rządem a opozycją jest mało wiarygodny.
Rafałowi Trzaskowskiemu, który, jak żartują choćby politycy KO, jest w kampanii od pięciu lat, też się wydawało, iż dziś to tylko dalszy ciąg tego, co w wydarzyło się wiosną 2020 roku i bagatelizowano ciężar, jaki spadł na jego barki w związku ze słabymi notowaniami rządu.
Trzaskowski nie jest tylko popularnym prezydentem stolicy, który walczy o stanowisko w sytuacji, kiedy rządzi PiS, budzący odrazę w elektoracie tzw. opozycyjnym, ale jest wiceszefem PO, a gabinet Tuska, nie Morawieckiego, grzęznący w koalicyjnych sporach, nie dowozi złożonych latem 2023 roku obietnic.
Z kolei PiS był przekonany, iż uda się powtórzyć manewr z Dudą sprzed dekady. Że oto młody, rzutki oraz energiczny kandydat z malowniczą rodziną i sportowym zacięciem będzie mógł porwać tłumy, bo jest "niezależny" i trochę choćby krytykuje rząd Morawieckiego.
PiS ruszył w kampanię tak, jakby był po ośmiu latach w opozycji, a nie po ośmiu latach swoich kontrowersyjnych rządów i jakby nie było zależnej od Nowogrodzkiej prezydentury Andrzeja Dudy.
We wszystkich trzech przypadkach rzeczywistość dogoniła kandydatów. Chyba już tylko Szymon Hołownia tkwi na z góry upatrzonej pozycji, czego rezultaty widzimy w pikujących dlań sondażach.
Kiedy kandydaci odwracają głowę do tyłu, życie pędzi do przodu. Wynik rozgrywki może znacząco wpłynąć na przyszłość polskiej sceny politycznej. Porażka, dziś niewyobrażalna, Rafała Trzaskowskiego, oznacza nieuchronną dekompozycję koalicji 15 października, a na horyzoncie zamajaczą przyspieszone wybory. To także kres dobrej passy Donalda Tuska, a jeżeli jego gabinet upadnie, trudno sobie wyobrazić ciąg dalszy jego kariery politycznej.
Jeśli do drugiej tury nie wejdzie Karol Nawrocki, a choćby jeżeli wejdzie, ale z niewielką przewagą nad kandydatem Konfederacji, to pojawia się pytanie o przyszłość PiS-u. Niewykluczone, iż umacniający się po prawej stronie radykałowie zaczną zasysać nie tylko, jak dzieje się to już dziś, poparcie PiS-u, ale i polityków tej formacji, przekonanych, iż czas dominacji Jarosława Kaczyńskiego nieuchronnie dobiega końca, a karty zaczynają rozdawać Mentzen z Bosakiem.
Spodziewany dziś słaby wynik Szymona Hołowni przyspieszy nieuchronne, czyli rozpad i tak już funkcjonującej wyłącznie na papierze Trzeciej Drogi. Mało prawdopodobne, by słabnący lider, któremu do tej pory nie udało się zbudować struktur swojego ugrupowania, miałby nadać teraz tej formacji jakiś nowy impet.
Niektórzy politycy Polski 2050 już otrzymują propozycje przejścia do KO, może zatem nastąpić rozbiór tego ugrupowania, tak jak się to stało kilka lat temu z Nowoczesną. Sam marszałek, który wedle umowy koalicyjnej ma jesienią przekazać fotel drugiej osoby w państwie Włodzimierzowi Czarzastemu, też będzie się musiał odnaleźć na nowo, chyba nie jako szeregowy poseł, może jako członek rządu (ale czy znajdzie się dla niego stanowisko wicepremiera, skoro jego pozycja negocjacyjna będzie słaba?).
Potężny problem ma PSL. jeżeli jeszcze Kosiniak-Kamysz trzyma z Hołownią, to tylko dlatego, iż sami ludowcy w sondażach będą wypadać jeszcze gorzej niż teraz. Przed Polskim Stronnictwem Ludowym konieczność znalezienia kolejnego partnera, który da im szansę przekroczenia progu w 2027 roku (w 2019 pomógł Kukiz, w 2023 właśnie Hołownia), a patrząc na dzisiejszą scenę polityczną, trudno dostrzec kogoś takiego.
Raczej może powrócić koncepcja jednej listy tych, którzy tworzą obecny rząd, zważywszy na to, iż także Nowa Lewica nie potrafi odnaleźć drogi do serc wyborców i z tymi kilkoma procentami w sondażach partyjnych oraz niespełna 3 proc. średniej sondażowej Magdaleny Biejat bardzo niewielkiej grupie Polaków jest w ogóle do czegoś potrzebna. Wyniki tych wyborów naprawdę interesują nie tylko tych kilkoro liczących się polityków, którzy w nich startują. Za ich plecami stoją partie i to także ich los się waży.