Sąd Najwyższy USA zadecydował, iż federalna straż graniczna ma prawo niszczyć drut kolczasty na zaporach granicznych, jaki został na nich zainstalowany przez władze stanu Teksas. Drut pojawił się tam z inicjatywy władz stanowych, jako środek utrudniania nielegalnego przekraczania granicy z Meksykiem, która stała się w ciągu ostatnich lat progiem wejścia dla istnej wędrówki ludów jaka przetacza się z południa na północ przez zachodnią półkulę.
To właśnie na Teksas przypada zdecydowanie najdłuższy odcinek południowej granicy Stanów Zjednoczonych, toteż kwestia nielegalnej migracji jest szczególnie dotkliwa właśnie dla tego stanu. Sąd Najwyższy trudno określać w USA „trzecią władzą”, bo ten przykład pokazuje, iż bywa władzą pierwszorzędną, ponieważ system przyznaje mu quasi-arystokratyczną funkcję autorytatywnego podejmowania decyzji o bezpośrednim znaczeniu politycznym. Sąd wydał swoją decyzję na wniosek administracji prezydenta Joe Bidena, która uznała taki sposób ochrony granicy, jaki przedsięwzięły władze Teksasu za niehumanitarny, bo mający przyczyniać się do obrażeń, a choćby śmierci niektórych migrantów. Uczciwie trzeba przyznać, iż nie jest to pogląd bezpodstawny. W istocie w przypadku próby desperackiego przedzierania się może tego rodzaju zapora może sprowadzić na desperata niebezpieczeństwo. Amerykańscy liberałowie stanęli jednak na stanowisko, iż życie, czy też zdrowie takiego migranta i przestępcy jest ważniejsze niż suwerenność państwa do stanowienia i egzekwowania prawa zakreślona granicą państwową.
Tymczasem gubernator Teksasu uznał dokładnie odwrotnie. Greg Abbott publicznie oświadczył, iż decyzji Sądu Najwyższego nie wykona i dalej będzie instalował drut kolczasty na granicy z Meksykiem. Wezwał służby podlegające swojemu, archetypicznie republikańskiemu, stanowi do niepodporządkowywania się funkcjonariuszom federalnym, a choćby przeszkadzania, a następnie pełnego przejęcia kontroli nad granicą. Pojawiły się zresztą informację, iż miejscowi funkcjonariusze federalni nie palą się do wykonywania poleceń prezydenta i Sądu Najwyższego, a część z nich identyfikuje się z kursem politycznym gubernatora. US Customs and Border Protection oświadczyła wprost, iż „nie planuje” usuwania ogrodzeń z drutu kolczastego z granicy. Przedstawiciel tej służby powołał się na „silne” relacje z Teksasem, pomimo sporu tego stanu z Waszyngtonem.
Kurs ten trwa zresztą od trzech lat, bo jeszcze w 2021 r. Abbott ogłosił operację „Samotna gwiazda”, sprowadzającą się do masowego zaangażowania podlegający mu zasobów, w tym najbardziej zmilitaryzowanego – Gwardii Narodowej, w ochronę granicy stanu i państwa. O skali presji migracyjnej niech świadczy to, iż przez trzy lata teksańskie służby dokonały pół miliona zatrzymań osób wkraczających nielegalnie na terytorium USA. Za niepełnej kadencji Bidena, do USA napłynęły nie setki tysięcy, ale miliony nielegalnych imigrantów – według oficjalnych danych co najmniej 3,1 mln, ale mogą to być szacunki zaniżone. Mamy do czynienia z wysoką falą migrantów z Ameryki Południowej, a głównie Środkowej, ale sytuację starają się wykorzystać również migranci z całkiem innych zakątków świata. Wszak wątek zapewniania obywatelom państw afrykańskich i azjatyckich wolnej drogi do Meksyku przewinął się i w polskiej aferze wizowej, jaka wybuchła na kanwie działalności wiceministra spraw zagranicznych rządu PiS Piotra W.
Abbott sam wszedł w rolę Sądu Najwyższego interpretując zalew nielegalną migracją jako inwazję, obrona przed którą jest podstawowym konstytucyjnym obowiązkiem władz stanowych. Otrzymał zresztą wyraźne poparcie republikańskich gubernatorów równo połowy stanów – 25. Floryda, którą rządzi jeden z bardziej radykalnych republikanów Ron DeSantis może wysłać żołnierzy własnej Gwardii Republikańskiej na pomoc gwardzistom teksańskim, w tym celu zainicjowano zmianę prawa stanowego, które dotychczas dopuszczało użycie gwardii jedynie na terytorium Florydy. W Partii Demokratycznej pojawiły się już głosy, by władze centralne po prostu przejęły bezpośrednią kontrolę nad teksańską Gwardia Narodową. Abbott uznał to za „mało prawdopodobne zdarzenie”, jednocześnie, z pewnością siebie deklarując, iż jest przygotowany na taki rozwój wydarzeń cokolwiek miałoby to znaczyć.
Tak oto eskaluje polaryzacja od dawna podważająca już stabilność i sterowność Stanów Zjednoczonych. O polaryzacji świadczy i fakt, iż wspomniana decyzją Sądu Najwyższego została podjęta większością pięciu sędziów przeciwko czterem. Sytuacja w tym gremium jak w soczewce skupia obraz współczesnych Stanów Zjednoczonych i ich społeczeństwa. Odzwierciedla ona polaryzację etniczną i rasową, jaka wylała się kilka lat temu ruchem Black Live Matter. Polaryzację socjo-ekonomiczną, przejawiającą się postępującym rozwarstwieniem majątkowym i upadkiem klasy średniej, przedstawianej przez dekady jako sól amerykańskiej ziemi i filar systemu politycznego. Polaryzację płci, pobudzaną przez entą generację coraz bardziej fanatycznych w wymyślaniu coraz to nowych statusowych rewindykacji feministek.
Polaryzację regionalną, przeciwstawiającą rdzewiejące stany dawnego tradycyjnego przemysłu, wyeksportowanego przez wielkich kapitalistów i liberalną politykę do Chin, Indii czy innych państw azjatyckich na przeciwko bogacącym się cyfrowym i usługowym centrom wschodniego i zachodniego wybrzeża. Polaryzację cywilizacyjną między religijnymi grupami wierzącymi w prawo naturalne, a postmodernistami kwestionującymi naturę człowieka i jakąkolwiek obiektywną naturę bytu, nie tylko struktur społecznych ale wręcz biologicznych, jak ruch LGBT.
Wszystko to od dawna znajdowało ujście w procesie politycznym, a jego wadliwe procedury, z absurdalnie zróżnicowanymi procedurami wyborczymi dolały wiele oliwy do ognia nieuznawania się przez mieszkańców USA z różnych grup za współobywateli, z którymi możliwy jest dialog na rzecz jakiegoś dobra wspólnego zamiast całkowitej marginalizacji przeciwników. Sytuacja, w której każdy stan określa procedury wykonawcze głosowania i podliczania głosów jest doskonałym przepisem na chaos obarczony ryzykiem pomyłek bądź nadużyć i manipulacji, z możliwością zafałszowania wyniku. Pierwsze poważne problemy z tym związane miały miejsce prawie ćwierć wieku temu, w czasie kwestionowanego zwycięstwa George’a Busha juniora nad Alem Gore’m.
Ta ogólna społeczno-polityczna polaryzacja po raz pierwszy jednak przybrała formę zinstytucjonalizowaną, w sensie konfrontacji dwóch instytucji władzy ze sobą. Konfrontacja ta ma zresztą cechy iście weberowskiego kontrastu miedzy etyką przekonań a etyką odpowiedzialności, między abstrakcyjnym, a przez to łatwym doraźnym humanitaryzmem skupionym na wyabstrahowanej jednostce, a właśnie odpowiedzialnością za realnie kalkulowane odległe w czasie i rozległe w swoim społecznym zakresie konsekwencje podejmowanych decyzji.
Do tej zinstytucjonalizowanej polaryzacji dochodzi w momencie, gdy pozycja światowa USA podważana jest jak nie była podważana od upadku Związku Radzieckiego. Jak już pisałem przed tygodniem działania Jemeńczyków w Zatoce Adeńskiej i na Morzu Czerwonym kwestionują samą podstawę tej pozycji – panowanie Waszyngtonu na oceanie światowym. W niedzielę inni sojusznicy Iranu zaatakowali amerykańską bazę w Jordanii zabijając trzech amerykańskich żołnierzy i raniąc 25, co jest wyraźnym sygnałem, iż w Teheranie poczuli krew rannego, jak sądzą ajatollahowie, wroga. Korea Północna zdążyła w ciągu pierwszego miesiąca nowego roku przeprowadzić już trzykrotne testy rakietowe. Tymczasem wielu Polaków i to szczególnie wśród tych, którzy powinni być najbardziej świadomi – polityków, dziennikarzy, publicystów – zachowuje się jakby żyli przez cały czas w świecie niepodzielnej hegemonii Waszyngtonu sprzed 30 lat. Tak bardzo są pewni tej jednej karty, na którą każą postawić nam wszystko?
Narodowcy.net/Krystian Kamiński