Fryderyk Nietzsche pod koniec dziewiętnastego wieku w swoim poemacie filozofa obwieścił, iż Bóg umarł! Jak długo tym twierdzeniem zajmowali się wyłącznie różni myśliciele i sublimowani interpretatorzy, jak choćby Heidegger – tak długo ta myśl była adekwatnie rozumiana.
Gdy jednak w końcu trafiła na ideologiczne sztandary, przystosowana na użytek umysłów i pojęć szerszych rzesz, stała się łupem nowożytnej ulicy, która ją zgodnie ze swoimi upodobaniami zwyczajnie strywializowała. Dziś jest zdecydowanie napiętnowana. W szerszym odbiorze uważa się, iż ten skrót myślowy oznacza, iż zdaniem jego autora Bóg nie istnieje, a ten fakt został właśnie ostatecznie odkryty. Z tym się z kolei łączy idea tak zwanego nadczłowieka, którą Nietzsche razem z tą proklamacją także ogłosił.
I w tym przypadku, i owa myśl poddana została głębokiemu uproszczeniu. Otóż zgłosił on – nie mniej ni więcej – postulat człowieka, ponad którym nic nie istnieje. On jest swoim jedynym arbitrem i ostatecznie „wolą mocy”. Ogłoszono więc, podpierając się owym niemieckim myślicielem, a może bardziej poetą złowróżbnych czasów, epokę nihilizmu. W istocie pod rządami liberalno – demokratycznego języka trwa ona w najlepsze, aż do dzisiaj. Pozornie współcześnie wyrzeczono się Nietzschego. Zachowano, a choćby stworzono specjalny język, by ukryć pokrewieństwo, z tak opatrznie zrozumianym przekazem. Wiele rzeczy na tym świecie opiera się na oczywistych pomyłkach, a bywa, iż zamierzonej manipulacji.
Dokonajmy teraz owej wykładni myśli ukrytej za jej skrótem, czyli proklamowaniem śmierci Boga. Rozumiemy, iż przede wszystkim chrześcijańskiego. Pierwsze spostrzeżenie: nie można ogłaszać śmierci kogoś, kto według materialistycznych doktryn przecież nie istnieje. Umrzeć może tylko i wyłącznie byt, zatem istota rzeczywista i realna. Gdyby zaś autor miał na myśli zgon jakiejś tylko idei, choćby najdonośniejszej, to by o tym wprost napisał lub przynajmniej dał nam to do zrozumienia. Jednak tego nigdzie u niego nie wyczytamy.
Nietzsche, po prostu zgodnie z istniejącym stanem europejskiej cywilizacji opisuje jej ducha. Dla niej bowiem Bóg umarł. Nie chce ona nic ponadto wiedzieć, ani słyszeć. Skoro tak, co zapełnia tę niedogodną pustkę? Brak, z którym żadna kultura nie może istnieć. Filozof konsekwentnie powołuje się tu na ideę Nadczłowieka zaopatrzonego w boskie atrybuty, kogoś kto się musi wyłonić. Jak inaczej żyć bez Boga?
Wiem, iż można powołać się na całe tyrady antychrześcijańskie, jak czyni to Nietzsche. Ale czy nie jest to z jego strony zarzut obarczający całe dwa tysiąclecia odpowiedzialnością za śmierć Boga? A tak przecież te dzieje trzeba również odczytywać. Inaczej nie można. Inaczej się nie da! Nietzsche objawia się zatem nam jako straszny wieszcz, pogromca złudzeń. Jest prorokiem epoki, która właśnie teraz nadeszła. Uzupełniającą lekturą winny być uniwersyteckie wykłady Martina Heideggera, zebrane w dziele zatytułowanym Nietzsche.
Antoni Koniuszewski
Myśl Polska, nr 3-4 (15-22.01.2023)