Anne Applebaum w książce pod tytułem Zmierzch demokracji. Zwodniczy powab autorytaryzmu wskazała na niektóre przyczyny kryzysu systemów demokratycznych w krajach rozwiniętego kapitalizmu. Najwięcej uwagi poświęciła przyczynom subiektywnym, a więc wtórnym w stosunku do zachodzących procesów społeczno-ekonomicznych i politycznych we współczesnym świecie.
Trafnie dobrała do swych tez kilka bardzo wymownych przykładów z życia i działalności polityków znanych na arenie międzynarodowej. Nie zajmowała się w swej książce, jak sama napisała, osobami biednymi, mieszkającymi na wsi, nie odnoszącymi sukcesów, czy też takimi, które dotknął kryzys ekonomiczny lat 2008-2009 i kryzys uchodźczy lat 2015-2016.
Obrona własnej klasy
Jej bohaterowie „wręcz przeciwnie, odebrali wykształcenie na najlepszych uczelniach, często znają języki obce, mieszkają w wielkich miastach – Londynie, Waszyngtonie, Warszawie, Madrycie – często podróżują po świecie”[1]. Z takiej deklaracji wynika, iż kryzys demokracji, rozumianej jako władza ludu, jest przez nią zatem rozpatrywany jako władza bez ludu, kryzys elit i ich dążenie do autorytaryzmu i dyktatury. Interesy mas ludowych, to tylko populizm z różnymi przymiotnikami. Tezy swoje zamyka klamrą od 1999 do 2019 roku.
Nie znajdziemy zatem w książce Applebaum analizy międzynarodowego ruchu protestu przeciwko oszczędnościom, rozwijającego się na początku rozwoju recesji w latach 2008-2009 (w Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Portugalii). Nie ma w niej o arabskiej wiośnie rozpoczętej w 2010 roku i jej organizatorach. Nie ma o protestach ruchu Occupy, których szczyt rozwoju przypadał na lata 2011-2012, a który przeszedł przez ponad 80 krajów, ale najsilniej dał o sobie znać w USA. Ruch Occupy wyrażał sprzeciw wobec nierówności społecznych i ekonomicznych oraz braku postrzeganej „prawdziwej demokracji” na całym świecie – nie dziwi, iż nie zainteresował Applebaum. Jak zatem można pisać sensownie o demokracji, o suwerenności ludu, bez rozpatrywania problemów ludu i koncentrowania się na przedstawicielach elit? jeżeli więc Applebaum skupia swoją uwagę na kryzysie demokracji wśród elit politycznych, to prawdopodobnie dlatego stan świadomości protestujących milionowych mas, ocenia ona jako na tyle przerażający, iż dla dobra elity, do której sama należy i której interesów broni – woli o nich nie pisać.
Krytyka polityki PiS
Applebaum należy, podobnie jak jej mąż Radek Sikorski, do zadeklarowanych przeciwników obecnej polityki Prawa i Sprawiedliwości. Pisała, iż z chwilą ponownego dojścia PiS do władzy w 2015 roku, kryzys systemu demokratycznego dał o sobie znać z całą mocą. Uważała, iż PiS z chwilą zdobycia nikłej większości parlamentarnej dokonał zmian politycznych, do których nie miał dostatecznie silnej legitymacji prawnej, gdyż chociaż mógł samodzielnie sprawować władzę, to jednak osiągnięta przewaga nie pozwalała mu na dokonywanie formalnych zmian konstytucji. Uważała, iż rząd powołany pod przewodem PiS złamał konstytucję: w nieprawidłowy sposób mianując nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego; zwiększył ilość sędziów Sądu Najwyższego; próbował karać sędziów wydających wyroki sprzeczne z bieżącą polityką rządu; zwolnił nieprzychylnych sobie dziennikarzy w publicznych środkach masowego przekazu; zwolnił tysiące urzędników państwowych i na ich miejsce powołał swoich zwolenników; odsunął od służby wielu wykształconych wyższych oficerów i dyplomatów; podporządkował polityce rządu instytucje kulturalne finansowane ze środków publicznych. Ponadto Applebaum zarzuciła, iż PiS-owi chodziło o stworzenie państwa „partyjnego” i „bardziej podległych partii sądów”. Widzimy więc iż zarzuty Applebaum nie mają wiele wspólnego z interesami mas ludowych, a dotyczą raczej sporu na szczytach władzy o stanowiska i kompetencje.
Zarzut partyjności czy też polityczności państwa i jego instytucji jest w tej chwili stałym argumentem wszystkich zwolenników neoliberalizmu, którzy nie chcą otwarcie i krytycznie analizować procesów społeczno-ekonomicznych z punktu widzenia interesów poszczególnych sił społeczno-politycznych.
Upolitycznienie polityki?
Dla nich każde odsunięcie od władzy partii z neoliberalnym programem i prowadzenie przez nową partię własnej polityki kadrowej jest „polityzacją” danego urzędu i źle rozumianym partyjniactwem. Dla neoliberałów, gdy oni prowadzili politykę kadrową i przeprowadzali czystki kadrowe, oznaczało to odsuwanie z urzędów osób „skompromitowanych współpracą z komuną”, „skorumpowanych”, „gnuśnych” i „niekompetentnych”. Nikogo więc już nie dziwią manipulacje ordynacją wyborczą przed każdymi wyborami, aby tylko utrzymać się u władzy lub zmniejszyć stopień własnej klęski.
PiS swoją taktykę od lat opierał na wyszukiwaniu wrogów. Uwagę swoich organów państwowych kierował przeciwko muzułmanom, partiom opozycyjnym, osobom potępiającym nacjonalizm, układom, komunistom, Niemcom, Rosji, Białorusi, a także zwolennikom LGBT. Jej zdaniem, prawicowo-chadeckiej partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość, kłamstwo o zamachu na samolot prezydencki w Smoleńsku, który miał stać się przyczyną tragicznego wypadku lotniczego, posłużyło do szerzenia innych kłamstw. „Smoleńska teoria spiskowa służyła także czemu innemu: dla młodego pokolenia, które nie pamiętało komunizmu, i dla społeczeństwa, w którym byli komuniści w większości zniknęli z polityki, miał to być nowy powód do tego, by nie ufać politykom, przedsiębiorcom i intelektualistom, którzy od lat dziewięćdziesiątych stali na czele kraju. Co więcej, był to sposób na ukształtowanie nowych, lepszych elit. […] Polska nie jest, rzecz jasna, jedynym krajem, w którym działa ten prosty mechanizm”[2]. I ani słowa o tym, iż PiS po to musiał złagodzić społeczno-ekonomiczne sprzeczności dochodowe narosłe w okresie rządów posolidarnościowych neoliberałów, aby nie doszło do zaburzeń społecznych i kapitalizm mógł przez cały czas trwać… Wbrew stwarzanym pozorom, PiS w istocie okazał się wiernym kontynuatorem polityki neoliberałów.
Ograniczenia doświadczeń Applebaum w określaniu kryzysu demokracji
Applebaum odebrała staranne wykształcenie, ukończyła szkołę średnią i uczelnię, w których kształcili się przyszli prezydenci (nie tylko USA) i ich dzieci, w której pracowało wielu laureatów Nagrody Nobla. Ma ona wielkie doświadczenie dziennikarskie i liczne kontakty osobiste z wieloma znanymi politykami. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż dostrzegła kryzys demokracji w innych krajach, ale nie widziała go w USA, gdzie z pewnością należała do elity. jeżeli Applebaum pisała krytycznie o demokracji w Europie, to powstaje problem, bo takiego systemu demokratycznego jak w Europie, nie ma w USA. Przede wszystkim nie ma tam takich, jak europejskie partii politycznych. W USA istnieje tak zwany system partii wyborczych, a to oznacza, iż nie ma tam formalnego członkostwa w partii, kadrowi kierownicy partyjni nie organizują pracy partyjnej, tylko zajmują się gromadzeniem funduszy na kampanie wyborcze. Wszelkie wyniki wyborcze nie oblicza się w stosunku do ogółu uprawnionych wyborców, ale w stosunku do tych, którzy się zarejestrowali do wyborów. Rejestracja nie zachęca do udziału w wyborach, ale służy ograniczeniu ilości nieprzychylnych wyborców i poprawia statystyki poparcia dla polityków. Często o zwycięstwie w wyborach prezydenckich decyduje to, który z kandydatów zdobędzie więcej pieniędzy na kampanię wyborczą. A prawo wpłacania na fundusze wyborcze mają w USA nie tylko poszczególni obywatele, co wydaje się zrozumiałe z punktu widzenia istoty demokracji, ale także zarządy wielkich korporacji, które w ten sposób przesądzają o wynikach wyborów i zapewniają korzystne dla siebie działania polityków. Wybory prezydenta są pośrednie, a to zawsze stawia w wątpliwość demokratyczność takich wyborów, czego potwierdzeniem jest to, iż wybory prezydenckie nie zawsze wygrywają ci kandydaci, którzy zdobywają większość głosów. Jeden z największych skandali miał miejsce podczas kampanii prezydenckiej w 2000 roku. Głosowanie powszechne wygrał Al Gore i jego kandydat na wiceprezydenta Joseph Liberman, który był pierwszym kandydującym Żydem mianowanym przed wyborami przez jedną z dwóch wielkich partii. Zdobyli oni o 500 tysięcy więcej głosów niż George W. Bush. Wyniki wyborów przez długi czas pozostawały niewiadomą, gdyż nadmiernie przedłużono obliczanie i nie policzono wszystkich głosów na Florydzie, gdzie gubernatorem stanu był brat Busha Jeb Bush. Po kontrowersyjnym sporze wyborczym o ponowne przeliczenie głosów na Florydzie (rozstrzygniętym przez Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 5 do 4 na korzyść Busha), Gore przegrał wybory z republikańskim przeciwnikiem w Kolegium Elektorów. Ponadto na Florydzie niedługo przed wyborami wykreślono z rejestru uprawnionych wyborców około 50 tysięcy osób, w większości czarnoskórych i zarejestrowanych demokratów (potencjalnych zwolenników Gore’a). Rząd Florydy tłumaczył się błędami technicznymi i dodawał, iż „prawo nie działa wstecz”, co brzmiało jak jakiś szyderczy eufemizm…
Prezydent losów świata
Ponadto system „demokratyczny” w USA ma jeszcze jedno niedomaganie. O ile prezydent w polityce wewnętrznej jest ograniczony przez władze stanowe, Kongres i Sąd Najwyższy, o tyle ma pełną swobodę w polityce zagranicznej. A bez wątpienia polityka prezydenta Stanów Zjednoczonych wywiera wpływ na cały świat. Jak pisał George Friedman, były doradca wielu wysoko postawionych dowódców i przywódców amerykańskich oraz założyciel prywatnej agencji wywiadu, z powołaniem się na otrzymaną rekomendację od suwerena „prezydent może zarządzić inwazję, embargo albo sankcje. I często ucieka się do tych środków. Jego polityka gospodarcza odbija się na życiu miliardów ludzi, niewykluczone, iż przez wiele pokoleń. W następnej dekadzie to, kim będzie prezydent i co on lub ona postanowi, będzie miało większy wpływ na życie mieszkańców innych państw niż działania ich rządów”[3].
Friedman mitologizował wręcz rolę prezydenta, co w jego myśleniu wydaje się jednak w pełni zrozumiałe. „Wiedza i instynkt prezydenta są tak nakierowane na władzę, iż pojmuje on ją w sposób, jakiego człowiek pozbawiony tych ambicji po prostu nie rozumie”[4]. Wypływa stąd wniosek, iż ponieważ człowiek nie będący prezydentem, czyli aktualny suweren, czegoś „po prostu nie rozumie”, to nie ma sensu tracić czasu w wyjaśniania mu zawiłości polityki zagranicznej. W prowadzeniu polityki międzynarodowej, prezydenci mają więc rozwiązane ręce. „W praktyce oznacza to, iż mogą zniszczyć niepokorne państwo lub nagrodzić inne, wedle uznania”[5].
Trzeba przyznać, iż stwierdzenie to, z ogólnohumanistycznego punktu widzenia, jest mrożącym krew w żyłach, szczególnie dla człowieka nie będącego Amerykaninem. Czego w tym „niszczeniu niepokornych państw” nie można zrozumieć? Chyba tylko tego, dlaczego Amerykanie wprowadzają porządki w innych krajach z powołaniem się na własną demokrację. W takich sytuacjach zawsze pomocne jest pytanie o to, w czyim interesie zniszczenia się dokonuje, bo stwierdzenie, iż „w interesie USA” okazuje się nazbyt ogólne i niewystarczające. Tych problemów Applebaum jednak nie dostrzega i podobnych pytań nie zadaje.
W ojczyźnie „praw człowieka”
Stany Zjednoczone w 1776 roku uzyskały niepodległość, ale niewolnictwo zniosły dopiero w 1865 roku, a szereg rasowych przepisów segregacyjnych funkcjonowało jeszcze w XX wieku. Morderstwa, bicie, chłosta, tortury, palenie domów, wysadzanie kościołów były zwyczajną rzeczą na Południu. W latach 1882-1935 ponad 3 tysiące Afroamerykanów zostało zlinczowanych. W sierpniu 1940 roku armia amerykańska liczyła około 500 tys. żołnierzy, z czego Afroamerykanie stanowili mniej niż 1%, stacjonując w jednostkach odseparowanych od białych żołnierzy. W wojsku było tylko pięciu czarnoskórych oficerów, z których trzech pełniło funkcje kapelanów. W Europie Afroamerykanie w przeważającej mierze byli żołnierzami w jednostkach transportowych i pomocniczych. Większość z nich nigdy nie miała w rękach broni.
Walka z segregacją rasową w stanach amerykańskiego Południa i z legalizującymi ją tzw. prawami Jima Crowa[6], była celem ruchu murzyńskiego w USA od początku XX wieku. Walka z segregacją rasową przycichła w okresie II wojny światowej, ale nasiliła się w latach 1950.-1960. i miała wsparcie w rozpoczętej wówczas walce państw Trzeciego Świata z imperializmem. W roku 1954 Sąd Najwyższy uznał segregację w szkolnictwie publicznym za niekonstytucyjną. Mimo to, przez cały czas rozwijały się masowe antysegregacyjne protesty pod przewodem Martina Luthera Kinga, z poparciem i udziałem wielu białych Amerykanów. Organizowano „rajdy wolności” (1961), wielki marsz na Waszyngton (1963), demonstracje zwane sit-ins (zajmowanie miejsc tylko dla białych). W walkę o prawa Afroamerykanów musiała bezpośrednio zaangażować się administracja Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Kennedy został zamordowany 22 listopada 1963 roku, a przywódca ruchów przeciwko segregacji Martin Luther King padł ofiarą zamachu 4 kwietnia 1968 roku. Główne postulaty ruchu zostały zapisane w ustawach o prawach obywatelskich: Civil Rights Act (1964 i 1968) zniósł segregację rasową w miejscach publicznych i zapewnił równouprawnienie przy nabywaniu mieszkań i nieruchomości, Voting Rights Act (1965) zakazał dyskryminacji w prawie wyborczym.
Amerykańska historia ludowa
W Stanach Zjednoczonych wymordowano większość Indian, odebrano im własność (rzekomo świętą). Kary dla „białych kołnierzyków” z powodu wielkich oszustw podatkowych są znacznie niższe niż z powodu drobnych kradzieży lub włamań, typowych dla biedoty[7]. Ze wszystkich państw Stany Zjednoczone posiadają największą liczbę więźniów na 10 tysięcy ludności. Brutalność policji doprowadza do zaburzeń społecznych, a z powodu przemocy strażników i nieprzestrzegania przysługujących więźniom praw, sukcesywnie wybuchają ich bunty. W więzieniach przebywa proporcjonalnie więcej ludności kolorowej niż białych, co pokazuje na istnienie rasowych różnic społeczno-ekonomicznych. W 1994 roku niemal 1/3 czarnych mężczyzn między 20 a 29 rokiem życia znajdowała się w więzieniu, była na zwolnieniu warunkowym, bądź zwolniona za kaucją i oczekiwała na proces. Ostoją demokracji w USA ma być Sąd Najwyższy, tymczasem jego sędziowie wyznaczani są przez Prezydenta według klucza partyjnego i zatwierdzani przez Senat na dożywotnie kadencje. W efekcie Sąd Najwyższy stoi ponad Kongresem i wszelkimi władzami politycznymi.
Howard Zinn w swej książce Ludowa historia Stanów Zjednoczonych pisał: „W społeczeństwie spętanym siecią kontroli, zarówno brutalnej, jak i wyrafinowanej, sekretne myśli często znajdują wyraz w sztuce. Tak też było w przypadku czarnej społeczności. Blues, jakkolwiek pełen bólu, skrywał gniew, natomiast jazz, choć radosny, zapowiadał dojrzewający bunt. Po nich pojawiła się poezja, w której te same myśli były wyrażone już bardziej otwarcie”[8]. Od samego początku swojej kariery Elvis Presley miał szacunek do afroamerykańskich wykonawców i ich muzyki, z powodu czego podważano wartość jego utworów. Rozpowszechniano opinię, iż wielu białych dorosłych ludzi nie tolerowało Presley’a za to, iż rozpowszechniał „rock’n’roll”, w którym widziano korzenie u społeczności rasy czarnej.
Globalny interwent
Uważa się, iż jedną z cech współczesnej demokracji jest istnienie „państwa prawnego”. Ale Applebaum nie chce dostrzec, iż w odniesieniu do USA trudno mówić o istnieniu „państwa prawnego”, skoro konstytucja znosiła niewolnictwo, a przez wieki utrzymywało się segregacyjne ustawodawstwo; skoro podpisano ponad czterysta traktatów z Indianami i wszystkie złamał rząd Stanów Zjednoczonych; zaś prezydent pozbawiony kontroli polityki zagranicznej może wprowadzać sankcje i doprowadzić do zniszczenia całych państw. Wojska amerykańskie stacjonują w ponad 750 bazach i 80 krajach, kontrolują wszystkie ważne szlaki komunikacyjne. Giełdy i banki amerykańskie mają wpływ na światowe ceny surowców i towarów. Powstaje zatem pytanie czy Stany Zjednoczone były w ogóle i są państwem demokratycznym i czy to, co dzieje się z wyborami, władzą ustawodawczą, samowolą władzy wykonawczej, wojnami nie bierze swego początku w braku demokracji w USA. Tych problemów w Zmierzchu demokracji Applebaum nie widzi.
William Blum pisał, iż politycy amerykańscy posługują się zawężoną definicją demokracji, sprowadzając ją do wolnych wyborów mających miejsce co cztery czy pięć lat i swobód obywatelskich. Przy zachowaniu minimum wolności, zależnym od statusu ekonomicznego, zapewnia się każdemu wolność krytyki władzy i sposobu funkcjonowania społeczeństwa „bez nadmiernego strachu przed karą, ale i bez gwarancji, iż owa krytyka będzie mieć wpływ na faktyczny bieg wydarzeń”[9]. Poza zainteresowaniem większości z nich pozostaje miejsce i warunki pracy, standard życia, opieka medyczna i ubezpieczenia, możliwość zdobywania wykształcenia, wyżywienia czy dachu nad głową. Nie obchodziły ich mające miejsce w licznych państwach sojuszniczych systematyczne i rutynowe tortury, porywani i zaginieni ludzie, działalność szwadronów śmierci, masakry chłopów, zabójstwa przeciwników politycznych. „Politycy waszyngtońscy jednak od dawna pielęgnują tradycję, zgodnie z którą przysługuje im nieograniczone prawo do wydawania pieniędzy na kampanie wyborcze w innych krajach (również tych, które zabraniają zagranicznych subwencji), by na różne sposoby wpływać na wyniki wyborów”[10]. Blum ilustruje swoją tezą przykładami między zakończeniem II wojny światowej a 1998 rokiem. Na liście tych państw, na co Blum znalazł potwierdzenie w amerykańskich archiwach, znajdują się: Filipiny (lata 1950.), Włochy (1948 – lata 1970.), Liban (lata 1950.), Indonezja (1955), Wietnam (1955), Gujana Brytyjska / Gujana (1953 – 1964), Japonia (1958 – lata 1970.), Nepal (1959), Laos (1960), Brazylia (1962), Dominikana (1962), Gwatemala (1963), Boliwia (1966), Chile (1964 – lata 1970.), Portugalia (1974 – 1975), Australia (1974 – 1974), Jamajka (1976), Panama (1984 i 1990), Nikaragua (1984 i 1990), Haiti (1987 – 1988), Bułgaria (1990 – 1991), Albania (1991 – 1992), Mongolia ( 1996), Bośnia (1998). Interwencje dotyczyły nie tylko małych państw, ale i największego państwa – Rosji. W 1996 roku grupa doświadczonych konsultantów amerykańskich przebywała w Moskwie i potajemnie wspierała kampanię Borysa Jelcyna, aby nie dopuścić do wyboru Giennadija Ziuganowa, kandydata partii komunistycznej[11]. Książka Bluma wydana została w 2000 roku, ale listę państw, w których Stany Zjednoczone ingerowały w wybory, z pewnością można byłoby poszerzyć i o Polskę, i o Ukrainę. Do listy amerykańskich interwencji można byłoby dopisać szereg państw, w których Stany Zjednoczone angażowały się w obalenie demokratycznie wybranych rządów i w których działają różnego rodzaju fundacje wspierane przez CIA.
Przyczyny wzrostu popularności autorytaryzmu
Applebaum zgadza się prawdopodobnie z poglądami cytowanej przez siebie Karen Stenner (ekonomistki behawioralnej), która uważa, iż w każdym kraju około jednej trzeciej obywateli ma „predyspozycję autorytarną”, która faworyzuje homogeniczność i porządek. Jej przeciwieństwem jest „predyspozycja libertariańska”, faworyzująca różnorodność i odmienność. Applebaum zapomniała dodać, iż choćby psy nie mają wmontowanej w sobie wrogości do kotów, wszystko zależy od poglądów właściciela i tego, jak wychowuje swego psa. Ale ażeby uzasadnić potrzebę bycia „mędrcem ze szkiełkiem” przyjmuje, iż obie predyspozycje mogą być „utajone”. Przypomina to trochę poszukiwanie szatana w głowie czarownicy z Młota na czarownice.
Applebaum, być może mając na myśli Prawo i Sprawiedliwość i jego zwolenników, pisała: „Autorytaryzm przemawia do ludzi, którzy nie radzą sobie ze złożonością świata, i w tym instynkcie nie ma niczego inherentnie »lewicowego« czy »prawicowego«. Jest antypluralistyczny. Podejrzliwy wobec ludzi o innych poglądach [jakich? – E.K]. Alergicznie reaguje na zażartą dyskusję [między kim a kim? – E.K.]. Nie ma znaczenia, czy jego poglądy polityczne wynikają z marksizmu, czy nacjonalizmu. To myślowa konstrukcja, a nie zestaw poglądów”[12]. Nie stawia sobie ona pytania: dlaczego ludzie „nie radzą sobie ze złożonością świata”? Może komuś zależy na tym, żeby sobie „nie radzili”? Wydaje się jednak, iż ta diagnoza Applebaum o bezideowości autorytaryzmu niepotrzebnie zawężana została tylko do autorytaryzmu, gdyż jest ona typowa raczej dla pilnujących swoich prywatnych interesów wszelkich karierowiczów, których nie może brakować także w demokratycznych systemach liberalnych czy neoliberalnych.
Dwie strony tego samego medalu
Cechą schyłkowego okresu demokracji i wzrostu autorytaryzmu, zdaniem Applebaum, jest to, co z jednej strony trudno udowodnić i z drugiej czemu jeszcze trudniej zaprzeczyć, iż „ludzie podziwiają demagogów” i czują się „swobodniej pod władzą dyktatorską”. A ponadto, według niej, każdy zwolennik autorytaryzmu „chce osłabić sądy, żeby zagarnąć więcej władzy”. Zdaniem Applebaum „Autorytaryści potrzebują ludzi, którzy będą zachęcać do zamieszek albo dokonają zamachu stanu. Ale potrzebują też ludzi posługujących się skomplikowanym językiem prawniczym, potrafiących tłumaczyć, iż łamanie konstytucji albo naginanie prawa to posunięcie należyte. Potrzebują ludzi, którzy dadzą głos żalom, będą manipulować niezadowoleniem, kanalizować gniew i lęk, snuć wizje innej przyszłości. Potrzebują członków wyedukowanej elity intelektualnej, innymi słowy, tych, którzy pomogą wypowiedzieć wojnę reszcie wyedukowanej elity intelektualnej, w tym własnym znajomym ze studiów, kolegom, przyjaciołom”[13].
Applebaum rozprawia się, jak widzimy, ze swoimi dawnymi kolegami, którzy ze zwolenników neoliberalnej demokracji przepoczwarzyli się w zwolenników nacjonalizmu i autorytaryzmu. Tak jak niektórzy udają, iż nie widzą tego, co jest dla nich niewygodne, tak również Applebaum nie dostrzega, iż jej dawni przyjaciele z PiS-u są, takimi samymi jak ona zwolennikami kapitalizmu i przyjaciółmi największego neoliberalnego państwa – Stanów Zjednoczonych. Nie chce zatem dostrzec, iż manipulatorów potrzebują nie tylko „autorytaryści”, ale również burżuazyjni liberałowie. Wystarczy zajrzeć do książki George’a Friedmana pod tytułem Następna dekada. Gdzie byliśmy i dokąd zmierzamy. Znajdziemy w niej potwierdzenie tezy, iż zarówno autorytaryzm, jak i liberalna demokracja są tylko płaszczyzną realizacji interesów prywatnego kapitału i jego klienteli, czyli zdecydowanej mniejszości społeczeństwa. Liberalna demokracja i autorytaryzm mogą więc być podobne, chociaż różnią się zakresem swobód demokratycznych, realizowanymi interesami grupowymi, skłonnością do kompromisów i sposobami walki z ruchami radykalno-rewolucyjnymi, metodami walki z opozycją parlamentarną i protestami niezadowolonych mas ludowych. Liberalna demokracja i autorytaryzm są bowiem dwiema stronami jednego procesu – utrzymania panowania kapitału i wyzysku większości przez zdecydowaną mniejszość.
W kierunku dyktatury
Jest bardzo znamiennym dla Applebaum przeciwstawianie demokracji właśnie autorytaryzmowi. Nie jest to przecież jedyne przeciwieństwo demokracji. Z historii wiadomo, iż przeciwieństwem dla demokracji liberalnej bywała dyktatura. Być może pisząc o przeciwieństwie demokracja – autorytaryzm, Applebaum nie chciała wywoływać u czytelnika skojarzeń z dyktaturą proletariatu, która deklarowała się jako dyktatura w interesie klasy robotniczej, stanowiącej większość społeczeństwa. Być może chciała uniknąć skojarzeń z dyktatorem powoływanym w starożytnej republice rzymskiej w okresie zagrożenia. A być może chciała uniknąć ukazania ewolucji demokracji w kierunku dyktatury Benito Mussoliniego, Adolfa Hitlera, Francisco Franco czy Augusto Pinocheta, które również są jej przeciwieństwem.
Applebaum pisała tak, jakby los demokracji został już przesądzony. Uważała, iż propagandyści obecnego podemokratycznego porządku nie mają w sobie ideowości dawnych przywódców politycznych i wywodzą się „i z prawicy i z lewicy” (cokolwiek to znaczy). Tymczasem może to świadczyć raczej tylko o kryzysie ideologicznym, jaki przeżywają rzecznicy kapitału i degrengoladzie moralnej, kiedy nie liczą się żadne „wartości”, tylko prywatne interesy i korzyści. Applebaum w związku z tym napisała, iż „podatność na autorytaryzm bez wątpienia widać u kampusowych agitatorów skrajnej lewicy, którzy chcieliby dyktować profesorom, czego mogą uczyć i co wolno mówić studentom”[14], jakby chciała przekonać czytelnika, iż dziwna to „lewica” i o bardzo ubogim programie – „dyktowania profesorom”. Lewica ta, według niej, rośnie w siłę i jest krzykliwa, ale to prawica zasiada w rządzących koalicjach, wskazuje drogę partiom politycznym. Dzisiejsza lewica i prawica nie przypomina tej z okresu międzywojennego, czy tej po II wojnie światowej. Jej zdaniem, powojenni brytyjscy torysi, amerykańscy republikanie, niemieccy chrześcijańscy demokraci i francuscy gaulliści, chociaż wywodzą się z różnych tradycji, to jednak są „oddani nie tylko demokracji przedstawicielskiej, ale także tolerancji religijnej, niezależnemu sądownictwu, wolności słowa i prasy, integracji gospodarczej, instytucjom międzynarodowym, sojuszowi transatlantyckiemu oraz politycznej idei »Zachodu«”[15]. Widzimy, iż ta dawna prawica pomija problem różnych form prywatnej własności kapitału, tylko po to, aby w debacie publicznej problem nie został poddany jakiejkolwiek dyskusji. Interesy prywatnego kapitału pozostają zatem nienaruszalne w tym „podemokratycznym” porządku, dyskusyjny jest tylko sposób ich realizacji. Applebaum była w ostatnich dziesięcioleciach zdecydowaną zwolenniczką globalizacji i konsekwentną antykomunistką. Dlatego popadła w sprzeczność, bo z jednej strony zarzucała współczesnej nowej prawicy nacjonalistycznej brak ideowości (co samo w sobie jest sprzecznością), a z drugiej zarzucała jej związki z komunizmem. „Choć nowa prawica nie znosi tego określenia, bliżej jej do bolszewików niż Burke’a: chce obalić, ominąć, podważyć obecne instytucje, żeby zniszczyć to, co istnieje obecnie”[16]. Szukanie bolszewików tam, gdzie ich nie ma, to prawdopodobnie taka nowa „gra” skrajnej prawicy w „łapanie króliczka”, albo szukanie „utajonych predyspozycji”…
Mityczni „bolszewicy”
Powstaje jednak pytanie: w jakim celu i w czyich interesach nacjonalistyczna prawica chce „obalić, ominąć, podważyć obecne instytucje”? Czy dąży do tych samych lub zbliżonych celów co „bolszewicy? Żeby być ścisłym, to bolszewicy nie burzyli jednak dla samego burzenia, ale zmuszeni byli wystąpić przeciwko politycznym porządkom rodzącej się liberalnej demokracji po to, aby uporać się z podstawowymi napotkanymi problemami społeczno-ekonomicznymi i politycznymi, problemem przekształceń stosunków produkcji i zmiany struktury społecznej. Należy podkreślić, iż w tym ograniczeniu Applebaum słusznie wskazuje na głębokie podziały ideologiczne w łonie obecnej prawicy, co paraliżuje jej możliwości rozwiązania problemów społeczno-ekonomicznych i likwidacji kryzysu instytucji demokratycznych. „Jedni są cynikami, którzy manipulują, przyjmują język radykalny i autorytarny, ponieważ niesie im władzę albo sławę. Inni uderzają w apokaliptyczne tony, bo są przekonani, iż społeczeństwo zawiodło i trzeba je przekształcić, nie zważając na ewentualne skutki. Jedni są głęboko religijni. Innych cieszy chaos, chcą go szerzyć, bo ma być wstępem do zaprowadzenia jakiegoś nowego porządku. Wszyscy chcą na nowo określić tożsamość swoich narodów, przepisać umowę społeczną, a czasami zmienić zasady demokracji, tak by nigdy nie stracić władzy”[17]. Ten chaos rzeczywiście czemuś służy, jednak Applebaum odrzuca bolszewicką krytykę liberalno-burżuazyjnej demokracji. Applebaum nie dostrzega, iż to, co ona nazywa kryzysem demokracji, jest tworzeniem systemu politycznego podobnego do istniejącego w jej ojczyźnie, gdzie władzę może zdobyć partia nie zdobywająca większości w wyborach, gdzie można nie uwzględniać protestów wyborczych, gdzie kwestionujących prawomocność wyborów można odłączyć od Internetu. Wybory są w takiej rzeczywistości formą przedłużania utrzymania się u władzy i pacyfikacji ewentualnych protestów społecznych. Podobne procesy zachodzą w Polsce – partia PiS, która nie zdobyła w 2015 roku większości głosów uprawnionych wyborców, mogła zdobyć władzę parlamentarną i rządzić, nie zwracając uwagi na opinię większości społeczeństwa.
Applebaum wskazuje, iż współczesne nieliberalne państwo monopartyjne może funkcjonować „w połączeniu z rozmaitymi ideologiami”. Może to oznaczać, iż jej zdaniem w systemie partii hegemonicznej, w ramach pluralizmu, państwo może reprezentować interesy antagonistycznych klas społecznych. Pogląd ten może wydawać się tylko o tyle słuszny, iż podstawą autorytaryzmu mogą być interesy jednej klasy lub osobiste interesy samego aparatu państwowego. Każdy urzędnik może wówczas dla osobistej kariery głosić oficjalnie tylko uznane poglądy, a prywatnie w domu inne. Tylko o tyle może być słuszny pogląd Applebaum, iż „w Grecji historia kołem się toczy. Teraz panuje demokracja liberalna. Po niej może przyjść oligarchia, potem znowu liberalna demokracja. Potem może nastąpić jakaś zagraniczna interwencja, próba przewrotu, wojna domowa, dyktatura, może znowu oligarchia. Tak będzie, bo zawsze tak było, od czasów Republiki Ateńskiej”[18]. Na następnej stronie, rozwijając tę myśl, pisze: „odkąd ludzie odrzucili arystokrację, nie wierząc już w przywództwo należne z urodzenia i w boskie wsparcie dla klasy rządzącej, nigdy nie kończy się spór o to, kto ma prawo rządzić – kto jest elitą”[19].
Ale powstaje pewna wątpliwość – a dla kogo w demokracji te dyskusje o elicie są potrzebne? Przecież po zmianie istoty stosunków produkcji takie zmiany ideologiczne nie będą już możliwe. Państwo nie może kierować się jednocześnie różnymi ideologiami, bo nie byłoby w stanie zapewnić swojej ciągłości i zgodności poszczególnych kierunków swojej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Kiedy zasadniczy kierunek ideologiczny jest realizowany, lub jak się to w tej chwili mówi, zachowany jest jednolity system wartości, to formy państwa mogą się zmieniać bez groźby dla głównych celów społeczno-ekonomicznych i politycznych. Applebaum zapomina, iż zmiana formy demokracji, czy choćby obalenie demokracji w starożytnych Atenach, nie powodowało zniesienia systemu niewolnictwa i dyskryminacji kobiet w życiu publicznym.
Urynkowienie demokracji
Applebaum słusznie ukazała na zachodzący proces urynkowienia demokracji. To nie tylko konieczność zdobycia ogromnych środków na kampanie wyborcze, czym zajmują się głównie przywódcy partyjni w USA. Chodzi jeszcze o to, iż sposoby badania potrzeb konsumentów, analizowania zależności popytu i podaży, funkcjonowania reklam towarów, zostały przeniesione do badania społeczno-politycznych, ekonomicznych i ideologicznych poglądów funkcjonujących w poszczególnych grupach społecznych i na określonych terytoriach. Program polityczny określa się na podstawie wyników badania tego, co ludzie chcą usłyszeć. Ukazała ona ten proces na przykładzie hiszpańskiej partii narodowo-konserwatywnej Vox, powstałej w 2013 roku. Partia ta wystąpiła przeciwko tendencjom separatystycznym w Hiszpanii. Opowiedziała się za zachowaniem zintegrowanej struktury państwa, sprzeciwia się feminizmowi i ruchowi LGBT, popiera walkę o umocnienie autorytetu monarchii, jest za utrzymaniem symboliki katolickiej w miejscach publicznych. Partia ta w krótkim okresie osiągnęła sukcesy wyborcze i przedstawiciele jej znaleźli się w parlamencie krajowym i europejskim. Applebaum doszła do wniosku, iż program tej partii powstał wzorem działań współczesnych wytwórni płytowych, które przed powstaniem muzycznych zespołów popowych, „przeprowadzają badania rynku, dobierają pasujące do ich wyników twarze, po czym kierują reklamy do najkorzystniej nastawionej grupy demograficznej. Nowe partie polityczne działają dziś tak samo: łączysz ze sobą różne sprawy, opakowujesz je na nowo i wstawiasz na rynek, używając dokładnie tego samego targetowania (opartego na takich samych badaniach rynku), które sprawdziło się gdzie indziej. Program Voxu składał się z resztek, spraw, które inne partie ignorowały albo lekceważyły, jak sprzeciw wobec katalońskiego czy baskijskiego separatyzmu, sprzeciw wobec małżeństw jednopłciowych, sprzeciw wobec feminizmu, sprzeciw wobec imigracji (zwłaszcza muzułmanów), złość z powodu korupcji, znudzenie mainstreamową polityką” [20]. W jej ocenie w tej procedurze „ofertą nie była ideologia, ale tożsamość starannie przygotowana, wygodnie opakowana dla łatwiejszej konsumpcji, tak naszykowana, by łatwo dało się ją rozpędzić kampanią internetową”[21]. Klient kupił więc nie to, co faktycznie potrzebował, ale to, co mu oferowano. Można jednak mieć wątpliwość, czy „tożsamość” jest oderwana od „ideologii” – ideologia mniej lub bardziej wyraźnie jest zawarta właśnie w tożsamości, w ostatniej instancji trudno sobie wyobrazić ideologię bez tożsamości, wszak ideologia pełni funkcję integrującą daną wspólnotę interesów.
Nowa prawica europejska odwołuje do swoich tradycji. Francuska prawica sięga swymi korzeniami do epoki Vichy, włoska do ideologii Benita Mussoliniego, a polska partia Prawo i Sprawiedliwość do walki antykomunistycznych „żołnierzy wyklętych” i katastrofy smoleńskiej, na Ukrainie zaś do współpracującego z hitlerowcami Stepana Bandery. Nie przeszkadza to prawicy z różnych państw współpracować ze sobą na arenie międzynarodowej. Zdaniem Applebaum, ideologowie tych ruchów znaleźli idee, wokół których mogą jednoczyć swoją działalność: sprzeciw wobec imigracji, zwłaszcza muzułmańskiej; propagowanie religijnej wizji świata; opozycja wobec Unii Europejskiej i instytucji międzynarodowych; sprzeciw wobec małżeństw jednopłciowych. Zapomniała tylko dodać, iż najmocniej łączą je interesy kapitału i koordynacja z jednego centrum. Applebaum nie dostrzega, iż współczesne partie prawicowe łączą także idee, o których nie chcą mówić one otwarcie w swoich programach. Wspierają ją w tym sprywatyzowane środki masowego przekazu, zależne od kapitału i płatnych reklam.
Proamerykański Brexit
Applebaum wierzyła w upowszechnianie w Europie demokracji i wolnego rynku, a Unię Europejską traktowała jako w dużym stopniu twór brytyjskiej dyplomacji i najściślejsze na świecie porozumienie o wolnym handlu. Wielka Brytania wiele zyskała na członkostwie w Unii Europejskiej. Dlatego prawdopodobnie sformułowała wiele opinii krytycznych o wyjściu z Unii Wielkiej Brytanii. W ostatnich miesiącach okazało się jednak, iż Wielka Brytania odczuje kryzys w 2022 roku o wiele bardziej niż inne państwa, co było jedną z głównych przyczyn dymisji rządu kolegi jej męża – premiera Borisa Johnsona. Rolnictwo Wielkiej Brytanii zatrudniało tylko 0,6% ludności, ponad 50% użytków rolnych stanowiły pastwiska i łąki, poszczególne gospodarstwa rolne mają największą powierzchnię, a otrzymywało 4 miliardy euro dotacji z Unii Europejskiej.
Przed brexitem w Wielkiej Brytanii występowała, zdaniem Applebaum, „nostalgia restoratywna”, idąca w parze z teoriami spiskowymi: „nasz naród nie jest już wielki, bo ktoś nas zaatakował, bo ktoś nam szkodzi, bo ktoś uszczupla nasze siły. Ktoś – imigranci, cudzoziemcy, elity, Unia Europejska – wypaczył bieg historii i zredukował nasz naród do cienia dawnej świetności. Zabrano nam sedno naszej egzystencji i zastąpiono je czymś tanim i sztucznym”[22]. Największy wkład do kampanii probrexitowej, w ocenie autorki Zmierzchu demokracji, wnieśli brytyjscy konserwatyści. Jednak nie miało to wiele wspólnego z tradycyjnym dystansem i pisaniem pamfletów. Charakteryzując tę kampanię i dając kolejny przykład na utowarowienie demokracji, Applebaum pisze: „kampania probexitowa oznaczała koniec tej koncepcji i nadejście czegoś nowego. Twórcy kampanii »Vote Leave« [kampania w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej – E.K.] oszukiwali, łamali prawo wyborcze, żeby wydać więcej pieniędzy na internetowe reklamy kierowane do konkretnych grup wyborców. Miłośnicy zwierząt dostawali zdjęcia hiszpańskiej korridy, smakosze herbaty obrazki, na których oznaczona unijną flagą dłoń sięga po brytyjską filiżankę, podpisane: »Unia Europejska chce zniszczyć popołudniową herbatkę«. Kampania na rzecz wyjścia z Unii użyła do targetowania reklam danych skradzionych przez firmę Cambridge Analitica. […] Atmosfera tej kampanii była wstrętniejsza niż którejkolwiek wcześniejszej. W samym jej szczycie posłanka Joe Cox została zamordowana przez człowieka przekonanego, iż brexit stanie się wyzwoleniem, a pozostanie w Unii będzie oznaczać, iż Anglię zniszczą hordy ciemnoskórych cudzoziemców”[23]. Applebaum uważa, iż zwolennicy brexitu wspierani byli finansowo przez Rosję w celu osłabienia Unii Europejskiej, ale nie widziała wcześniejszych działań zmierzających do tego samego ze strony USA, które na pewno okazały znacznie większą pomoc i działały z większą swobodą. Brexitowcy zapowiadali, iż tylko w ten sposób można było odbudować demokrację i dawną wielkość Wielkiej Brytanii, ale popadli, niby przypadkiem, w jeszcze większą zależność od USA.
Zmierzch demokracji?
Kiedy w 2016 roku brytyjscy sędziowie orzekli, iż na wyjście z Unii Europejskiej zgodę musi wydać parlament, prasa brukowa, która nigdy nie przepadała za demokratycznymi instytucjami, rozpoczęła kampanię oczerniania poszczególnych sędziów. Applebaum ukazała, jak „Daily Mail”, kierowany przez zwolenników brexitu, na okładce zamieścił zdjęcia trzech sędziów z podpisem „wrogowie ludu”. „Wyrok ten nie miał nic wspólnego z brexitem. Wręcz przeciwnie, był potwierdzeniem suwerenności parlamentu. […] Atakowano nie tylko sądownictwo, ale też inne szacowne brytyjskie instytucje. Celem tej nagonki stała się później Izba Lordów – na pierwszej stronie »Daily Mail« znalazł się nagłówek: ‘zniszczyć sabotażystów’”[24].
Przykład Francji ze sprawą Alfreda Dreyfusa, Wielkiej Brytanii, Polski, Rosji, Węgier i innych krajów, doprowadził Applebaum do smutnego wniosku, iż być może następuje zmierzch demokracji. Obecna prawica świadomie wywołuje chaos, ale wbrew pozorom zachowuje pełną kontrolę na kryzysową sytuacją. Można przypuszczać, iż są w niej zainteresowani ci, którzy kontrolują kapitał i ideologiczne aparaty państwa, którym dawne podatkowe ograniczenia bogactwa zaczęły przeszkadzać. Ponieważ dysponują ogromnymi środkami, są w stanie kontrolować rozwój sytuacji w pożądanym dla siebie kierunku. Kampanię propagandową w sprawie brexitu rozpoczęto od poddania w wątpliwość wypłacania dla zagranicznych imigrantów zasiłków na ich dzieci będące poza granicami kraju, co miało jednak miejsce w przypadku pracowników brytyjskich. W ten sposób zaczęto tworzyć atmosferę nacjonalizmu i nietolerancji i racjonalne argumenty zwolenników pozostania w Unii nie były w stanie odwrócić biegu wydarzeń.
Przyczyna w globalizacji
Anne Applebaum zostaje zaskoczona rozwojem sytuacji, rozpadem dawnych kręgów towarzyskich, które wierzyły w świetlaną przyszłość liberalnej demokracji i globalizacji. Przerażona jest rozwojem prawicowych ruchów nacjonalistycznych, które pozornie wyrastają – wbrew oczywistej i popieranej przez nią tendencji – przeciw globalizacji. Widzi ona same pozytywy globalizacji i za nią się opowiada całym sercem. Nie analizuje jednak społeczno-ekonomicznych i politycznych sprzeczności globalizacji.
Przyjęte przez nią założenia metodologiczne sprawiają, iż nie widzi, iż to, co krytykuje, jest wynikiem zjawisk i procesów nieodłącznie towarzyszących globalizacji. W rzeczywistości nacjonalizm i autorytaryzm jest drugą stroną globalizacji i odpowiedzią na narastające nierówności społeczne i sprzeczności. Pominięcie przez Applebaum problemów osób biednych, czy też takich, które dotknął kryzys ekonomiczny z lat 2008-2009 i kryzys uchodźczy z lat 2015-2016, nie jest więc przypadkowe. Pozostaje ona bowiem literackim przedstawicielem tych sił społeczno-ekonomicznych i politycznych, które zainteresowane są w postępach globalizacji, ponieważ dzięki niej odnoszą największe korzyści.
Odpowiedzią części społeczeństw na przemiany związane z globalizacją – na unifikację produkcji, konsumpcji i kultury oraz przekazu telewizyjnego i filmowego, na okcydentalizację, na narzucanie języków lokalnym narodom i narodowościom, na zmiany struktury społecznej, na szybką degradację lub niewyjaśniony awans wielu grup społecznych, na szybkie przekształcenia własnościowe, na wyrzucenie poza nawias społeczny wielu nie zintegrowanych z systemem globalnym środowisk, na rozwój ponadnarodowej i ponadlokalnej biurokracji, na utratę punktów orientacyjnych w systemie wartości, na poszerzenie dystansu pomiędzy centrum a peryferiami, na bankructwo dekolonizacji, na zmiany cen i stóp procentowych wywołane odległymi faktami ekonomicznymi, na łamanie przemocą zwyczajów międzynarodowych – jest między innymi rozwój poczucia osaczenia poszczególnych państw i narodów przez wrogów, którzy tylko dybią na ich pomyślność i egzystencję, odradzanie się tradycyjnych konfliktów terytorialnych, rozbudzanie dążeń do separatyzmu i regionalizmu oraz buntu, rozwój ruchów ekologicznych, które chcą być apolityczne, zarazem nie będąc ani lewicowe, ani prawicowe, odradzanie się mistycyzmu politycznego, powrotu do religii i nastanie mody na odległe religie, na egzotyczne filozofie zgodne z „naturą”, uciekanie młodego pokolenia w narkotyki, które zastępuje ucieczkę starszego pokolenia w alkohol. Rozwijające się ruchy odśrodkowe są odpowiedzią na instytucjonalną centralizację i globalizację, na zagrożenia ze strony świata zewnętrznego, jakie zawisły nad poszczególnymi państwami i społecznościami lokalnymi. Prawicowy populizm boi się niezadowolonych mas pracujących, dlatego stara się je przekupywać nieznacznymi dodatkami finansowymi i wskazywać im cele, których realizacja nie będzie miała większego wpływu na ich rzeczywiste położenie.
Kapitał zagrożeniem
Współczesny nacjonalizm bez globalizacji i wolnego handlu nie istnieje, i tego Applebaum nie rozumie. Nie rozumie także tego, iż funkcjonujące w Stanach na szeroką skalę uprzedzenia rasowe wynikają z interesów kapitału, który dąży do obniżenia wartości dużej części siły roboczej i wywoływania przez nią nacisku na pracujących dla obniżki płac. Dlatego Applebaum oszukuje czytelnika poprzez poszukiwanie pocieszenia u starożytnych filozofów, iż oni też wskazywali na zagrożenia niesione przez demokrację w postaci anarchii i tyranii. Tymczasem jedno z drugim nie ma w istocie nic wspólnego. Nie sama demokracja niesie zagrożenia ale prywatna własność kapitału i konkurencja między poszczególnymi jego grupami. Applebaum pomija kluczową rolę w globalizacji Stanów Zjednoczonych, których nieprzystający do demokracji ustrój, odpowiada bezpośrednio za upadek liberalnej demokracji w wielu krajach świata, za rozprzestrzenianie się niebezpiecznego nacjonalizmu, religijnego fundamentalizmu i autorytaryzmu.
dr Edward Karolczuk
[1] Anne Applebaum, Zmierzch demokracji. Zwodniczy powab autorytaryzmu, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2020, s. 23-24.
[2] Tamże, s. 58-59.
[3] G. Friedman, Następna dekada. Gdzie byliśmy dokąd idziemy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s. 24.
[4] Tamże, s. 47.
[5] Tamże, s. 49.
[6] Podstawą prawną dla prawa Jima Crowa było orzeczenie Sądu Najwyższego (1896), który — uznając, iż XIII i XIV poprawki do Konstytucji, znoszące niewolnictwo i umacniające równość między rasami, nie zabroniły ich segregacji – wprowadził zasadę „równi, ale oddzieleni”. Nazwa prawa pochodzi od pogardliwego przezwiska Murzyna – Jim Crow.
[7] Howard Zinn, Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016, s. 665-666.
[8] Tamże, Warszawa 2016, s. 574-575.
[9] Wiliam Blum, Państwo zła, przewodnik po mrocznym imperium, Wydawnictwo „Refleksje”, Warszawa 2003, s. 219.
[10] Tamże, s. 217.
[11] Szerzej: Tamże, s. 220-230.
[12] Anne Applebaum, Zmierzch demokracji…, jw., s. 27.
[13] Tamże, s. 27-28.
[14] Tamże, s. 29.
[15] Tamże, s. 30.
[16] Tamże, s. 31.
[17] Tamże, s. 31-32.
[18] Tamże, s. 74.
[19] Tamże, s. 75.
[20] Targetowanie – proces polegający na selekcji konsumentów przez reklamodawców w celu określenia grupy docelowej, która w największym stopniu jest zainteresowana reklamowanym produktem.
[21] Anne Applebaum, Zmierzch demokracji…, s. 150.
[22] Tamże, s. 93.
[23] Tamże, s. 109-110.
[24] Tamże, s. 112.