Choć dobrze jest dostrzegać, iż w istocie na Ukrainie mamy do czynienia ze starciem (być może pierwszym z wielu) świata zdominowanego przez Anglosasów, ze światem emancypującym się od tych wpływów, to jednak nie sposób odejść od rozważań nt. samej Rosji, która na uczciwą krytykę po prostu zasługuje.
Wojna jako porażka
Już samo to, iż Federacja Rosyjska zmuszona jest do użycia siły militarnej do osiągania celów politycznych na Ukrainie, jest porażką Ruskiego Świata. Mówimy bowiem o narodach, które 30 lat temu zgodnie żyły w jednym państwie. I wcale temu nie były przeciwne. W referendum na Ukrainie tylko jej zachodnia część głosowała przeciwko utrzymaniu ZSRR. Jak bardzo Rosjanie musieli zaniedbać więc te relacje, by pozwolić na przekonanie Ukraińców, iż lepiej dać się zabić za interesy Zachodu, niż dogadać z Moskwą?
Przy tym, nie mówimy o typowych relacjach międzynarodowych. Na linii Ukraina-Rosja nie brakuje przecież więzów rodzinnych. Ludzie z Kijowa mają w Moskwie rodziny i na odwrót. W ogromnej większości występuje tu też wspólnota językowa. Ukraińcy po prostu znają język rosyjski. Nie z przymusu, nie z wyrachowania, ale z własnych domów. Mówimy też o wspólnocie kulturowej, o kinematografii, o sztuce na wyższym i niższym poziomie. Sam Wołodymyr Zełeński przecież budował swoją pozycję w rosyjskich mediach.
Jak to więc możliwe, iż przez dziewięć lat ludzie tak bliscy strzelają do siebie? Rosja nie była w stanie Ukrainie zaproponować lepszego marzenia niż to, co zdolny był Ukraińcom wmówić Zachód. Wolny handel w Unii Europejskiej? Amerykański sen? To działało. Owszem, w dużej mierze nie była to żadna „wolna konkurencja”, bo przecież zamykanie opozycyjnych telewizji na Ukrainie odbywało się przy milczącym wsparciu tzw. wolnego świata, ale fakt jest faktem: Rosja przez 30 lat tylko przegrywała walkę o dusze. Mimo dużo lepszej pozycji startowej.
Specjalna Operacja Wojskowa jako lustro
Nie mam zamiaru się tu wygłupiać jak różne Wolskie, Zychowicze i Skrzypczaki i udawać iż wiem coś na temat planów rosyjskiego sztabu. Podzielam zdanie wielu zachodnich komentatorów, iż Rosja prędzej czy później tę wojnę wygra. Ma większe zasoby i nie musi polegać na złudnym wsparciu z zewnątrz. Ale nie zmienia to faktu, iż mało kto zakładałby taki scenariusz przed 24 lutego 2022 roku. Wojna trwa ponad rok. Rosyjska dyplomacja, wierząc w powodzenie negocjacji, doprowadziła „w geście dobrej woli” do wycofania się własnych wojsk spod Kijowa. Efekt? Żaden. Tylko ośmielenie przeciwnika.
A później były ukraińskie natarcia. Prawie cały obwód charkowski i północna część obwodu chersońskiego wróciły pod kontrolę Kijowa. Rozpoczęła się zemsta nacjonalistów na ludności, która w dużej mierze uwierzyła, iż rosyjska armia będzie ją od momentu zajęcia tych terytoriów chronić. Drugi raz już nie uwierzy. A w każdym razie na pewno w mniejszym stopniu.
Jasne, Rosjanie zdobyli Soliedar, niebawem zdobędą Bachmut. Może i pójdą dalej. Pewnie na cały Donbas, kto wie czy nie do Dniepru. Tylko iż to wszystko odbywa się już kosztem tysięcy ludzkich żyć. SOW obnażyła problemy z organizacją wewnętrzną Federacji Rosyjskiej. Wielokrotnie pytany byłem, czy Władimir Putin faktycznie walczy z oligarchią. I zawsze odpowiadałem, iż owszem, ale za wolno. Bo dopiero kubeł zimnej wody w postaci porażek na froncie uświadomił elitom na Kremlu, iż czas odejść od rozwiązań podsuwanych przez zachodnich „doradców”. Lepiej późno niż wcale, ale to cały czas kosztuje.
Jak stoimy z planem?
Wracając jeszcze do polskojęzycznych mądrali, którzy „wiedzą” co planuje Kreml, prawda jest taka, iż najprawdopodobniej Rosjanie sami nie wiedzą czego chcą od Ukrainy. Nie w sensie militarnym, a polityczno-tożsamościowym. To jest morze tak wielu sprzeczności, iż choćby z pozycji rusofilskiej trudno by tu było o wyłuskanie jakiejś logicznej konstrukcji.
Z jednej strony mamy wzorową postawę wobec ukraińskich uchodźców, którzy do Rosji wjeżdżają bez problemu. Brak prześladowań ukraińskiego języka. Podkreślanie na każdym kroku braterstwa między oboma narodami, a choćby bohaterstwa ukraińskich żołnierzy. Mogłoby się wydawać, iż to strategia przeciągania Ukraińców na swoją stronę. Ale jednocześnie mamy okrajanie terytorium Ukrainy z regionów. Przyłączenie ich jako „odwiecznie rosyjskich”. No bardzo przepraszam, ale nie da się sąsiadowi zabrać ziemi, a potem zawrzeć pakt o przyjaźni.
Brak projektów
Ale nie ma też i innych projektów. Nie ma promocji tożsamości noworosyjskiej czy małorosyjskiej. Pomija się Rusinów, sceptycznych wobec neobanderyzmu. Z Moskwy nie wychodzi nic, co mogłoby być alternatywą dla ukraińskości (co byłoby sensowne, jeżeli tę państwowość zdecydowało się zanegować). Prokremlowscy „biali”, którzy publicznie zdradzali swoje przekonania, iż na widok rosyjskich wojsk, Kijowianie wywieszą biało-niebiesko-czerwone flagi, okazali się zupełnie oderwani od rzeczywistości. Wbrew zachodniej propagandzie, oczywiście nie brakuje Ukraińców popierających Rosjan, ale w ogromnej większości odwołują się oni do tożsamości radzieckiej, nie jakiegoś wydumanego imperium carów. Co więcej, choćby rosyjscy żołnierze prędzej przywdziewają czerwony sztandar niż trikolor. Nie wiem czy to znaczy, iż projekt radziecki był jakimś cudem socjotechniki, ale na pewno negatywnie weryfikuje to atrakcyjność Federacji Rosyjskiej poza granicami państwa.
Tak, świat wielobiegunowy się rodzi. Tak, Rosja walczy teraz o swoją pozycję w nim. Ale Specjalna Operacja Wojskowa obnażyła też cały szereg problemów, z którymi Rosja musi sobie poradzić sama. To przecież nie jest tak, iż narodowi rosyjskiemu brakuje inteligentnych ludzi, którzy opisane zagadnienia dostrzegają i rozumieją, ale z całą pewnością są oni niedoreprezentowani w kręgach władz państwowych.
Tomasz Jankowski