Czyli?
Wyobraźmy sobie, iż przeciwnik sposobi się do ataku, a my wysyłamy na morze swoje okręty podwodne. One schodzą pod powierzchnię i... przepadają. Przeciwnik nie wie, w jakim rejonie operują, ani też jakie dokładnie zadania zostały im postawione. Oczywiście może podjąć próbę ich namierzenia, ale to wymaga zaangażowania znaczących sił – kilku, a choćby kilkunastu okrętów nawodnych i śmigłowców. Wszystko to ma swoje konsekwencje, jeżeli chodzi o taktykę sił inwazyjnych, a co za tym idzie na sam przebieg operacji. A przecież na tym nie koniec – okręt podwodny może nie tylko związać siły przeciwnika, ale też niepostrzeżenie je zaatakować. Zatopić najważniejszy dla danej formacji okręt, posłać na dno jednostki zaopatrzeniowe i przerwać łańcuchy dostaw dla wojska. Do tego dochodzą szerokie możliwości pozyskiwania danych wywiadowczych. Rzecz szczególnie ważna teraz, kiedy zmienia się charakter konfliktów zbrojnych.
Granica pomiędzy wojną a pokojem zaciera się. Walka coraz częściej toczy się w półcieniu, poniżej progu wojny konwencjonalnej. Rośnie znaczenie dywersji, działań hybrydowych...
Dobrym tego przykładem jest to, co w tej chwili dzieje się na Bałtyku. Aktywność Rosjan rośnie. Mamy zakłócenia sygnału GPS, trudne do wyjaśnienia incydenty wokół infrastruktury krytycznej, flotę cieni, która przewozi objętą embargiem ropę. W takich warunkach dobre rozpoznanie to kwestia kluczowa – tak dla sił zbrojnych, jak i szerzej dla państwa. A okręt podwodny pod wieloma względami ma tutaj większe możliwości niż jednostki nawodne. Choćby dlatego, iż nie jest tak bardzo uzależniony od pogody. Może realizować zadania przy silnym wietrze, przy wysokiej fali – pod wodą nie ma to znaczenia. Do tego jest w stanie podejść do przeciwnika naprawdę blisko. Operować w bezpośrednim sąsiedztwie lądu, podejrzanych statków, okrętów i pozostać niezauważonym. Wszystko to sprawia, iż posiadanie okrętów podwodnych wydaje się nieodzowne.
W Polsce chyba ciągle nie wszyscy są do tego przekonani.
Mam wrażenie, iż straciliśmy mnóstwo czasu w dyskusje, po co nam w ogóle tego typu jednostki. Tymczasem w największych państwach położonych nad Bałtykiem nikt choćby takich wątpliwości nie podnosi. Szwedzi i Niemcy modernizują flotę podwodną. Duńczycy i Finowie zastanawiają się nad jej reaktywowaniem. W obecnej sytuacji geopolitycznej aż się prosi, by okręty podwodne posiadać.
Na płytkim i zamkniętym Bałtyku?
Tak – na płytkim i częściowo zamkniętym przez Cieśniny Duńskie Bałtyku. Swoją drogą bardzo dobrze, iż w naszej przestrzeni publicznej zaczęliśmy rozmawiać o specyfice tego akwenu i zasadności użycia na nim okrętów podwodnych. Oczekiwałbym jednak, iż merytoryczne argumenty, które zaczęli przytaczać sami marynarze, a częściowo także eksperci, zamkną dyskusję. Tymczasem ona ciągle trwa...
Faktycznie, średnia głębokość Bałtyku jest raczej niewielka – ledwie przekracza 50 m. Tyle iż morze to charakteryzuje się bardzo zmiennymi warunkami hydrologicznymi. Warstwy wody o różnej temperaturze i zasoleniu układają się tak, iż dźwięk pod powierzchnią rozchodzi się nieregularnie. To sprawia, iż trudno jest namierzyć poruszający się pod wodą okręt. Co więcej, na dnie Bałtyku spoczywa mnóstwo wraków, zaś na powierzchni panuje duży ruch. Wszystkie te jednostki generują hałas, z kolei rozsiane pod wodą przeszkody odbijają dźwięki emitowane przez sonary do poszukiwania okrętów podwodnych. Siły ZOP mają więc twardy orzech do zgryzienia. Wśród marynarzy krąży choćby takie powiedzenie: „Namierzanie okrętu podwodnego zwykle przypomina poszukiwanie igły w stogu siana. Ale na Bałtyku przechodzimy o szczebel wyżej. Najpierw trzeba znaleźć sam stóg”.
Podsumowując: okręty podwodne warto posiadać. Pytanie – jakich jednostek potrzebujemy?
Przede wszystkim muszą to być okręty wyposażone w nowoczesne systemy sonarowe. Powinny one zapewnić odpowiednio dużą separację pomiędzy naszym okrętem a jednostkami przeciwnika. Chodzi o to, by załoga mogła z możliwie największych odległości rozpoznawać oraz określać potencjalne cele. I nasze Orki, według wymagań określonych przez resort obrony, takie wyposażenie będą posiadały. Niewykluczone, iż ich załogi skorzystają z bocznych anten sonarowych. jeżeli tak się stanie, będzie to dodatkowy atut, bo dotychczas nasze okręty podwodne takich urządzeń nie posiadały.
Kolejna ważna kwestia to głowica optoelektroniczna, która przejmie funkcję peryskopu. To rozwiązanie stosowane w większości nowoczesnych okrętów. Głowica pozwala w krótszym czasie zlustrować większy obszar, w dodatku już niebawem jej możliwości będzie można zwiększyć dzięki sztucznej inteligencji. Oczywiście peryskop nie odejdzie całkowicie w przeszłość. Część producentów zostawi go, inni zastosują tego typu rozwiązanie w połączeniu z optoelektroniką, by zachować tak zwany efekt redundancji. Z peryskopu będzie można skorzystać w przypadku zakłóceń czy awarii zaawansowanych systemów, czego przecież nigdy nie można wykluczyć.
Zakładam, iż Orki otrzymają też najwyższej klasy uzbrojenie – torpedowe, ale też minowe. ORP „Orzeł” posiada zdolność rozstawiania min na morskim dnie, tyle iż mamy tutaj pewne ograniczenia. Teraz powinno się to zmienić. Rewolucyjną zmianą ma być jednak przede wszystkim wyposażenie nowych okrętów w pociski manewrujące – wystrzeliwane spod wody i zdolne razić cele lądowe z dużych odległości. Nie jest powiedziane, iż pozyskane przez Polskę jednostki będą je posiadały już w chwili zakupu. Ważne jednak, by w razie potrzeby można je było gwałtownie do tego rodzaju zadań przystosować. Taka perspektywa jest bardzo kusząca, choć wśród znawców tematu nie brakuje sceptyków. Pocisk wystrzelony z pokładu początkowo wznosi się pionowo. Zanim ruszy w kierunku celu i zacznie manewrować, przeciwnik ma szansę namierzyć miejsce, z którego został wystrzelony. Dlatego niektórzy producenci pracują nad rozwiązaniem, w myśl którego wypuszczony z wyrzutni torpedowej pocisk będzie się przez pewien czas przemieszczał w specjalnej kapsule pod wodą, a dopiero w pewnej odległości od okrętu wyjdzie na powierzchnię i wzbije się w powietrze.
Kluczową kwestią jest też zaopatrzenie okrętów w napęd niezależny od powietrza (AIP), baterię jonowo-litową, bądź kombinację obydwu tych systemów. Takie rozwiązanie pozwoli jednostkom operować przez mniej więcej dwa tygodnie, bez wychodzenia na powierzchnię. Okręty starszego typu muszą to robić, by dzięki silników diesla doładować tradycyjne baterie.
Tych nowości będzie zresztą znacznie więcej. Orki otworzą zupełnie nową epokę w dziejach naszej marynarki.
Wiele mówimy o Bałtyku, ale jak rozumiem, nie kupujemy okrętów wyłącznie z myślą o nim.
Zdecydowanie nie. Po pierwsze, musimy posiadać narzędzie, które w razie potrzeby mogłoby posłużyć do wsparcia sojuszników z NATO, choćby na Morzu Północnym czy Atlantyku. Po drugie, sam okręt musi być odpowiednio duży, by zachować modernizacyjny potencjał. Mówiąc inaczej: odpowiednio duża platforma daje możliwość dokładania w przyszłości nowego uzbrojenia czy systemów, jeżeli takie w przyszłości się pojawią. Okręty podwodne zwykle przecież kupuje się na 30, a choćby 40 lat.
Oczywiście słyszałem opinie, iż duży okręt podwodny nie nadaje się na niewielki przecież Bałtyk, ale to nie do końca tak. Duży okręt faktycznie nie będzie mógł operować w części przybrzeżnych rejonów. Dzięki nowoczesnym systemom zlustruje jednak wody litoralne, choćby pozostając od nich w pewnym oddaleniu. Poza tym, na obszar ten możemy wpuścić bezzałogowe pojazdy podwodne. Technologie tego typu rozwijają się przecież bardzo dynamicznie. Takie rozwiązanie zmniejsza ryzyko utraty okrętu, który nie dość, iż wypełniony wykwalifikowaną załogą, jest w dodatku bardzo drogi.
Z jednej strony okręt podwodny to samotny łowca, z drugiej element pewnego systemu. Jakie miejsce zajmą nowe jednostki w złożonym mechanizmie, którym staje się polska armia i szerzej – polski system obrony?
Staną się jego integralną częścią. Będą na bieżąco wymieniać informacje z otoczeniem – samolotami, okrętami nawodnymi, artylerią nadbrzeżną. Dane popłyną drogą radiową i przez systemy teleinformatyczne. Co ważne – w czasie rzeczywistym. Informacje zebrane na przykład przez samolot wczesnego ostrzegania Saab w określonych sytuacjach przełożą się na przebieg misji realizowanej przez okręt podwodny. I odwrotnie – to, co wyjdzie z okrętu podwodnego będzie miało znaczenie dla działań Saaba, ale też innych statków powietrznych czy komponentów marynarki wojennej. Okręt podwodny będzie mógł na przykład wskazywać cele dla Morskiej Jednostki Rakietowej.
Siły zbrojne kładą coraz większy nacisk na pozyskiwanie i analizę informacji. Dziś to kluczowa rzecz dla funkcjonowania sił zbrojnych. Na naszych oczach dokonuje się technologiczna rewolucja, a wojsko buduje komplementarną sieć, której istotną składową stanie się marynarka wojenna. niedługo będziemy mieli nowe okręty rozpoznania radioelektronicznego projektu Delfin. I w ten system wpisze się także Orka.
Tymczasem schodząc o poziom niżej, chciałbym zapytać o to, w jaki sposób Orka zmieni samą marynarkę? Nowoczesne okręty podwodne powinny przecież otrzymać stosowne wsparcie – odpowiednio przygotowane jednostki ratownicze, system komór dekompresyjnych, zaplecze szkoleniowe...
Pozyskanie okrętów w ramach programu Orka będzie dla marynarki wojennej prawdziwą rewolucją. Będzie też oznaczało jakościowy skok, jeżeli chodzi o zaplecze technologiczne. Wraz z okrętami pozyskamy symulator, który umożliwi pełne wyszkolenie specjalistów przypisanych do poszczególnych stanowisk. Takiego urządzenia nie mieliśmy nigdy wcześniej. Szkolenie prowadzone było bezpośrednio na okręcie. Bardzo zależy nam na tym, aby symulator został przypisany bezpośrednio Dywizjonowi Okrętów Podwodnych. Aby stał się jego integralną częścią.
Pozyskanie nowych okrętów wpłynie także na rozwój pionu logistycznego. Rozrośnie się on i wzbogaci choćby o instalacje niezbędne do obsługi systemu AIP. Nasi specjaliści zdobędą zupełnie nową wiedzę i kompetencje.
Zanim to jednak nastąpi, zdani jesteśmy na ORP „Orzeł” – wysłużoną jednostkę typu Kilo, która do linii weszła jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych, a w służbie udało się jej do tej pory utrzymać w dużej mierze dzięki determinacji załogi.
Faktycznie, w przypadku „Orła” borykamy się z licznymi problemami. Przede wszystkim mamy kłopot z pozyskiwaniem części zamiennych. w tej chwili nie sposób sprowadzać ich z Rosji, a w NATO z podobnego okrętu korzysta już tylko Rumunia. Braki udaje się nam jednak uzupełniać. Jeszcze w tym roku okręt przejdzie wymianę sprężarek, zaś na początek przyszłego planowane jest pozyskanie nowych kombinezonów ratunkowych. Po sfinalizowaniu tego procesu, „Orzeł” znów będzie mógł bezpiecznie ćwiczyć w zanurzeniu.
To okręt bardzo przydatny, jeżeli chodzi o szkolenie załóg. Ktoś może oczywiście powiedzieć – mamy do czynienia ze starą technologią, która nijak przystaje do jednostek, jakie Polska zamierza kupić. I oczywiście będzie miał rację. Ale dzięki ORP „Orzeł” młodzi adepci mają możliwość oswojenia się z tego typu jednostką. Uczą się funkcjonowania na pokładzie, procedur związanych ze schodzeniem pod wodę i wynurzaniem. To dużo. Gdyby tego okrętu nagle zabrakło, to po pozyskaniu nowych jednostek, musielibyśmy całe szkolenie zaczynać od zera. Ale z naszego punktu widzenia, czas się już bardzo mocno kurczy. „Orzeł” pozostanie w linii do 2031 roku. A ponieważ budowa nowych okrętów potrwa dłużej, musimy liczyć na rozwiązanie pomostowe. Tym bardziej, iż taki tymczasowy okręt mógłby się stać magnesem dla młodych ludzi, których nie jest łatwo pozyskać do służby. Na pewno ułatwiłby też czekanie na Orkę.
Bardzo liczę na nowe okręty. I to nie tylko dlatego, iż znacząco wzmocniłyby one nasze siły zbrojne. Wraz z ich pozyskaniem otrzymalibyśmy też ogromny zastrzyk wiedzy, który w dłuższej perspektywie mógłby wpłynąć stymulująco także na polską gospodarkę. Chodzi przede wszystkim o transfer technologii, możliwość implementowania u nas najnowocześniejszych rozwiązań. W świecie nastał boom na okręty podwodne. Państwa, które posiadają podwodne floty, dążą do ich rozwijania, wzmacniania potencjału. Na tej liście są chociażby Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Norwegia. Tendencja jest absolutnie wzrostowa. Warto, byśmy się w nią wpisali, bo niesie to ze sobą ogromne korzyści.