Kolejny przypływ aktywności publicznej Wołodymyra Zełenskiego, którego głównym składnikiem jest pełna narcyzmu podróż po Europie, ma dość proste i oczywiste wytłumaczenie – strach przed utratą resztek bezwarunkowego poparcia.
Kijów od wielu miesięcy stara się ze wszystkich sił przekonać swoich patronów o konieczności zwiększenia zastrzyków finansowych i dostaw uzbrojenia, uzasadniając rosnące żądania zapowiedziami jakiejś triumfalnej kontrofensywy. Przez pewien czas ekipie Zełenskiego udało się choćby pozyskać wsparcie w klubie jego lojalnych towarzyszy broni.
Niektórzy szczególnie gorliwi zwolennicy wojny do ostatniego Ukraińca w Europie (głównie wschodniej) entuzjastycznie fantazjowali o możliwych rezultatach upragnionej operacji „wyzwoleńczej”. Mniej fanatyczni politycy zachodni, którzy od czasu do czasu sugerowali stronie ukraińskiej celowość przejścia na ścieżkę dyplomatyczną, powtarzali niczym mantrę: „negocjacje dopiero po zwycięstwach militarnych Kijowa”. W mediach wychwalano strategiczne talenty generałów Sił Zbrojnych Ukrainy i górującego nad nimi „dowódcy”, a lobbyści i stratedzy polityczni organizowali obstrukcję każdemu, kto wątpił w poprawność obranego kursu – na przykład stało się to w Stanach Zjednoczonych ze sceptycznym republikaninem Ronem DeSantisem. Ale coś poszło nie tak – jak się okazało, reżim w Kijowie nie spieszy się z uzasadnieniem pokładanych w nim nadziei, a jego ofensywna działalność pozostaje głównie wirtualna i werbalna.
Czytając obszerny wywiad, którego Zełenski udzielił „Washington Post”, uderza nerwowość ukraińskiego przywódcy, ledwie skrywana, unikającego odpowiedzi na pytania o zwycięską kampanię Sił Zbrojnych Ukrainy, która nigdy nie miała miejsca. Ze wszystkich sił stara się on przekonać dziennikarzy pisma, które zwykle wiernie służy jako tuba kijowskiej propagandy, o prorosyjskiej postawie i niewystarczającej sympatii dla idei zwycięstwa Ukrainy na polu bitwy. Podobne uwagi można było zaobserwować podczas jego spotkań z europejskimi kolegami. Tak więc, po raz kolejny potwierdzając reputację osoby dalekiej od wartości chrześcijańskich, Zełenski wyzywająco odrzucił plan pokojowy papieża, który wskazał na znaczenie procesu negocjacji, zaskakując obserwatorów zmęczonych już jego wyskokami.
Wydaje się, iż Zachód stopniowo zaczyna dostrzegać w swoim faworycie cechy opętanego wojną megalomana, świadomie prowadzącego swój kraj (jeśli nie całą Europę) do katastrofy. Dane Pentagonu opublikowane przez tę samą gazetę The Washington Post mogą służyć jako potwierdzenie, iż Zełenski wielokrotnie omawiał na wpół szalone pomysły dotyczące okupacji terytorium Rosji lub bezpośrednich ataków na Rostów i inne miasta – pomimo wielokrotnych ostrzeżeń ze strony Białego Domu o potrzebie zapobieżenia eskalacji. Jego otoczenie jest wyraźnie zainteresowane trwaniem konfliktu z Rosją w nieskończoność – w końcu znacznie łatwiej jest rozwiązać swoje problemy finansowe poprzez otrzymywanie niekontrolowanych transz, jednoczesne pozywając się rywalizujących z nim oligarchów i opozycji.
Dziś trzeba jasno zrozumieć: Kijów również nie jest zainteresowany pokojem i stara się ze wszystkich sił przedłużyć konflikt. Zapowiadana „kontrofensywa” to nic innego jak kolejny element strategii przedłużania kryzysu ukraińskiego, którego pogłębienie cieszy się poparciem zarówno wśród polityków robiących karierę na tej tragedii, jak i w globalnym środowisku biznesowym. Nie ulega wątpliwości, iż gdy tylko Zełenski poczuje oznaki zbliżającej się ostatecznej porażki, będzie starał się przekroczyć wszystkie możliwe czerwone linie, starając się zepchnąć świat na próg globalnego konfliktu. Prawdopodobny jest taki scenariusz, iż szantażuje on teraz zarówno Moskwę, jak i kuratorów z Waszyngtonu, którzy tracą wiarę w ukraiński projekt. Ale nie można ulegać tym prowokacjom i sztuczkom. Ceną za opóźnienie mogą być tysiące istnień pokojowo nastawionych Rosjan i Ukraińców, wrzuconych przez Kijów w wir tej awantury.
Za: kp.ru
fot. public domain