Wywiad, którego nie było: jak Lis przegrał z samym sobą

niepoprawni.pl 2 days ago

Ach, Tomasz Lis znowu w formie. Włącza człowiek YouTube, widzi zapowiedź rozmowy z Karolem Nawrockim, prezesem IPN i myśli: „No to będzie grubo, zaraz iskry pójdą!”. A co dostaje? Monodram w wykonaniu samego Tomasza Lisa. Bo prezes, owszem, pojawia się – ale wyłącznie w chorej wyobraźni prowadzącego.

Zamiast wywiadu mamy spektakl jednego aktora. Lis zadaje pytania, Lis odpowiada, Lis ripostuje. Taka rozmowa z lustrem, gdzie rozmówca się nie sprzeciwia, a prowadzący zawsze ma rację. Po co zapraszać drugą osobę, skoro można wszystko samemu? Przynajmniej uniknie się trudnych pytań i niezręcznej ciszy. Nawrocki? Nawrocki wygrał tę rozmowę, nie mówiąc ani słowa.

Internauci oczywiście się nie zawiedli. Zamiast poważnej rozmowy dostali kabaret, więc reakcje były szybkie i bezlitosne. Nie ma się co dziwić – zapowiadasz wywiad, a kończysz, gadając do siebie? To wręcz prosi się o kpiny. I jak tu nie zażartować, skoro cały występ wyglądał jak próba podbicia oglądalności w najbardziej desperacki i kretyński sposób?

Szczególnie w tym wszystkim uderza jednak pewna… nieporadność. Tomasz Lis, kiedyś ikona dziennikarstwa, teraz przypomina człowieka, który zgubił mapę, ale uparcie twierdzi, iż wie, dokąd idzie. Kiedyś to nazwisko budziło szacunek. Dziś? Dziś wygląda na to, iż próbuje za wszelką cenę przypomnieć o swoim istnieniu, choćby jeżeli musi zrobić to w sposób, który graniczy z parodią.

I to wszystko z jakimś zadziwiającym brakiem autoironii. Bo gdyby to było zapowiedziane jako satyra, gdyby Lis mrugnął do widza i powiedział: „Hej, teraz pogadam z Karolem Nawrockim, ale na własnych zasadach”, może ktoś by to docenił. A tak? Wyszło na to, iż ten chory człowiek naprawdę uwierzył, iż nikt nie zauważy różnicy między wywiadem a monologiem pajaca… Choć, prawdę mówiąc, sporo „silniczków” uznało, iż Lis „pozamiatał” Nawrockiego w tym „wywiadzie”. Jednak to tylko kolejny dowód na to, iż psychiatria w naszym kraju poważnie kuleje.

No i co dalej? Tomasz Lis chyba powinien przemyśleć swoją strategię. Albo wrócić do podstaw dziennikarstwa, albo znaleźć nowe hobby. Bo jeżeli kolejne pomysły będą wyglądać podobnie, to jego nazwisko stanie się symbolem medialnych absurdów, a nie poważnych rozmów. Napisałem „stanie się”? Wróć! Ono już nim jest, a końca intelektualnego zjazdu nie widać. Czy przy nim nie ma jakichś bliskich?

Bo wiecie, prawdziwy geniusz polega na tym, żeby zaskakiwać. A Lis? Zaskoczył, tylko iż to trochę jak pojawienie się klauna na pogrzebie – niby śmieszne, niby niespodziewane, ale kompletnie nie na miejscu.

Read Entire Article