Po pierwsze: koniec z „adwokatem” Ukrainy
Pierwszym i podstawowym mitem, z którym musi się pożegnać polska klasa polityczna, jest przekonanie, iż nasz kraj jest jakoś szczególnie istotny dla Ukrainy i iż może odgrywać rolę czy to rzecznika, czy też, jak często w Polsce mawiano, „adwokata” Ukrainy.
Polska takiej roli odgrywać nie będzie z dwóch powodów. Nie mamy dostatecznie dużo pieniędzy, a w sensie militarnym, niezależnie od ogromnej pomocy, której — pokreślmy wyraźnie — słusznie udzieliliśmy Ukrainie, nie jesteśmy w stanie ani wiele więcej zaoferować, ani tym bardziej odgrywać roli gwaranta bezpieczeństwa Ukrainy.
Znacznie ważniejszy jest jednak drugi powód, który sprowadza się do tego, iż w tej roli nie widzą nas ani Ukraińcy, ani tym bardziej ukraińskie elity.
Ciągłe powtarzanie w istocie pustej, pozbawionej już dawno sensu frazy o szczególnej roli, którą będziemy odgrywać, jest szkodliwe, gdyż nie ma ono żadnego związku z rzeczywistością i podszyte jest (i tak też jest w Kijowie odbierane) paternalizmem Warszawy wobec Kijowa.
Polska, aby się z Ukrainą skutecznie układać, musi zacząć patrzeć na Ukrainę jak na co prawda niszczony przez Rosję i toczący straszliwą wojnę, ale jednak normalny kraj, któremu należy w walce z Rosją pomagać, ale z którym należy utrzymywać też normalne, czyli wzajemnie korzystne relacje.
Po drugie: koniec z romantyczną wizją Ukrainy
Drugim mitem, z którym musimy się rozprawić przede wszystkim we własnych głowach jest przeświadczenie, iż skoro Ukraińcy walczą z Rosją i pragną wolności, to tym samym nie mogą mieć w sobie choćby cienia sowieckiej mentalności, której istotą jest rys organicznej wręcz brutalności w działaniu.
Ukraina jest – skądinąd na szczęście – państwem w swej istocie brutalnym. Na szczęście, bo dzięki temu umie walczyć z Rosją.
Polska musi przyjąć do wiadomości, iż ma za partnera państwo i elity hiperrealistyczne, pozbawione krzty romantyzmu w działaniu i zarazem nie tyle choćby asertywne, co wręcz właśnie brutalne w realizacji swoich interesów narodowych.
Skrajną naiwnością jest sądzić, iż państwo, które nie tylko z sukcesami toczy wojnę obronną z mocarstwem atomowym, ale też w jej ramach dokonuje usprawiedliwionych zamachów na kolaborantów, czy też, jak to miało miejsce w wypadku zabójstwa Darii Duginy, propagandystów swojego wroga, będzie w relacjach z Polską dla odmiany kierować się altruizmem, dobrą wolą i będzie spłacać „moralne długi”.
Ukraina, jak stwierdził niedawno w podcaście Raport Międzynarodowy współprowadzący go wraz ze mną Zbigniew Parafianowicz z Dziennika Gazety Prawnej, będzie po wojnie z Rosją państwem „o mentalności Izraela po wojnie Jom Kipur„.
Innymi słowy, będzie państwem w najlepszym wypadku skrajnie asertywnym. To w połączeniu z wychowaną na sowieckich wzorcach dyplomacją i mającą gigantyczne wpływy w polityce i niezwykle brutalną w działaniu oligarchią podpowiedź, by Ukrainę niezmiennie w jej wojnie wspierając, równocześnie porzucić romantyczne wyobrażenia na jej temat.
Wołodymyr Zełenski
Po trzecie: koniec z mitami rodem z PRL
Trzecim elementem, od którego zależy los relacji polsko-ukraińskich jest kwestia sposobu prowadzenia dialogu. Polska 35 lat po zakończeniu komunizmu przez cały czas funkcjonuje w całkowicie już archaicznym i nieprzystającym do rzeczywistości paradygmacie, w ramach którego dialog między państwami prowadzi tzw. inteligencja i rzekomo ją reprezentujące i z niej się rzekomo wywodzące środowiska eksperckie.
Problem polega na tym, iż środowiska te z inteligencją w jej rozumieniu z lat PRL nie mają dawno już nic wspólnego, a choćby jeżeli w jednostkowych wypadkach z inteligencji się wywodzą, to jest to inteligencja spauperyzowana i dawno już pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia.
Polscy politycy — jeżeli w istocie chcą być wobec Ukrainy asertywni — nie mogą jako emisariuszy wysyłać ludzi, których sami nie słuchają, po to, by ci rozmawiali w Ukrainie z ludźmi, których tam też nikt z elit politycznych nie słucha. Powierzanie dialogu międzypaństwowego ludziom bez znaczenia politycznego jest w istocie lekceważeniem dialogu.
Dialog ekspertów i inteligencji to pomysł, który ma jeszcze jedną wadę. Nie tylko bowiem rozmawiamy z ludźmi bez znaczenia, ale, co gorsza, z ludźmi, którzy nas de facto dezinformują, bo sami też żyją w minionym dawno świecie.
Dokładnie ten błąd popełniliśmy, rozmawiając przy okazji resetu z Rosją nie z tymi, którzy Rosją rządzili, ale z tymi, których rządzący na Kremlu „zadaniowali” na liberałów i którzy nam wmawiali, iż oto Rosja zmierza do demokracji i iż można się z nią układać.
Z dialogiem przez pośredników pozbawionych realnego znaczenia i realnych politycznych przełożeń pozostało i ten problem, iż gdy ludzie ci nie wiedzą, jakie są intencje polityków, potrafią wprowadzić w błąd nie tylko nas samych, ale i partnera. Dokładnie tak dzieje się w relacjach z Ukrainą, która nie słyszała od polskich, skrajnie proukraińskich, rozmówców polskich oczekiwań. Skoro zaś tak, to została w pewnym sensie zaskoczona asertywną postawą Warszawy.
To skądinąd sytuacja analogiczna do relacji z Niemcami, z którymi obecne władze również chciały, wbrew oszalałej propagandzie polskiej prawicy, układać się w asertywny sposób. Berlin został tym zaskoczony, bo niczego takiego od liberalnych, skrajnie proniemieckich, emisariuszy wcześniej nie usłyszał.
Pierwszoplanowym zadaniem w relacjach z Ukrainą staje się stworzenie całkowicie nowych ram dialogu, który należy tym razem prowadzić z tymi, którzy mają realny wpływ na obecnego, czy też przyszłego prezydenta Ukrainy, tudzież na ludzi z otoczenia obecnego lub przyszłego prezydenta.
Grupami, z którymi należałoby przede wszystkim rozmawiać, są po pierwsze oligarchia, a po drugie siły zbrojne, w tym być może również wojskowe służby specjalne.
W tym ostatnim przypadku najważniejsze znaczenie miałoby jednak, aby dialogu z naszej strony nie przejęły, jak to się nieraz w historii naszego kraju zdarzało, polskie – czy to wojskowe, czy to cywilne – służby specjalne, które mają niestety skłonność do monopolizowania nie tylko dialogu, ale również analityki w zakresie spraw międzynarodowych.
Człowiekiem, którego należałoby wykorzystać, powinien z kolei być cieszący się niewątpliwym autorytetem w Ukrainie, a przy okazji — czego sam byłem świadkiem podczas odbywającej się w dniach 13-14 września konferencji w Kijowie — również wśród elit politycznych świata Zachodu były prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Aleksander Kwaśniewski
Po czwarte: to my jesteśmy bogatsi
Po czwarte, należałoby w dialog polsko-ukraiński zainwestować również finansowo. Sytuacja, w której liczni Polacy, w tym byli szefowie rządowych ośrodków analitycznych czy też najwyższej rangi dyplomaci krótko po zakończeniu swoich rządowych karier zajmują się robieniem biznesu w Ukrainie, jest czymś, co nie wzmacnia nas w oczach Ukraińców.
Czas uświadomić sobie, iż w relacjach z Ukrainą to my jesteśmy tymi bogatszymi, zamożniejszymi i stabilniejszymi. To Polacy mają proponować Ukraińcom możliwości prowadzenia interesów, oferować granty i wszelkie inne korzyści, a nie Ukraińcy Polakom. Tyle, iż aby to zrobić, musimy najpierw te pieniądze wyłożyć. Póki co znajdują je znacznie przecież biedniejsi od nas Ukraińcy.
Rzecz nie dotyczy jednak wyłącznie aspektu finansowego, ale również mentalnego podejścia do naszych ukraińskich trudnych, ale jednak przyjaciół.
Ktokolwiek z polskiej strony skłonny jest częściej tłumaczyć ukraińskie stanowisko w Polsce, zamiast polskie w Ukrainie i kto usiłuje na przykład cenzurować media, gdy te piszą o problemach w relacjach polsko-ukraińskich, ten powinien się z zasady nigdy nimi nie zajmować.
W czasie wspominanej wyżej konferencji w Kijowie obserwowałem Niemców, których sympatie polityczne rozkładały się na osi od Zielonych, przez SPD, FDP, a na CDU kończąc. Łączyło ich jedno — w rozmowach z Ukraińcami w zasadzie wszyscy reprezentowali nie swoje poglądy, a Republikę Federalną. Ukraińcy będą nas traktować na serio tylko, jeżeli zobaczą w nas chociaż cień takiego właśnie podejścia. Póki co widzą, poza nielicznymi wyjątkami, Polaków zabiegających o względy możnych Ukraińców.
Po piąte: państwo jest ważniejsze od partii
Musimy się w końcu zachowywać poważnie. Sytuacja, kiedy w poniedziałek szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego chwali rząd za asertywną politykę wobec Ukrainy, by we wtorek za to samo rząd skrytykował prezydent, jest kpiną.
Andrzej Duda
Wina nie leży jednak wyłącznie po stronie polityków prawicy. W miesiącach poprzedzających wybory politycy Platformy Obywatelskiej wypowiedzieli dużo niestety niemądrych słów o tym, jak to PiS zepsuł relacje z Ukrainą w chwili, gdy to Ukraina psuła relacje z rządzoną akurat przez PiS, Polską.
Dowodem na to, iż dokładnie tak było, jest fakt, iż niecały rok po odsunięciu PiS od władzy, mamy znów kryzys w relacjach z Ukrainą. jeżeli elity polityczne – dotyczy to zarówno prezydenta, rządu, jak i opozycji – nie będą w stanie w tak ważnej sprawie zachowywać się w końcu poważnie, niczego w relacjach z Kijowem nie załatwimy.
Ukraińcy nie dość bowiem, iż widzą w nas łaszących się do nich biedaków (taki obraz przedstawiają sobą w oczach Ukraińców nasi politycy i spece od dialogu), to jeszcze na dodatek widzą, iż jesteśmy skłóconymi ze sobą biedakami. Nie dziwne, iż nas nadmiernie nie szanują. Bo też i nie mają za co.
Po szóste: sojusznicy
Polska może skorzystać w relacjach z Ukrainą z pomocy państw trzecich według zasady „kija i marchewki”. Marchewką może być obietnica lobbowania na rzecz Ukrainy czy to w Waszyngtonie, czy wśród naszych europejskich sojuszników.
Stany Zjednoczone być może byłyby skłonne podjąć się w pewnym scenariuszu misji dobrych usług, która pomogłaby nam rozwiązać najbardziej kontrowersyjne kwestie.
To, co jest wspomnianą marchewką, może być też jednak i kijem. Polska może bowiem lobbować, ale może też tego nie czynić, przy czym to drugie rozwiązanie — podkreślmy to bardzo wyraźnie — nie tylko nie powinno, ale wręcz nie może dotyczyć spraw fundamentalnych, czyli kwestii bezpieczeństwa i wojny.
Radosław Sikorski
Kijem może być kooperacja z Izraelem, który ma do ukraińskiej polityki historycznej, podobnie jak i my, poważne zastrzeżenia. Biorąc pod uwagę katastrofę PR-ową Izraela, wspólny front wobec Kijowa można byłoby prawdopodobnie stworzyć tym razem niekoniecznie jako wiecznie słabszy parter Tel-Awiwu.
Po siódme: w końcu uznajmy, iż jesteśmy na Zachodzie
I wreszcie sprawa siódma. Być może najważniejsza. Polska weszła — nie bezpośrednio oczywiście, ale bardzo aktywnie — do wojny w stanie de facto histerii. Oto bowiem uwierzyliśmy, iż rosyjska agresja na Ukrainę jest dla nas zagrożeniem egzystencjalnym. Tak w rzeczywistości albo nie było w ogóle, albo było tak przez być może maksimum kilka tygodni, choć tak naprawdę już po około 10 dniach wojny jasne stało się, iż Rosjanie Ukrainy na kolana nie rzucą.
Ta konstatacja nie oznacza oczywiście, iż Rosja nie może w przyszłości stać się zagrożeniem dla Polski i dlatego słusznie rozpoczęliśmy intensywny program zbrojeń. Nie zmienia to faktu, iż po wspomnianych dwóch tygodniach wojny nie było żadnego powodu dla podszytej niewiarą w Zachód histerii.
Ta trwała tymczasem w najlepsze. Jej skutkiem jest to, iż choćby nie próbowaliśmy rozmawiać z Ukrainą w jakikolwiek choćby odrobinę przypominający asertywność sposób. Wszak pomagaliśmy sami sobie, a nie jedynie sąsiadowi.
Ci, którzy wmawiali Polakom, iż będąc w NATO i mając na naszym terytorium amerykańskie i sojusznicze siły zbrojne, nie możemy liczyć na Zachód, na NATO i na USA, ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za kryzys w relacjach z Kijowem.
To ich podszepty spowodowały bowiem, iż nie negocjowaliśmy niczego i iż ukraińskie elity są dziś przekonane, iż mogą rozmawiać z nami z pozycji siły.
Dokładnie dlatego należy na handlarzy strachem patrzeć z równą nieufnością co na antyukraińskie środowiska, które mylą pamięć o Wołyniu z niechęcią wobec Ukrainy, oraz środowiska skrajnie proukraińskie, które niestety mylą wsparcie dla Ukrainy z przedkładaniem interesów ukraińskich ponad polskimi.
Dla wszystkich tych środowisk nie powinno być miejsca w polskiej polityce zagranicznej. Każdy, kto w polityce kieruje się fobiami, uwielbieniem dla partnera lub panicznym strachem, polityce zagranicznej wyłącznie szkodzi.
Polska asertywna postawa wobec Kijowa musi cechować się cierpliwością i umiarkowaniem. Umiarkowanie podpowiada, żeby nie zalicytować za wysoko i nie wpaść z jednej skrajności w drugą. Grając ostrzej niż do tej pory z Kijowem nie można stracić z oczu, iż cały czas mówimy o relacjach z państwem, które jest dla nas najważniejsze z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego.
Cierpliwość z kolei każe zakładać, iż ukraińskie elity najpierw spróbują – uznając, iż to, co Polska robi jest tymczasowym fenomenem – nową polską politykę przeczekać, potem Polaków rozegrać napuszczając nas na siebie nawzajem, następnie ominąć, rozmawiając w kluczowych sprawach z Berlinem, Paryżem i innymi, a dopiero na końcu się z nami ułożyć.