Gdyby zaczepić na ulicy przeciętnego Polaka i spytać go o to, kto wspiera Ukrainę w walce z Rosją, to odpowiedziałby on prawdopodobnie bez wahania: „Polska i USA!”. A kto jest największym hamulcowym tej pomocy? „Niemcy!” Zgadzacie się z tym? Pewnie w mniejszym lub większym stopniu tak.
No to usiądźcie teraz w fotelu i posłuchajcie co jakiś czas temu powiedział po spotkaniu z O. Scholzem, W. Zełenski. Określił on Niemcy m.in. „prawdziwym przyjacielem” Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji. Potwierdził też, iż Berlin jest drugim największym dostarczycielem pomocy dla Kijowa (po USA).
Naszym zdaniem, pokazuje to, iż w tej chwili w Warszawie dominuje nadmiernie uproszczone i nacechowane (zrozumiałymi) emocjami podejście do relacji polsko-ukraińskich. Tymczasem za kulisami teatru gestów i emocji toczy się twarda gra interesów.
A więc to, czy przekujemy udzielone sąsiadowi wsparcie na realne korzyści, zależeć będzie nie od poziomu solidarności Polaków z Ukrainą, a od sprawności naszej administracji państwowej. A ten aspekt funkcjonowania kraju pozostawia niestety wiele do życzenia…
Chcielibyśmy przy tym podkreślić to, abyście czytając ten tekst, widzieli nasze słowa w odpowiedniej perspektywie. Wstępując do służby chcieliśmy „robić różnicę”. Oznaczało to stopniową eliminację przestępczości, poprawę zdolności wojskowych, czy też prowadzenie skutecznych operacji służb.
Wszystkie te małe elementy, były w naszych głowach częścią większej układanki prowadzącej do wzmocnienia odporności Polski i zwiększenia jej pozycji na arenie międzynarodowej. Naszą ambicją jest więc rozwój państwa, a nie zadowalanie się tym, co jest.
Wracając do Ukrainy – czy wieszczymy w związku z tym katastrofę polskiej polityki na tym kierunku? Zdecydowanie nie. Warszawa pozostanie istotnym partnerem Kijowa. Czy będzie jednak kluczowym sojusznikiem i wykorzysta obecne okoliczności do poprawy pozycji RP na arenie międzynarodowej?
Raczej też nie. Aparat państwowy tkwi bowiem w stanie głębokiej stagnacji (a być może choćby regresu). To, uniemożliwia Polsce przekuwanie sprzyjających okoliczności w długofalowe sukcesy. Wyrazem tej diagnozy stanu państwa są właśnie teksty pojawiające się na blogu Bezpieczeństwo i Strategia.
Jakie Polacy mieli karty przed wybuchem wojny na Ukrainie?
Dobra, zacznijmy od wymienienia atutów, którymi dysponowała RP przed wybuchem wojny na Ukrainie. Były to zwłaszcza:
- Solidarność istniejąca pomiędzy polskim i ukraińskim społeczeństwem.
- Relacje z USA. Wiemy iż przed wybuchem wojny bywały w tym zakresie wzloty i upadki. Jednak rosyjska agresja sprawiła, iż na pierwszy plan w stosunkach pomiędzy Warszawą, a Waszyngtonem wysunęły się kwestie bezpieczeństwa. Wyeksponowało to istotną rolę Polski jako regionalnego partnera Stanów Zjednoczonych.
- Członkostwo w UE. Tutaj też zdajemy sobie sprawę z tego, iż w ostatnich latach mówiąc delikatnie… nie było „chemii” Nie zmienia to faktu, iż na Ukrainie Polska postrzegana jest jako pozytywny przykład kraju postsowieckiego, któremu udało się wejść do zachodnich struktur sojuszniczych.
- Położenie geograficzne, predestynujące Polskę do bycia naturalnym zapleczem logistycznym Ukrainy.
- Potencjał gospodarczy RP.
- Zapasy uzbrojenia, które można było przekazać sąsiadowi.
Polsko-ukraińska solidarność
Ukraińcy mają w tej chwili olbrzymi sentyment do Polaków. Wynika on ze wspólnego poczucia zagrożenia ze strony Rosji, bliskości kulturowej, która łączy obydwa narody, a także pomocy, której udzieliła RP wschodniemu sąsiadowi po lutym 2022 r.
Ciężko jest nam sobie wyobrazić, aby podobne więzi mogli zbudować na Ukrainie Niemcy, czy Francuzi. Warto jednak pamiętać o tym, w jakim stanie znajdowały się stosunki polsko-ukraińskie w okresie poprzedzającym rosyjską inwazją.
W latach 2015 – 2022, nie za bardzo wiedziano bowiem w Warszawie, jaką politykę należy prowadzić względem Kijowa. Euromajdan wygenerował co prawda olbrzymią dozę sympatii dla Polski. Objawiała się ona m.in. tym, iż Ukraińcy byli znacznie bardziej skłonni do współpracy z naszym państwem.
Ułatwiało to działanie służbom i dyplomacji, generowało możliwości inwestycji zagranicznych, a także otwierało drzwi dla wspólnych inicjatyw politycznych. Niestety, Polska nie dysponowała szerszym planem na zwiększenie własnych wpływów na Ukrainie i przeciwdziałanie zagrożeniom ze strony Rosji.
Początkowy entuzjazm związany z wybuchem Euromajdanu, przerodził się więc z czasem w marazm. Notatki MSZ-tu oscylowały głównie wokół kwestii historycznych, a służby specjalne dostosowały swoją pracę do tego, co postrzegały jako zapotrzebowanie „z góry”:
– Ej, jest szansa przejąć zakłady X. Albo mieć naszego człowieka w radzie Y.
– Mmm… a nie mamy czegoś, aby dowalić ich nacjonalistom?
– Ok, pogrzebię. A może przyjrzymy się sytuacji na Donbasie? Rosjanie tam przez cały czas prowadzą ostrzał…
– Nie, lepiej napisz notatkę dot. tego, kto mógł stać za ostatnią „aferą” na cmentarzu we Lwowie.
Taki to był klimat.
Pozytywny sentyment jest tylko fundamentem do budowy polityki
Pamiętajmy więc, iż pozytywny sentyment w stosunku do Polski tworzy jedynie podatny grunt pod budowę ścisłych relacji z Ukrainą. Jednak trzeba go jeszcze umieć przekuć w konkrety. Tym bardziej, iż w Polsce mamy tendencję do utożsamiania gestów z realną polityką.
Przykładem tego jest wojna rosyjsko-gruzińska z 2008 r., która w świadomości społecznej pamiętana jest zwłaszcza przez pryzmat odważnego gestu, który wykonał prezydent RP.
12 sierpnia Lech Kaczyński przemawiał w Tbilisi wspólnie z głowami państw bałtyckich, a zgromadzony tłum skandował wtedy „Polska, Polska”. Nie było to bez znaczenia, ale realną politykę robił wtedy prezydent Francji – N. Sarkozy. To on wynegocjował z M. Saakaszwilim rozejm, który zakończył wojnę z Rosją.
Błędy z przeszłości ograniczają aktualne pole manewru
Kolejnym z wymienionych wyżej atutów Polski były relacje z USA. Niestety, ze względu na chroniczną słabość naszej dyplomacji i wywiadu, RP została w dużej mierze zaskoczona wybuchem wojny za wschodnią granicą.
Tymczasem w Waszyngtonie odrobiono lekcję z roku 2014. Amerykanie nie chcieli powtórki z szokującego zajęcia Krymu. Inwazję z 2022 r. przeczuwali więc już na wiele miesięcy wprzód i przygotowywali się na różne warianty rozwoju sytuacji.
Rola Polski w rozgrywce poprzedzającej wybuch wojny była natomiast marginalna. Prowadzona od tamtej pory polityka RP jest zaś w dużej mierze reaktywna. Amerykanie mówią, iż trzeba do Kijowa dostarczyć to i to, a Warszawa stara się jak najlepiej wypełnić przydzielone jej przez Waszyngton zadanie.
Nie powinno to zresztą dziwić nikogo, kto poznał realia panujące w polskiej administracji. choćby gdyby wywiad alarmował od miesięcy o nadchodzącej rosyjskiej inwazji, wątpliwym jest to, czy Warszawa byłaby w stanie wypracować i wcielić w życie skoordynowaną politykę, stanowiącą odpowiedź na to zagrożenie.
Pomimo reaktywnej postawy polskich instytucji, rozwój wydarzeń w roku 2022 i 2023, a przede wszystkim skuteczny opór Ukrainy, przyniósł Polsce wymierne korzyści. Tą najcenniejszą może okazać się trwałe wypchnięcie Rosji z Europy, co byłoby olbrzymim sukcesem RP.
Błędy popełnione w latach 2015 – 2022 ograniczają jednak dostępne pole manewru dla obecnej polityki RP na kierunku ukraińskim. Mogą również ograniczyć wpływ naszego kraju na kształt powojennego ładu bezpieczeństwa.
Czy Kijów postrzega Warszawę jako kluczowego partnera?
Gdyby Amerykanie nie wykonali bowiem gigantycznej pracy dyplomatyczno-wywiadowczej przed inwazją Rosji, obecna sytuacja geopolityczna Polski mogłaby być znacznie trudniejsza. Co więcej, Ukraińcy zdają się rozumieć quasi-klientelistyczną naturą relacji Polska – USA.
Wiedzą więc, iż o ile przekonają do jakiegoś pomysłu Waszyngton, poparcie Warszawy jest niemal pewne. I na odwrót: Polska nie podejmie żadnej znaczącej inicjatywy, bez zgody USA.
Z perspektywy Ukrainy optymalną polityką jest więc dążenie do wypracowania sobie „specjalnych” relacji ze Stanami Zjednoczonymi, na wzór tych, panujących na linii Izrael – USA. Tym bardziej, iż amerykańska pomoc, ma dla Kijowa charakter egzystencjalny.
A to siłą rzeczy narzuca „szklany sufit” w relacjach Polski z Ukrainą. Układając stosunki z Waszyngtonem w sposób indywidualny (Waszyngton – Warszawa, Waszyngton – Kijów, itd.) państwa Europy Środkowowschodniej mają też znacznie mniejsze szanse na przekierowanie polityki USA na tory, które byłyby w jeszcze większym stopniu zbieżne z interesami regionu.
Aparat państwowy RP wydaje się przy tym niezdolny do prowadzenia bardziej wyrafinowanej polityki. Ta mogłaby polegać np. na próbie przekonania Amerykanów do tego, iż nie da się pokonać Chin w Azji, bez wcześniejszego, całkowitego pokonania Rosji w Europie.
Póki co, w Waszyngtonie dominuje jednak argument o tym, iż im dłużej trwa wojna na Ukrainie, tym bardziej ogranicza to zdolność USA do rywalizacji z Chinami. W związku z tym, Kijów nie otrzymał do tej pory wsparcia pozwalającego mu odnieść pełne zwycięstwo nad Moskwą.
Polska „bramą” do UE?
Polska jest też niekiedy postrzegana na Ukrainie jako „brama” do UE. Aby faktycznie nią być, nasz kraj musiałby jednak posiadać znacznie silniejszą pozycję w Unii. Chodzi zwłaszcza o dwa aspekty – pozycję polityczną i umocowanie instytucjonalne.
Pierwszy z nich sprowadza się w znacznej mierze do relacji międzynarodowych. Aby mieć wpływ na podejmowanie strategicznych decyzji, do których należy rozszerzenie UE, trzeba dbać o co najmniej poprawne relacje ze wszystkimi, głównymi graczami – Brukselą, Paryżem, Berlinem, Rzymem i Madrytem.
To wymaga z kolei zasobów, długofalowego myślenia i sprawnej dyplomacji. Nie można mieć np. „wywalone” na kwestie migracji z rejonów Afryki, czy działania antyterrorystyczne w byłych koloniach, a potem oczekiwać iż państwa „południa” UE będą jednoczyć się z nami przeciwko zagrożeniu ze strony Rosji.
Kolejnym wymaganiem niezbędnym do osiągnięcia mocnej pozycji w UE jest osiągnięcie przez polskie elity konsensusu co do głównych założeń polityki zagranicznej RP. W przeciwnym wypadku, miotamy się od jednej skrajności do drugiej, co obniża skuteczność negocjacyjną naszego państwa.
Wielu obywateli jest przy tym tak skrajnie zaangażowana w spór partyjny, iż nie dostrzega tego, iż np. Niemcy myślą sobie tak: „Acha, skoro teraz mamy rząd skrajnie nam nieprzychylny, to z załatwieniem tego, poczekamy cztery lata, aż przyjdzie ten, z którym choćby nie trzeba się wysilać w rozmowach.”
W zależności od tego, do której grupy docelowej kierowany jest zaś „przekaz” ta sama nieskuteczność dyplomacji przedstawiana może być jako „nieustępliwość wobec UE” lub „wyraz dobrych relacji z Unią”.
Promyki optymizmu w zakresie polityki bezpieczeństwa można co prawda dostrzec w ostatnich miesiącach w działaniach Pałacu Prezydenckiego. Potrzebna jest jednak koordynacja na szczeblu całego państwa.
Na dzień dzisiejszy, pomimo ogromnego wkładu w dostarczenie pomocy dla Kijowa, Warszawa ma ograniczony udział w rozmowach, podczas których klaruje się przyszłość relacji Zachodu z Ukrainą.
Umocowanie instytucjonalne Polski w UE
Pozycja RP w UE zależy również od jej umocowania personalnego w brukselskich strukturach. Mamy przez to na myśli zwłaszcza to, jak duża liczba Polaków pełni rozmaite funkcje w instytucjach unijnych, jak istotne są to stanowiska, a także w jakim stopniu nasi rodacy dbają o interes narodowy.
W tym aspekcie bardzo trudno jest nam konkurować z takimi państwami jak Niemcy i Francja. Za przykład niech posłuży Frontex, czyli Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Służy w niej wielu Polaków. Pracują tam jednak w charakterze szeregowych funkcjonariuszy.
Na podobnych stanowiskach próżno szukać za to Niemców i Francuzów. jeżeli popatrzymy jednak na szczebel kierowniczy to… wiadomo. Coraz częściej słyszymy ponadto od znajomych z kręgów dyplomacji, iż znacznie bardziej „ogarnięci” są w te klocki np. przedstawiciele Rumunii, czy Litwy.
Nie możemy się przy tym pozbyć wrażenia, iż zbyt często sami strzelamy sobie „samobóje”. Zawodzi zwłaszcza system doboru kadr do pracy w ministerstwach, służbach i innych sektorach administracji. Co więcej, fatalnie funkcjonuje polityka awansów w instytucjach publicznych.
Powoduje to, iż rzadko kiedy reprezentują nas w Brukseli osoby najbardziej kompetentne. A jak już się takowa trafi, to najczęściej nie przetrwa „nowego rozdania”, bo przecież polski urzędnik nie ma po prostu reprezentować swojego kraju, a być „nasz” lub „wasz”.
Nagminne są również osobiste wojenki pomiędzy urzędnikami i instytucjami. Polegają one np. na tym, iż funkcjonariusz publiczny nie otrzymuje zgody na objęcie pożądanego z punktu widzenia interesów RP stanowiska, bo jest kojarzony z kimś tam.
Czasem przybiera to wręcz rozmiary patologi, bo po czasie okazuje się, iż ten ktoś tam wykrył w przeszłości nieprawidłowości w danej instytucji. Te zaś zostały zamiecione pod dywan, a za „winnych” uznano tych, którzy o nich alarmowali. Życie w polskiej administracji…
Zagraniczne stanowiska są zbyt często traktowane jako synekury
Zbyt często zagraniczne stanowiska w administracji traktowane są ponadto jako synekury. jeżeli uznamy więc, iż obecnym priorytetem są dla nas relacje z Ukrainą, ciężko będzie nam rzucić na ten kierunek największych „kozaków”. Wynika to m.in. z dwóch względów.
Po pierwsze, takie osoby mogą nie uzyskać zgody na wyjazd ze strony przełożonych. A po drugie, „system” skonstruowany jest w taki sposób, iż rzadko kiedy placówki jawiące się jako najatrakcyjniejsze dla urzędników są rzeczywiście tymi najpotrzebniejszymi z punktu widzenia państwa.
A więc dobre wyniki w pracy w ambasadzie w Kijowie nie są np. przepustką do awansu zawodowego. Z wyjazdem w to miejsce nie wiążą się żadne dodatkowe korzyści.
Nie dziwne więc, iż urzędnikom po głowach chodzi raczej wyjazd do Japonii, Portugalii, czy… Indonezji, a nie na kierunki ważniejsze z perspektywy interesów RP, ale mniej atrakcyjne „turystycznie”.
Idealnie gdy uda się przy tym jeszcze „załatwić” jak najlepszą „chatę” na koszt państwa i ciepłą posadę dla żony Tym sposobem środki podatnika, który popiera sojusz polsko-ukraiński niekoniecznie kierowane są na budowanie jego fundamentów.
Musimy sobie więc odpowiedzieć na następujące pytanie: jak chcemy wygrać rywalizację o interesy z państwami od nas w tej chwili silniejszymi, jeżeli nie jesteśmy w stanie choćby „wystawić” do gry najsilniejszej ekipy?
Dopóki zmianie nie ulegną czynniki blokujące wzrost pozycji RP w UE, kilka więc będziemy mieli do zaoferowania Ukrainie w kwestii przyspieszenia jej akcesji do Unii. A jest to w tej chwili jeden z priorytetów polityki Kijowa.
W kolejnej części porozmawiamy sobie o roli położenia geograficznego RP jako instrumentu nacisku w polityce zagranicznej, wykorzystaniu potencjału gospodarczego RP, wsparciu wojskowym Ukrainy, oraz o tym, jak politykę wschodnią realizują Niemcy, Włosi, czy Anglicy.