Przez media rządowe, pseudo-opozycyjne i antysystemowe przetacza się dyskusja czy po wyborach, o ile Zjednoczona Prawica nie uzyska większości w Sejmie (a wiele na to wskazuje), możliwa jest koalicja PiS-Konfederacja? Pozwólcie Państwo, iż jako politolog wypowiem się także w tej sprawie.
Otóż, byłem i jestem wielkim przeciwnikiem takiego rozwiązania i to z wielu istotnych powodów.
Po pierwsze, w mojej ocenie Jarosław Kaczyński jest niezdolny do współdzielenia się władzą z przyczyn charakterologicznych i psychicznych. Każdy niezależny od siebie podmiot na scenie politycznej traktuje jako wrogi. Opozycyjne chce unicestwić, a będące z nim w koalicji zjeść niczym boa dusiciel. Każdy, kto chce wejść w koalicję z PiS winien sobie przypomnieć los Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, los Romana Giertycha i Andrzeja Leppera. Wcześniej został zjedzony wyniesiony przez Kaczyńskiego do prezydentury Lech Wałęsa, a potem jeszcze Jarosław Gowin. Koalicja z PiS-em to jak pójście do łózka z boa dusicielem, gdzie silniejszy koalicjant najpierw dusi (liderów), a potem zjada (elektorat i pomniejszych polityków). Koalicja Konfederacji z PiS-em będzie jednorazowa i zakończy się zniszczeniem tej pierwszej, co będzie tym łatwiejsze, iż Konfederacja nie jest jedną scentralizowaną partią, ale związkiem trzech partii, a w dodatku z politykami stosunkowo mało doświadczonymi w rozgrywkach parlamentarnych.
Po drugie, naiwna jest wiara, iż w koalicji z PiS-em będzie można zrealizować choćby część programu Konfederacji, choćby tego ekonomicznego, choćby gdyby np. dr Sławomir Menzen miał być ministrem finansów. Nie mam wątpliwości, iż po kilku miesiącach stwierdzi, iż „utonął” w gąszczu ustaw i rozporządzeń. Pamiętajmy, iż żaden minister finansów nie dokona ani liberalizacji, ani debiurokratyzacji gospodarki, ponieważ te zjawiska wcale nie wynikają z nadmiaru urzędników (jak się powszechnie sądzi), ale z nadmiaru aktów prawnych, które ci urzędnicy wykonują. Tymczasem PiS nie będzie skłonne przeprowadzić zmian ustawowych, w których pierwsze zdanie będzie zawierało stwierdzenie, iż znosi się i likwiduje akry prawne (i tutaj ich wyliczenie). Kaczyński pozwoli konfederatom zająć kilka stołków, a nie rozmontować system.
Po trzecie, koalicja z PiS-em oznacza rozpad samej Konfederacji. Jarosław Kaczyński już jakiś czas temu zapowiedział, iż taka koalicja z Konfederacją jest możliwa, ale bez udziału Grzegorza Brauna i Janusza Korwin-Mikkego, z powodu ich „prorosyjskości” (przechodzącej w onucowatość). Czy w praktyce oznaczałoby to, iż JKM miałby zostać w przyszłej kadencji posłem niezrzeszonym, a Korona miałaby w całości opuścić Konfederację? Oznaczałoby to schizmę w postaci odejścia Grzegorza Brauna i nieznanej jeszcze dziś liczby posłów z Korony. Już dziś Krzysztof Lech Łuksza – prowadzący coś w rodzaju amatorskiego Ośrodka Monitorowania Zachowań Prorosyjskich i Prochińskich – zapowiada, iż na ołtarzu takiej koalicji z list wyborczych Konfederacji mieliby zostać skreśleni działacze Ruchu Antywojennego, czyli dr Leszek Sykulski i Sebastian Pitoń. Czy tak się stanie? Nie wiem. Ale wiem, iż w razie koalicji z partią Kaczyńskiego wszyscy posłowie Korony musieliby odejść. Potem Kaczyński zażąda usunięcia JKM, potem podkupi kilku posłów z Nowej Nadziei, a w końcu dogada się z RN i w efekcie Konfederacja przestanie istnieć, zjedzona przez boa dusiciela. Zawiedzeni wyborcy będą wytykać jej polityków palcami tak, jak wytykają dziś osoby funkcjonujące w mediach społecznościowych pod mianami „Fafluna” i „Małpiana”. Zapamiętajcie sobie: Kaczyński was podzieli i zje po kawałku, a będzie to o tyle proste, iż Konfederacja jest bytem mocno heterogenicznym, wieloelementowym, w którym współistnieją trzy partie polityczne, w wielu kwestiach nie będące ze sobą w zgodzie, wyjąwszy niechęć do obecnego systemu politycznego.
Co więc Konfederacja powinna uczynić, gdyby rzeczywiście w przyszłym Sejmie PiS nie uzyskał większości? Czekać. Czas wprawdzie nie gra na korzyść Polski, ale gra na korzyść Konfederacji, która jako ugrupowanie antysystemowe jest zainteresowana docelowym wywróceniem do góry nogami istniejącego systemu politycznego. Do tego wywrócenia systemu politycznego konieczne są dwa warunki: 1/ całkowity „collapse” gospodarczy i polityczny, który rzeczywiście jest na horyzoncie; 2/ wzięcie za tę katastrofę równoczesnej odpowiedzialności przez wszystkie partie odwołujące się do dziedzictwa „Solidarności”. Skupmy się na tym drugim punkcie. System cohabitation, współżycia Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego polega na wymienianiu się władzą, nie dopuszczając do współrządzenia partii trzecich. Kiedy jedna z partii postsolidarnościowych rządzi, to zarówno jej politycy, jak i politycy tej drugiej, a wraz z nimi media, przedstawiają obraz, iż na polskiej scenie politycznej istnieją tylko dwie „realne siły polityczne”, czyli PiS i PO. W zgodnej narracji polityczno-medialnej demokracja polega na tym, iż możesz głosować albo na PiS, albo na PO. I jeżeli rządzący np. PiS Cię zawiedzie, to przecież masz „demokrację” i możesz zagłosować na PO. I gdy do władzy dochodzi PO, to skoro jest „demokracja” i ta partia Cię wyborco zawiedzie, to możesz przecież z powrotem głosować na PiS. W ten sposób te dwie partie wymieniają się władzą, stanowiąc w medialnym matrixie cały system partyjny w Polsce. Dzieje się to dzięki krótkiej pamięci wyborców i nawale medialnej.
Jak przerwać ten chocholi taniec? Należy zmusić Kaczyńskiego i Tuska do zawarcia tzw. wielkiej koalicji. Niech wspólnie porządzą przez kolejne cztery lata, niech na głowy obydwu partii zwali się katastrofa polityczna i ekonomiczna do której doprowadziły, a może choćby i uwikłanie w wojnę z Rosją (przecież rządzą nami szaleńcy). I niech PiS przestanie być alternatywą dla PO i vice versa. Wtedy tylko może dojść do przetasowania sceny politycznej i dojścia do władzy stronnictw, które nie należą do POPiSu. System musi się wpierw zawalić od środka.
Adam Wielomski