Powiadają ludzie, iż Szymon Hołownia i jego Polska 2050 to produkt amerykański. Sam nie wiem, trochę już się gubię, a trochę mi się nie chce weryfikować rozmaitych sensacji, które zalewają nas zewsząd. Niemniej jednak ta teoria dobrze tłumaczy poziom odwagi Hołowni, jak również jego woltę, o ile jest to wolta. Równie dobrze pomysł mocodawców może się skupiać na klasyce, czyli pozornej alternatywie dla głównej partii.
Przy tych wszystkich teoriach i hipotezach nie można zapominać o prozie życie. Hołownia ma partię i co za tym idzie ma też działaczy, którzy domagają się jedynek na listach lub co najmniej „miejsc biorących”. Takie życzenie zdecydowanie łatwiej spełnić przy samodzielnym starcie, niż przy wspólnym kandydowaniu z list PO, gdzie jedynkę może dostałby Hołownia, ale najwyżej w Skierniewicach. Tak, czy siak niedawny prezenter telewizyjny postawił się rycerzowi na białym koniu i zrobił to dość spektakularnie. W tytule felietonu twierdzę, iż medialnie za to nie zapłacił, ale uważni obserwatorzy sceny politycznej mogą wykrzyczeć nazwisko Lisa. No dobrze, ale jakie media reprezentuje Lis? Jego nie ma, to cień Lisa, wyrzucony ze wszystkich redakcji i co więcej uspakajali go nie tylko inni dziennikarze, ale choćby działacze PO.
Krótko mówiąc po tym, jak stało się jasne, iż Hołownia idzie sam do wyborów, nie ma na niego zlecenia. Na taki komfort może sobie pozwolić tylko ktoś, kto ma za plecami nie byle jakiego mecenasa i tu znów kierunek amerykański by się potwierdził. W ramach świętej wojny politycznej w tarabany wali centrala, gdyby TVN chciał, to zmiótłby Hołownię, a co najmniej prześladował bardziej niż Kaczyńskiego, czy Czarnka. Najwyraźniej nie chce albo nie może i dlatego pomimo zerwania wspólnej listy, nic wielkiego Polsce 2050 się nie dzieje. najważniejsze w tych wszystkich układankach jest jednak to, czy i w jakiej konfiguracji wielka koalicja anty-PiS ma szanse pokonać PiS. Przez dłuższy czas Tusk zdecydowanie lansował tezę, iż razem znaczy lepiej, ale istnieje takie prawdopodobieństwo, iż Tusk nie mówił prawdy.
Być może badania wewnętrzne zlecane przez rozmaitych ważnych misiów wskazywały, iż wspólna lista wcale nie daje przewagi i jeszcze niesie za sobą dodatkowe ryzyko pomieszania z poplątaniem, jakie widzieliśmy przy wyborach europejskich. PSL do dziś tłumaczy się z wielokolorowych gumowców i robi wszystko, żeby wymazać koalicję z Biedroniem. Wprawdzie Tusk i Hołownia to praktycznie ta sama bajka, jednak sam pomysł na wybory do polskiego parlamentu miał być skopiowany jeden do jednego z wyborów europejskich. Taki układ z politycznego punktu widzenia jest korzystny wyłącznie dla PO i oczywiście samego Tuska, który wyrasta na lidera zjednoczonej opozycji. Mniejsze partie w koalicji z duża partią zawsze kończyły marnie, a Hołownia jako pierwszy skończyłby w roli przystawki, bo od PO odróżnia się tylko nazwą i nic nieznaczącymi deklaracjami odmienności.
Co w takim razie przeważyło, iż opozycja nie pójdzie razem do wyborów? Prawdopodobnie to, iż interes polityczny Tuska to nie to samo, co pokonanie PiS. Gdyby badania, ale te prawdziwe, jednoznacznie wskazywały na znaczną przewagę w przypadku skonstruowania wspólnej listy, to Hołownia nie miałby nic do gadania. Ponieważ rzeczywistość wyborcza wygląda inaczej niż próbował pod siebie zaklinać Tusk, to wygrał model politycznej i przede wszystkim sztucznej alternatywy. Zmęczeni wizerunkiem Tuska i PO, będą mieli alternatywę w postaci „świeżości” kolejnej antysystemowej partii udającej, iż w równym stopniu nie ma nic wspólnego z PiS i PO. Takie decyzje zawsze zapadają wyżej, ponad głowami malowanych liderów partii i to oznacza, iż Hołowni medialnie włos z głowy nie spadnie. Będziemy mieli rosyjski klasyk, czyli grę na dwóch fortepianach. Tusk skupi najbardziej radykalnych wyborców, Hołownia będzie kusił młodych i zmęczonych POPiS-ową wojną.