What will 2025 bring – the end of the war, or possibly its further escalation?
polska-zbrojna.pl 4 days ago
„Nie ma nic dobrego w wojnie. Z wyjątkiem jej końca”, stwierdził niegdyś Abraham Lincoln. Prezydent USA nie doczekał końca „swojej” wojny – secesyjnej, która w latach 1861–1865 rozdarła Amerykę. Zginął w zamachu kilka tygodni przed wygaszeniem działań zbrojnych. Ot, okrutna złośliwość losu, która przecież nie przekreśla trafności słów Lincolna. Cytuję je nie bez powodu. Początek kalendarzowego roku, a lada moment początek kolejnego pełnego roku otwartej wojny w Ukrainie, skłaniają do rozmyślań na temat jej finału. Wielu z nas zastanawia się, czy nastąpi on w 2025 roku i jak może wyglądać. Pozwólcie, iż nakreślę kilka scenariuszy.
Scenariusz pierwszy (co nie znaczy, iż najbardziej realny): Zdecydowane zwycięstwo Rosji. Pamiętajmy, iż choć rosyjskie ministerstwo obrony co rusz ogranicza cele operacyjne, jak dotąd władze Federacji nie odwołały swoich początkowych zamierzeń w stosunku do Ukrainy. Należy zatem przyjąć, iż Moskwa – jeżeli tylko zajdą sprzyjające okoliczności – będzie dążyć do zajęcia całego kraju. Ewentualnie – do podbicia wschodu i południa Ukrainy i do instalacji na zachodzie marionetkowego rządu. Biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia armii rosyjskiej – i wszystko, co po 24 lutego 2022 roku wiemy na temat jej możliwości bojowych – taki przebieg wydarzeń wydaje się bardzo mało prawdopodobny.
Chyba iż Moskwa złamie opór Ukraińców przy użyciu nadzwyczajnych środków – a. broni jądrowej, b. masowej, co najmniej półtoramilionowej armii inwazyjnej wyposażonej we wszystko, co tylko dowództwo zdoła wyciągnąć z magazynów. W obu przypadkach wymaga to podjęcia przez Kreml bardzo ryzykownych decyzji – trudno ocenić bowiem, jak zachowa się Zachód (przede wszystkim USA) w reakcji na atomową eskalację. W Moskwie prawdopodobnie nie przewidują wymiany jądrowych ciosów w „zemście za Ukrainę” (ja też nie przewiduję), ale gwałtowny, skokowy wzrost pomocy wojskowej dla Kijowa byłby realną opcją. A co, gdyby przyszła ona zanim rosyjskim wojskom udałoby się zdyskontować skutki atomowego uderzenia? Dodajmy do tego kolejne sankcje (a na tej liście pozostało sporo miejsca) i utratę wiarygodności choćby u zdeklarowanych przyjaciół Rosji. Kumulacja konsekwencji tych działań niosłaby ryzyko wywrócenia Federacji – choćby w sytuacji, w której podbiłaby ona Ukrainę. Zachodnia pomoc wojskowa przeorientowałaby się wtedy na wsparcie dla ruchu oporu. Kosztowna okupacja, zduszona gospodarka i polityczna izolacja – Kreml wolałby tego uniknąć. Z jego perspektywy bardziej racjonalne jest stopniowe „gotowanie ukraińskiej żaby” – pokonanie Ukraińców w „uczciwej” wojnie, której przebieg byłby bardziej akceptowalny dla świata (zwłaszcza dla Zachodu).
Co zaś się tyczy masowej mobilizacji – tracę wiarę w to, iż Rosjanie powiedzieliby „dość”. Jako socjolog dostrzegam w społeczeństwie rosyjskim gigantyczne pokłady konformizmu i lęku przed władzą, sądzę więc, iż „mobiki” (czytaj: świeżo zmobilizowani) pokornie szłyby na front. Zwłaszcza gdyby tej masie udało się zdobyć strategiczną przewagę – wówczas pewnie pojawiłby się i entuzjazm. W mojej ocenie jednym bezpiecznikiem, który chroni Ukrainę przed rosyjską masową mobilizacją, są koszty. Jednorazowy, rozłożony w krótkim czasie wysiłek finansowy – jaki musiałaby podjąć Moskwa, by wystawić półtoramilionową armię tylko na Ukrainę – jest za duży jak na możliwości budżetu Rosji. Stąd przekonanie, iż na zdecydowane zwycięstwo nie mają już wielkich nadziei ani w rosyjskim MON-ie, ani na Kremlu. Choć wciąż obecne jest tam myślenie „a nuż się uda”, dlatego przez cały czas mamy do czynienia z militarną, gospodarczą i polityczną presją na Ukrainę.
REKLAMA
Scenariusz drugi: Remis ze wskazaniem na Rosję. W mojej ocenie Kreml o to w tej chwili toczy grę. Ten scenariusz może rozwijać się różnie, jeżeli idzie o skutki walk. Wojna mogłaby zakończyć się dziś terytorialnym status quo, czyli utratą przez Ukrainę znacznej części Donbasu i południa. Mogłaby zakończyć się w ciągu najbliższych tygodni lub miesięcy, po uprzednich fluktuacjach na froncie. Jakich?
Na Kremlu wiedzą, iż w bezpośredniej walce co najwyżej uda się „wyrwać” Ukraińcom resztę obwodu donieckiego (i na tym koncentrują się wysiłki Rosjan poza kurskim odcinkiem frontu). Ale mają też nadzieję, iż intensywność wymiany ciosów na tyle osłabi Ukrainę, by już podczas rozmów udało się nakłonić Kijów do wycofania z obwodów zaporoskiego i chersońskiego.
Oczywiście, wojna bywa nieprzewidywalna. Uczciwość intelektualna nakazuje przyjąć, iż możliwe jest załamanie się ukraińskiej operacji obronnej na wschodzie. W starciu na wyczerpanie to Rosja ma więcej atutów niż Ukraina, chyba iż zachodnią kroplówkę zmienimy w wartki strumień pomocy – na co się nie zanosi. Teoretycznie rosyjski kontyngent byłby w stanie zrealizować plan maksimum ministra Siergieja Szojgu z kwietnia 2022 roku – zająć całe Zadnieprze. Przypomnijmy, Moskwa utrzymuje w Ukrainie ponad 600 tys. żołnierzy (kolejne 200 tys. zaangażowanych jest w obwodzie kurskim i wspiera wojenny wysiłek na zapleczu). w tej chwili wydaje się, iż Ukraina nie zaakceptowałaby pokoju przewidującego utratę tak znacznych terytoriów, ale konieczny przy takich analizach pesymizm każe założyć sytuację, w której nie będzie miała innego wyjścia.
Dlaczego ów scenariusz byłby remisem? Bo Rosja wchodziła do wojny z zamiarem unicestwienia Ukrainy, ale w tej kwestii zmuszona byłaby pogodzić się z porażką. Co zaś się tyczy samej Ukrainy, warto w tym kontekście zastanowić się nad dalszym losem jej władz. Dla nas, Zachodu, prezydent Wołodymyr Zełenski jest symbolem ukraińskiego oporu, ale w kraju coraz dalej mu do wizerunku „nieskalanego”. Mnożą się oskarżenia o nieprzygotowanie państwa do wojny, o złe zarządzanie, co w „remisie ze wskazaniem na Rosję” oznaczałoby rychły koniec kariery politycznej, niewykluczone, iż z kryminalnym zarzutem zdrady.
Scenariusz trzeci: Ograniczone zwycięstwo Ukrainy. To sytuacja, w której Ukraińcom udaje się – na skutek działań wojennych, zabiegów politycznych czy obu tych aktywności – wyprzeć Rosjan z terenów zajętych po 24 lutego 2022 roku. Aby stało się to możliwe, konieczne jest znaczące zwiększenie dostaw zachodniego uzbrojenia. I nie może to być zadanie na zaś, bo pamiętajmy, iż Ukraińcy nie są ze stali. Oni również ponoszą straty, zużywają sprzęt i zasoby; w którymś momencie może się okazać, iż nie ma już czym walczyć. Buńczuczne wypowiedzi byłego szefa ukraińskiego MSZ Dmytro Kułeby – iż wówczas „będziemy walczyć łopatami” – pewnie by i zyskały potwierdzenie w jednostkowych sytuacjach, ale łopatą wszystkich najeźdźców zabić się nie da. No i mając tylko łopatę w ręku bardzo łatwo zginąć.
Ale załóżmy, iż Zachód przestaje fundować Ukraińcom stress testy. Że Donald Trump – jak oczekują tego nad Dnieprem – zrealizuje strategię „wymuszenia pokoju siłą”. Wymuszenia na Rosjanach rzecz jasna. Że przez większość 2025 roku do Ukrainy napłynie masa sprzętu pozwalająca wyekwipować istotną większość „gołej” części ukraińskiej armii. Dziś całe Siły Zbrojne Ukrainy liczą ponad 900 tys. ludzi, ale tajemnicą poliszynela jest, iż tylko połowa ma rzeczywiście czym walczyć. Załóżmy, iż jesienią 2025 roku „na teatrze” pojawi się ukraińskie lotnictwo wyposażone – już we adekwatnym, a nie aptekarskim wymiarze – w zachodnie samoloty. W takich okolicznościach w kolejnym roku Ukraińcy mogliby się uporać z zadaniem oczyszczenia terenów zajętych po 24 lutego.
Scenariusz czwarty: Zdecydowane zwycięstwo Ukrainy. Nie, tu nie chodzi o marsz na Moskwę i temu podobne; to fantastyka. Mam na myśli taki rozwój wydarzeń, w którym ukraińskie siły zbrojne zajmują również tereny tzw. Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej oraz wyzwalają Krym.
Uważam ów scenariusz za skrajnie mało prawdopodobny, choćby przy założeniu, iż Zachód zepnie się i pomoże rozwiązać większość bolączek ukraińskiej armii. Dlaczego? Ano nie sądzę, by takie zwycięstwo było w interesie Kijowa. Skala dewastacji Ukrainy już dziś jest porażająca. Skutki ataków na zaplecze da się stosunkowo gwałtownie zniwelować, ale wszędzie tam, gdzie pojawili się Rosjanie, kraj wymaga gruntownej odbudowy. Wizja dołożenia do tego integracji zdewastowanych ekonomicznie, społecznie i ekologiczne byłych „republik” nie wygląda pociągająco. Pośród Ukraińców coraz więcej jest opinii, iż „zombiaków” i „watę” (pogardliwe określenie mieszkańców DRL/ŁRL) należy skreślić, zwłaszcza po tym, co zrobili z Mariupolem (w szturmie brały udział milicje „separów”) i co robią w innych częściach Donbasu.
Krymu z kolei Rosjanie będą bronić do upadłego, nie mogąc sobie pozwolić na utratę zaplecza dla Floty Czarnomorskiej (a trudno wyobrazić sobie układ sprzed 2014 roku, kiedy Ukraina gwarantowała eksterytorialność rosyjskich baz). Ponadto sytuacja, w której Moskwa traci „swoje” terytorium przeczy podstawowemu założeniu putinizmu, czyli imperialnej podmiotowości Rosji. To jak z Hitlerem i jego credo: „Niemcy muszą być wielkie albo nie będzie ich wcale”, które przyniosło Europie totalna wojnę. Sądzę, iż obrona Krymu również byłaby „totalna” – włącznie z sięgnięciem po atomowy szantaż. Moralne racje są rzecz jasna po stronie Ukrainy, ale kunktatorstwo Zachodu odezwałoby się wówczas z całą mocą, zmuszając Kijów do pogodzenia się z faktami. No chyba iż armii ukraińskiej udałoby się przeprowadzić blitzkrieg. Zaś w Moskwie doszłoby do pałacowego przewrotu i postępującej za nim „odnowy” – czegoś na wzór odwilży Chruszczowa – skutkującej zrzeczeniem się półwyspu.
Innymi słowy, zrealizowałby się scenariusz, w którym Putin nie doczeka końca wojny.
Marcin Ogdowski
, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl