Nie wiadomo już, czy przewodniczącemu Schetynie współczuć, czy też trzymać jednak za niego kciuki. Było – nie było – PO to jedyna siła antypisowska (?), która ociera się o 20 proc. poparcia i posiada jakąś zdolność koalicyjną i pożal się Boże – zjednoczeniową
Schetyna jedno i drugie może za chwilę bezpowrotnie utracić, o ile będzie przez cały czas udawał wszechmocnego hegemona, którym niegdyś niestety był, ale od dawna już nie jest. Nie trzeba dodawać, iż czas – wbrew jego chytrym, a kiepsko skrywanym rachubom – nie będzie grał na jego korzyść. Żadna głowa wroga do niego rzeką ani strumykiem nie przypłynie, potencjalni sojusznicy (SLD, PSL) uciekają od niego jak najdalej można, a publiczne i utrzymane w bardzo starym stylu wasalizowanie i dorzynanie Nowoczesnej jeszcze pogarsza sprawę.
Skończy się ta znakomita polityczna konstrukcja na 18-20 procentach w wyborach sejmikowych, co oznacza oddanie PiSowi 12-14 sejmików. Przynajmniej w dwóch z nich: jak najbardziej zachodnich i do tej pory naszych, rzecz przesądzą Bezpartyjni Samorządowcy prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego, którzy po wyborach pójdą w koalicję z PiSem. Nie za darmo naturalnie, ale za liczne frukta, najchętniej w KGHM, choć nie tylko. Mam tu na myśli województwa dolnośląskie i lubuskie, do niedawna całkowicie poza zasięgiem czarnej sotni, jakby się literalnie nie nazywała – PiS, ONR, MW czy Kukiz/Korwin łamany przez WiS – partię ojca naszego premiera.
Ostatnie dni stały pod znakiem Gdańska i Nowego Sącza, które – każdy na swój niepowtarzalny sposób – wymknęły się spod kontroli pana Grzegorza. Gdańsk wymknął się z jego pieczy trochę mimo woli: po prostu Adamowicz oświadczył, iż kandyduje na prezydenta z poparciem PO albo bez niego i na nic zdały się „zjednoczeniowe” apele Lecha Wałęsy doń kierowane. Odparł na nie z bezpretensjonalnym wdziękiem, iż jego decyzja wynika z powszechnego wołania gdańskich wyborców. W Nowym Sączu z kolei lokalna Platforma podpisała z trzema innymi partiami oraz ruchami obywatelskim przełomowe – przynajmniej dla mnie – porozumienie o powszechnych prawyborach w koalicji demokratycznej.
Wracając do Trójmiasta: czemu to akurat Wałęsę zaprzągł Schetyna do podobnie nieefektywnych aktywności? Fakt, jest z Gdańska, ale to słaby argument. Prawdziwy jest taki, iż syn byłego prezydenta, eurodeputowany Jarosław już od roku jest poza partią: nie trzeba dodawać, iż na znak protestu przeciwko polityce, stylowi i metodom Schetyny. Ten liczy teraz, iż przekona syna do kandydowania (z rekomendacji PO rzecz jasna) za pośrednictwem ojca. Skoro Adamowicz Lechowi bezczelnie i bezpardonowo odmówił, syn powinien pomścić zniewagę i brak szacunku dla taty. Tak to sobie Schetyna na cito wykombinował. Może i nie najgorzej, choć to jak zwykle u Schetyny doraźne łatanie dziur, nie żadna strategia.
Sęk w tym, iż Grzegorz Schetyna stojąc w Gdańsku przy Wałęsie, a flankowany przez wiernego Neumana, śmiertelnie naraził się KODowi. Bezczelnie oświadczył bowiem, iż zorganizuje Ruch Kontroli Wyborów, który już od roku z dobrym okładem organizuje KOD, nie on jedyny zresztą. Czyni to również Marcin Skubiszewski, związany z Obywatelami RP, pracując od dłuższego czasu nad Obserwatorium Wyborczym – w pełnej zgodzie i symbiozie z KODersami. Nie pierwszy ani ostatni raz Schetyna udowodnił urbi et orbi, iż empatia, wyczucie i szacunek dla partnera są mu równie obce jak fizyka kwantowa.
List otwarty do Schetyny napisała w tej sprawie Magdalena Filiks, członkini zarządu krajowego KOD. Sposób, w jaki scharakteryzowała Schetynę i jego styl współpracy z ruchem obywatelskim nie nadaje się do cytowania. Po chwili jej kolega Jarosław Marciniak uściślił, co następuje: KOD musi poważnie rozważyć własny udział w wyborach, skoro Platforma i jej wódz totalnie zawiedli.
Cóż to mianowicie dla nas wszystkich oznacza? o ile KOD wymówi polityczną lojalność PO i zrezygnuje z programowej apolityczności przed wyborami, ogłaszając powstanie ruchu całą gębą politycznego – na przykład z Władysławem Frasyniukiem jako patronem, a uczyni to, powiedzmy, późną wiosną – stworzy to bałagan niewyobrażalny, który przypieczętuje totalne zwycięstwo PiSu. Trzeba to było – kochani KODowcy – zrobić przynajmniej pół roku temu, żeby nie pogłębiać rozbicia i rozproszenia; i bez tego wystarczająco dramatycznego. Ani KOD – znienacka, ni w pięć ni w dziewięć bezpardonowo atakując akceptowanego jeszcze chwilę temu Schetynę, ani nikt inny nie dogada się gabinetowo z PO w kluczowej kwestii podziału tak zwanych miejsc biorących. Wielkiej koalicji demokratycznej, ani choćby ułomnego porozumienia międzypartyjnego nie ma i nie będzie. PiS weźmie swoje; co gorsza w wyniku naszej bezprzykładnej głupoty weźmie dużo więcej. Będzie to nasz demokratyczny wkład w tysiącletnią rzeszę narodu polskiego.
Popierasz nasze działania? Wpłać darowiznę!
Jaki jest ratunek? Prosty i jeszcze prostszy, o ile ktokolwiek chociaż chwilę pomyśli. Nie oddawajmy sejmików ani Wrocławia (siedmiu kandydatów antyPiSu) i innych miast za bezdurno! Stwórzmy jedną wspólną antypisowską listę demokratów i jednego kandydata tejże w JOW-owskich wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Stwórzmy ją przy obywatelskiej akceptacji i współudziale poprzez powszechne prawybory ludzi akceptujących demokratyczne minimum. Mądrale z naszego obozu, którzy storpedują tę inicjatywę, poniosą moralną i polityczną odpowiedzialność za klęskę w najbliższych wyborach; za oddanie przytłaczającej większości sejmików z setką miliardów unijnych środków w RPO Jarosławowi Kaczyńskiemu do łaskawej dyspozycji.
Jeszcze mamy pół roku na ruszenie głową. Dotyczy to Schetyny, ale w dużo większym stopniu Michnika, Baczyńskiego, Lisa, politycznych kierowników TVNu i Polsatu. To mainstreamowe media powinny relacjonować w tej chwili prawyborczą robotę na dole, nie mówiąc już o jej medialnym wsparciu. Nowego Sącza, w którym powszechne prawybory ogłosiło sześć partii i ruchów obywatelskich nikt z głównego nurtu choćby nie zauważył. I dobrze. Nie muszą broń Boże tego robić – węgierskim wzorem Kaczyński przyjdzie i po nich, znacznie skuteczniej niż Bartłomiej Sienkiewicz szedł po białostockich hitlerków z Jagiellonii.
fot. Katarzyna Pierzchała