W przeciwieństwie do dużej części moich szacownych Znajomych nie cierpię na ameryko-fobię. Na ameryko-filie, gwoli sprawiedliwości, nie choruję również. Na USA patrze raczej bezemocjonalnie, a przynajmniej staram się tak czynić. Ot hegemon, podgryzany przez pretendenta. Nie pierwszy w dziejach i pewnie nie ostatni. Jednak przy okazji nasz „senior partner”, czyli mówiąc po polsku protektor. Może nie najlepszy z możliwych ale przecież też nie najgorszy. Pomijając drobiazg, iż lepiej byłoby protektora nie mieć w ogóle, a najlepiej byłoby takowym być wobec innych. Nie popadajmy jednak w mrzonki.
Bywają jednak konkretne momenty, kiedy autentycznie zaczynam nie lubić Stanów Zjednoczonych Ameryki. Są nimi wizyty kolejnych lokatorów Białego Domu w naszej nieszczęsnej ojczyźnie. Po pierwsze „przywódcy wolnego świata” już z zasady kwaterują w warszawskim Mariotcie. Zaś obiekt ten jak na złość został zbudowany tuż przy siedzibie naszej redakcji. Zatem chciał, nie chciał przez kilka dni stacjonujemy sobie na obrzeżu wyjątkowo absorbującego cyrku. Po drugie, choćby gdybyśmy zdecydowali się rzeczone wizyty zignorować, byłoby to wielce utrudnione. A to dlatego, iż już zwyczajowo polskojęzyczne media na kilka dni przed wizytą dostojnego gościa ogarnia obłęd, wręcz amok. A my lękamy się otworzyć przysłowiową lodówkę by nie wyskoczył nam z niej Obama, Trump czy inny Biden.
Na szczęście czasy się zmieniają. Dzisiaj 99% pracy redakcyjnej wykonujemy zdalnie, zatem obszerna siedziba w centrum stolicy stała się dla nas zbędną ekstrawagancją. Natomiast media do tego stopnia popadły w bałwochwalczą rutynę, iż ich przekaz stał się groteskowy wręcz zabawny. Ze wzruszeniem śledzę więc relacje z przygotowań do wizyty Joe Bidena. Te całe wielkie porządki, owo malowanie trawy na zielono i prężenie się w świetle fleszy. I czuje się niczym uczestnik gigantycznego spektaklu – rekonstrukcji wizyty Breżniewa w Warszawie.
Rzecz jasna analogie są pozorne. ZSRR był imperium zła a USA to imperium dobra. Breżniew był zaś sklerotycznym dziadygą, podczas gdy Biden to okaz zdrowia. Zresztą ostatnio poddał się badaniu lekarskiemu. Po którym to lekarz oznajmił, iż „Joe Biden pozostaje zdrowym, energicznym 80-letnim mężczyzną, który jest w stanie z powodzeniem wypełniać obowiązki prezydenta…”. To podwójnie dobra wiadomość, gdyż nie tylko świadczy o wysokiej kondycji głowy zaprzyjaźnionego państwa, ale i o dotarciu za ocean polskiej myśli medycznej, gdyż diagnoza wskazuje na autorstwo jednego z lekarzy-orzeczników ZUS.
Nie wiemy z jakim przesłaniem przyjedzie do nas „przywódca wolnego świata”. Nie wie tego też on sam, gdyż tylko czyta gotowe teksty. Nie do końca wiedzą to zresztą sami autorzy rzeczonych tekstów, gdyż pan prezydent czasami gubi się przy czytaniu z promptera, robiąc przy tym różne śmieszne gagi. jeżeli jednak miałbym zgadywać podejrzewam, iż celem wizyty jest poklepanie nas po plecach (Polacy zawsze to kupują) i nakłonienie nas do głębszego wejścia w wojnę. Będzie to się pewnie nazywało wypełnianiem strategicznych zobowiązań sojuszniczych. A to, iż w strategii naszych sojuszników jesteśmy akurat zderzakiem, ma dla nich znaczenie drugorzędne. Niestety zdaje się ze dla nas też.
W kontekście powyższego przestaje dziwić ostatnie dokonanie polskich geniuszy geostrategii. Mianowicie Polska właśnie jedną stopą dołączyła do wojny zgadzając się na uformowanie Ochotniczego Legionu. Ma być to formacja złożona z polskich chłopaków, która oddana zostanie za zgodą i błogosławieństwem MON pod dowództwo ukraińskie. Zatem już niedługo rosyjskie telewizje i portale dostaną mnóstwo materiałów w postaci wywiadów z polskimi jeńcami schwytanymi gdzieś na stepach Ukrainy. Po co nam to? – ani chybi tylko po to by w radosnym dniu wizyty słońca narodów móc w symboliczny sposób radośnie pomachać ogonem.
Jak świat światem wielcy gracze poświęcają pionki by zdobyć przewagę nad przeciwnikiem. Nigdy dotąd jednak nie zdarzyło się by pionek aż tak bardzo sam się wyrywał by zostać poświęconym. Choć zatem może czekać nas niedługo los ptaków dodo, zapiszemy się przez to na trwale w dziejach ludzkości. Co prawda w humorystycznym rozdziale o najgłupszych i najbardziej samobójczych pomysłach, lepsze jednak to niż nic.
Przemysław Piasta