90 lat temu, 6 lipca 1934 roku o godz. 20 do nowo powstałego Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej, czyli Obozu Koncentracyjnego według „Gazety Polskiej” (nr 168, 19 VI 1934) – przybyli pierwsi więźniowie.
Byli to działacze Narodowi z Krakowa – mec. Antoni Grębosz i Bolesław Świderski (odpowiednio nr 1 i nr 2). Zostali współtowarzyszami celi. Wcześniej za swoją narodową, antysanacyjną działalność zostali aresztowani 17 czerwca 1934 roku i trafili do krakowskiego więzienia. Decyzją wojewody krakowskiego wysłano ich 5 lipca do Berezy. Ich obrońcy pisali w ich sprawie do wojewody krakowskiego. Otrzymali następującą odpowiedź:
„Kraków 6.7.
Wicewojewoda Walicki w odpowiedzi na interwencję pp. [mec.] Kuśnierza i [prof.] Sikory w sprawie stud. praw. Ant. Grębosza i Bol. Świderskiego odpowiedział, iż zostali obaj dzisiaj o godz. 6 wywiezieni do Berezy Kartuskiej. Interwencje wszelkie należy przeto skierować do komendanta obozu izolacyjnego, gdyż ten tylko może w razie odpowiedniego sprawowania się zatrzymanych, zwolnić ich przedterminowo”.
6 lipca 1934 roku miało miejsce aresztowanie czołowych działaczy Stronnictwa Narodowego i Obozu Narodowo Radykalnego. Później nad ranem 7 lipca, zostali przewiezieni do „Miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej”. Był to słynny wówczas „transport warszawski”. Znajdowali się w nim czołowi działacze organizacji, elita ruchu. Byli to adwokaci:
Henryk Rossman,
dr Jan Jodzewicz,
Mieczysław Pruszyński,
Henryk Łączyński,
Edward Kemitz,
A także studenci:
Bolesław Piasecki,
Zygmunt Dziarmaga,
Władysław Hackiewicz,
Jerzy Korycki-Edegey,
Włodzimierz Sznarbachowski.
Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej powstał na mocy rozporządzenia prezydenta Ignacego Mościckiego z dnia 17 czerwca 1934 roku „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu”. Pomysłodawcą projektu, zaaprobowanego przez marszałka Józefa Piłsudskiego, był premier II Rzeczpospolitej Leon Kozłowski.
Co ciekawe, rozporządzenie prezydenta zezwalało na utworzenie wielu takich miejsc odosobnienia, ale powstało tylko jedno – w Berezie Kartuskiej, symbolicznie w dawnych carskich koszarach. Wśród ówczesnej polskiej opinii publicznej rozporządzenie to zyskało miano „Lex Bereza Kartuska”. Lokalizacja na najmniej zurbanizowanym i ucywilizowanym województwie Poleskim powodowało, iż ucieczka czy kontakt ze światem zewnętrznym były bardzo trudne.
Sanacyjna „Gazeta Polska” z dn. 19 czerwca 1934 r. tak opisywała Berezę Kartuską:
„Wiemy co natomiast musi być w Polsce, bo my tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga i będzie. Obozy koncentracyjne. Tak. Dlaczego? Dlatego, ze widać owych osiem lat pracy nad wielkością Polski, osiem lat przykładu i osiem lat osiągnieć osiem lat krzepnięcia – nie wystarczyło dla wszystkich”.
Zaraz po przybyciu do obozu więzień był kierowany do komendanta obozu, potem przeprowadzana była rewizja, konfiskowano na czas pobytu w obozie większość przedmiotów osobistych. Nie był ten obóz w Berezie miejscem masowej zagłady, jakimi była większość obozów hitlerowskich, ale był ośrodkiem wyrafinowanego terroru, przy pomocy bezprzykładnego bicia, katorżniczej pracy, ćwiczeń fizycznych przekraczających siły człowieka, nieustannego maltretowania tak pod względem fizycznym, jak i moralnym. Mieczysław Pruszyński jednak przeżył od razu traumatyczne chwile:
„Po przybyciu do obozu wprowadzono mnie do lochu, gdzie leżała słoma. Kazano mi uklęknąć z podniesionymi rękoma, a po chwili weszło dwóch policjantów, którym podoficer kazał załadować broń. Pozorowanie egzekucji trwało kilka minut, a na koniec podoficer zagroził mi zastrzeleniem w razie usiłowania ucieczki”.
Przy furtce na plac ćwiczeniowy stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: „Szybciej, biegiem”. Następnie ustawione były dwa sznury policjantów i cywilów – przestępców kryminalnych (jak to bardzo przypomina niemieckie praktyki), zaopatrzonych w specjalne „bykowce”, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób „korytarz” policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: „Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy!” – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. Kiedy znajdowali się już na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: „Od czoła padnij, kłaść się na pyski”. Wtedy policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: „Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!”.
Latem pobudka odbywała się o godz. 3.30, zimą o 4. Po śniadaniu i apelu osadzeni pracowali w kuchni, pralni, szwalni i stolarni, w polu lub betoniarni oraz przy pracach dorywczych.
„Praca trwała 8 godzin, ale tych wszystkich czynności było na 15 godzin, bo i ćwiczenia, bieganina, mycie ustępów, szorowanie, tak iż bite 15 godzin to trwało” – wspominał osadzony w Berezie działacz ludowy z powiatu bocheńskiego Władysław Ryncarz.
Tym, dla których brakło zajęcia urządzano całodzienne, uciążliwe ćwiczenia fizyczne na placu apelowym trwające po dziewięć godzin. Zbyt wolne wykonywanie prac lub ćwiczeń skutkowało biciem i innymi szykanami. Za naruszenie regulaminu wymierzano kary: pozbawienie prawa do korespondencji, zmniejszenie racji żywnościowych, post, izolatkę.
Jeden z więźniów Berezy – działacz Stronnictwa Narodowego i publicysta „Dziennika Wileńskiego” Stefan Łochtin – tak scharakteryzował policjantów pełniących służbę w obozie:
„Stosunek policjantów do aresztowanych był bardzo rozmaity. Byli tacy, którzy przynosili po kryjomu jedzenie i wręczali je w ustępie czy gdzie indziej, ale należeli oni do wyjątków. Większość była bardzo surowa – powiedziałbym choćby zwierzęco surowa. Do aresztowanego mówiono: Ty, kurwa twoja mać, świńskie ścierwo itp. W przerwie obiadowej większość policjantów nie pozwalała aresztowanym chodzić do ustępów czy choćby wymyć rąk. W mojej obecności Świerzewski prosił o pozwolenie umycia rąk (mył ustępy policyjne i miał ręce umazane kałem). Odpowiedział mu policjant Bulsiewicz: »Ty kurwo inteligencka – możesz obiad z gównem jeść«.”
Generał Józef Kordian–Zamorski – Komendant Główny Policji Państwowej w latach 1935–1939 – uważał, iż kierowanie funkcjonariuszy policji do służby w Berezie było sprzeczne z ustawą o policji. Jednakże jego protesty składane na ręce ministra spraw wewnętrznych Mariana Zyndrama–Kościałkowskiego zostały zignorowane.
Kamala–Kurhański jako komendant Berezy Kartuskiej niewątpliwie ponosił odpowiedzialność za wszystko co działo się w obozie, w tym za panujące tam warunki i brutalne traktowanie więźniów. Jednak pomimo tego, iż jego szef nie miał o nim wysokiego zdania, za „służbę” w Berezie odznaczono go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Najdobitniejszym podsumowaniem istnienia obozu odosobnienia (koncentracyjnego) w Berezie Kartuskiej jest komentarz mec. Antoniego Grębosza po otrzymaniu wiadomości o zsyłce do KL Auschwitz:
„Będzie tam lepiej niż w Berezie”.
Spędził tam 5 miesięcy z czego 3 w więzieniu. Do Krakowa wrócił 1 grudnia 1934 r., jako kaleka – na skutek brutalnego bicia miał sparaliżowaną lewą rękę.
Przez Berezę Kartuską przeszło ponad dziewięćdziesięciu narodowców, a także działacze ludowi. Ciężko udowodnić, iż ci ludzie zagrażali realnie Państwu Polskiemu, a po prostu byli wrogami reżimu sanacyjnego. Trzeba nareszcie skończyć z mitem rządów piłsudczyków i uznać, iż zhańbili Polski Naród, tworząc obóz koncentracyjny…
Przeczytaj także:
“Nie zginie ten lud i teraz, gdy się wyciągają po niego chciwe szpony prawosławnej Ukrainy”