Jeśli zestawi się niedawną deklarację prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki o bohaterstwie OUN i UPA podczas II wojny światowej i jeżeli pozna się los Polaków na Wołyniu podczas tejże wojny, trudno nie złapać się za głowę i wołać o pomstę do nieba.
O losie wołyńskich Polaków, tragicznym losie, pisze Joanna Wieliczka-Szarkowa w książce „Wołyń we krwi. 1943”. Pozycja godna polecenia, dla tych, którzy kilka wiedzą o rzezi ludności polskiej na Kresach dokonanej rękoma ukraińskich bandytów.
Tragiczne dzieje Polaków na Wołyniu przez cały czas domagają się sprawiedliwości. Ukraińcy mordowali ich bez żadnych zahamowań, nie oszczędzano starców oraz dzieci. Rzezie były klasycznym przykładem eksterminacji ludzi tylko dlatego, iż byli Polakami i jako takie powinny być osądzane na takiej samej zasadzie na jakiej osądzano zbrodnie narodowych socjalistów. Nienawiść do Polaków uzasadniano rzekomymi krzywdami doznanymi w przeszłości ze strony „polskiego okupanta”, „polskich panów”, a ich likwidacja miała być etapem w walce o niepodległą Ukrainę. Ukraińców do wolności miały prowadzić właśnie „bohaterskie” OUN i UPA. Jeden z dowódców UPA mówił, iż „sprawa polska” to „nie kwestia wojskowa tylko mniejszościowa”. „Rozwiążemy ją tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba iż [Polacy] usuną się sami”. Ponad 130 tysięcy, (dokładna liczba nie jest znana) zakatowanych polskich mieszkańców Wołynia pokazuje jakie rozwiązanie wybrali bandyci z UPA.
Autorka książki pisze: „Decyzję o wymordowaniu polskiej ludności, najpierw na Wołyniu, podjęły najprawdopodobniej trzy osoby: Dmytro Kljaczkiwśkyj „Kłym Sawur”, Wasyl Iwachiw „Sonar” i Iwan Łytwynczuk „Dubowyj”. (…) W tajnej dyrektywie Kłym Sawur” pisał: powinniśmy przeprowadzić wielką likwidację polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (…) Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.
Rzezie Polaków trwały niemal przez cały 1943 rok. Paradoksalnie w wielu przypadkach mordowanej ludności przychodzili z pomocą Niemcy, a zabrakło wsparcia ze strony polskiego podziemia. AK-owcy, którzy próbowali negocjować z UPA zmianę jej polityki a choćby ewentualną współpracę, byli podstępnie mordowani.
Warto wspomnieć, iż UPA mordowała także Ukraińców, którzy w jakikolwiek sposób pomagali Polakom np. ukrywając ich. Ukraiński filozof Myrosław Popowycz, którego cytuje Joanna Wieliczka-Szarkowa, stwierdził, iż „(…) nie ma takiej idei i takiej krzywdy historycznej, która potrafiłaby zmusić człowieka, by z zimną krwią zarzynał swego bliźniego. Żeby położyć na podłodze twarzą do ziemi całą rodzinę i każdemu strzelić w potylicę, żeby spędzić wszystkich do komory i spalić żywcem, słuchając jęków matek i dzieci, a potem spokojnie sobie żyć – trzeba zatracić ludzkie oblicze”.
Wielu współczesnych Ukraińców przez cały czas nie potrafi stanąć przed obliczem zbrodni popełnionej kilkadziesiąt lat temu przez ich przodków. Albo zaprzeczają, iż takie zdarzenia w ogóle miały miejsce, albo – jeżeli przyznają, iż miały – to utrzymują, iż w słusznej sprawie. Wielu przez cały czas uważa, iż „ukraińska rewolucja” nie została jeszcze zakończona i trwać będzie dotąd dopóki „Lachów” nie wygna się z Przemyśla.
Siemaszko we wstępie do książki „Wołyń we krwi 1943” pisze o trzech ludobójstwach jakich podczas wojny doświadczyli Polacy: niemieckim, sowieckim i ukraińskim właśnie. Wielu naszych polityków delikatnie omija temat tego ludobójstwa w imię „dobrosąsiedzkich stosunków” z Ukrainą. Ale jeżeli uświadomimy sobie charakter tego ostatniego z wymienionych przez Ewę Siemaszko ludobójstw (nie chodzi o liczbę ofiar, ale właśnie o charakter, sposób jego dokonania), wówczas wyjątkowo żałosne wydaje się zachowanie polskich polityków, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, wznoszących podczas wieców na kijowskim Majdanie, banderowskie zawołanie „Sława Ukrainie!”. Albo to niewiedza, brak wyczucia albo kompletna ignorancja polskich krzykaczy sprawiły, iż wielu z tych, którzy cudem ocaleli z wołyńskiego piekła i dla których okrzyk „Sława Ukrainie!”, był ostatnim jaki słyszeli, gdy zarzynano siekierami ich najbliższych, musiało czuć się bardzo – delikatnie mówiąc – niekomfortowo, słysząc go tym razem z ust Polaków. Warto więc, by ci ignoranci zapoznali się z książką „Wołyń we krwi” i odrobili zaległą lekcję historii.
PSz
Artykuł został pierwotnie opublikowany na PROKAPIE 14 października 2014 roku.