

- Stany Zjednoczone nie nazwały Rosji agresorem i nie chciały potępić jej za atak na Ukrainę — tak wyglądały efekty poniedziałkowego głosowania w ONZ
- — USA dołączyły do osi hańby, razem z państwami z osi zła — Rosją, Iranem, Chinami czy Koreą Płn. — mówi Onetowi dr Sokała
- Wskazuje, iż poprzez działania Donalda Trumpa rosyjski prezydent, dotąd przez Zachód izolowany, ponownie staje się pełnoprawnym graczem na światowej scenie
- — Trump sprawił to, choćby, tym powtarzaniem bzdur rosyjskiej propagandy, iż to Ukraina odpowiada za eskalację wojny, i iż on Putinowi wierzy. Wszystko to osładza Rosjanom wyrzeczenia trzech lat zmagań wojennych podczas tej „trzydniowej operacji specjalnej”, jaką miała być inwazja na Ukrainę — mówi ekspert
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła w poniedziałek amerykański projekt rezolucji na temat wojny w Ukrainie, który nie wymienił Rosji jako agresora, ale mówi o „wojnie rosyjsko-ukraińskiej”. Dokument wzywa do trwałego zakończenia wojny, ale nie zawiera potępienia agresji.
Równocześnie Stany Zjednoczone, ramię w ramię z Rosją, zagłosowały krótko wcześniej przeciwko innej rezolucji ONZ, potępiającej rosyjską agresję na Ukrainę.
Głosy krytyki na temat sposobu działania USA w ONZ płyną z mediów na całym świecie. Stacja CNN oceniła, iż „USA przyłączają się do Rosji”, co ma stanowić „oszałamiającą zmianę”. Portal France24 napisał, iż zmiana stosunku administracji amerykańskiej w stosunku do Kijowa — od którego USA się według portalu odwróciły — jest „wstrząsająca”.
„Stany z przytupem dołączyły do osi hańby”
Rosja, Iran, Chiny, Korea Płn. — wokół tych państw utrzymywany był dotąd przez administrację amerykańską, swoisty kordon sanitarny. Teraz jednak wiele się zmieniło, co pokazały głosowania w ONZ. — Stany postanowiły z przytupem potwierdzić swój zwrot polityczny w kierunku państw, które do tej pory USA nazywały tymi z osi zła. Tu, w ONZ głosowali ramię w ramię — mówi Onetowi ekspert do spraw stosunków międzynarodowych dr Witold Sokała, publicysta „Dziennika Gazety Prawnej”. — Bez przesady można to nazwać nową osią, osią hańby — wskazuje.
— Sama rezolucja ONZ to jest jednak rodzaj teatru, trochę pusty gest, choć bardzo symboliczny. Te naprawdę ważne rzeczy dzieją się gdzie indziej, w realnym świecie. A w nim realizowane są negocjacje amerykańsko-ukraińskie, które mogą okazać się najważniejsze — mówi dr Sokała. — Bo mamy sygnały, iż jakieś łagodniejsze porozumienie typu: „bezpieczeństwo za surowce” jednak może zostać między USA a Ukrainą wynegocjowane — zaznacza ekspert. — I jeżeli to się potwierdzi, to okaże się, iż bardzo asertywna reakcja Wołodymyra Zełenskiego, który postawił się Donaldowi Trumpowi, opłaciła się — podkreśla ekspert.
Administracja amerykańska w połowie lutego wysłała swojego przedstawiciela, nowego sekretarza skarbu Scotta Bessenta do Kijowa, by ten przedstawił Wołodymyrowi Zełenskiemu propozycję umowy wymiany części zasobów mineralnych Ukrainy na gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA. Jak donosił „Daily Mail”, po szczegółowym zapoznaniu się z treścią umowy Zełenski i jego współpracownicy odkryli, iż nie ma w niej realnych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Wynikało z niej raczej, iż USA domagają się dostępu do cennych minerałów w zamian za już wcześniej udzieloną pomoc. Zełenski miał zdenerwować się tak mocno, iż krzyczał na Bessenta, a ten miał wyjść ze spotkania roztrzęsiony.
— Cóż, być może właśnie tak trzeba z Trumpem rozmawiać — mówi dr Sokała. — Wracając zaś do rozgrywek globalnych, mamy też drugą płaszczyznę wydarzeń. Mówię o tym, iż wyjątkowo ważne rzeczy dzieją się na linii Unia Europejska—Ukraina. Otóż Europa — mimo ewidentnego ochłodzenia relacji z USA i ich wycofywania się z pozycji gwaranta światowego pokoju i sprawiedliwości — pokazuje, iż jednak nie tylko chce, ale też jest w stanie sama wspierać walczącą z rosyjską agresją Ukrainę — podkreśla ekspert.
— Wreszcie, mamy trzecią płaszczyznę układania nowego porządku świata, czyli negocjacje USA—Rosja. Tu także dzieją się rzeczy dla świata przełomowe — mówi dr Sokała.
„Trump wyciągnął Putina z politycznej izolacji. Przywódca Rosji znów wkroczył na niektóre salony”
Ekspert wskazuje, iż choć skutki negocjacji Waszyngtonu z Moskwą będą wielopłaszczyznowe, jeden efekt można obserwować już teraz. — Zdecydowanie utwardziło się stanowisko rosyjskie. Oni, niestety zachęceni przez Trumpa, poczuli się na tyle pewnie w siodle, iż mówią teraz, iż nie będzie żadnego przerwania walk bez porozumienia, które by Rosję w pełni satysfakcjonowało — mówi dr Sokała.
— A w świetle dotychczasowego zachowania Trumpa to nie jest dobry sygnał dla Ukrainy. Bo Trump chce sukcesu, jakiegokolwiek i gdziekolwiek. I dla niego nie jest ważne, czy ten „sukces” będzie zgodny z rzeczywistością, czy będzie miał jakiekolwiek oparcie w faktach — o nie, liczy się tylko to, iż jako sukces przedstawią to wydarzenie przychylne Trumpowi media. A innych ani on, ani jego wyborcy nie oglądają — zaznacza ekspert.
— Piłka jest w grze i na którejś z tych trzech płaszczyzn rozmów, które wymieniłem, niedługo prawdopodobnie nastąpi przesilenie. I jakie by ono nie było, pewne jest, iż będą nowe fajerwerki — mówi dr Sokała.
– A także to, iż za sprawą Trumpa Putin stał się znowu pełnoprawnym graczem na scenie światowej, został przez amerykańskiego przywódcę wyciągnięty z tej ciemnej nory, w której był izolowany. Trump sprawił to, choćby, tym powtarzaniem bzdur rosyjskiej propagandy, iż to Ukraina odpowiada za eskalację wojny, i iż on Putinowi wierzy. Wszystko to osładza Rosjanom wyrzeczenia trzech lat zmagań wojennych podczas tej „trzydniowej operacji specjalnej”, jaką miała być inwazja na Ukrainę, i przez to ułatwia Kremlowi kontynuację zbrodniczej polityki — mówi dr Sokała.
Spotkanie Trump-Macron. „Tę konkurencję wizerunkową bezapelacyjnie wygrał prezydent Francji”
Nowy porządek świata, jaki kształtuje się odkąd stery w Białym Domu przejął Trump, obejmuje też — często drastyczne — zaostrzenie relacji amerykańskiego przywódcy z liderami politycznymi z Europy. Taką właśnie, pełną dyplomatycznych spięć była wizyta w Waszyngtonie prezydenta Francji Emmanuela Macrona.
— Trudno to nazwać normalnym spotkaniem, to raczej była bitwa o to, kto ma większe ego. Najpierw, wbrew obyczajom, Macrona przed Białym Domem przywitał nie sam Trump, ale szefowa protokołu. Po tym zgrzycie nastąpił kolejny, gdy Trump usadził Macrona w rogu biurka, ewidentnie chcąc go „usadzić”, gra słów jest tu absolutnie zamierzona — wymienia ekspert.
— A potem nastąpił moment kulminacji, gdy Macron, ewidentnie lekceważącym i paternalistycznym gestem, przerwał Trumpowi, gdy ten próbował wtrącić się w wypowiedź Macrona i wyjaśnił dokładnie, dlaczego to, co Trump mówi jest niezgodne z prawdą. To był niesłychanie brutalny, acz w pełni kulturalny fact-checking i jednocześnie upokorzenie Trumpa. A pojedynek na wizerunki bezapelacyjnie wygrał francuski przywódca, robiąc to z wdziękiem i jednocześnie okrucieństwem. Trump miał po tym najpewniej nieprzespaną noc, obmyślając odwet — mówi dr Sokała.
— Cóż, cała ta sytuacja pokazuje, jakim teatrem stała się współczesna polityka, gdzie gesty stają się ważniejsze od meritum. I jest też coś przerażającego w tym, iż gdy myślimy nad przyszłymi działaniami przywódcy wolnego świata, za jakiego do niedawna przywykliśmy uważać prezydenta USA, to musimy przede wszystkim brać pod uwagę takie kategorie, jak jego urażone ego. Bo nie wszystko da się tu jednak tłumaczyć taktyką negocjacyjną i realnymi interesami — podsumowuje.