Jerzy Giedroyć przez wielu polskich polityków przywoływany jest jako autorytet mający uzasadnić politykę wschodnią III RP po 1989 r.
Chociaż za głównego twórcę doktryny uważany jest działający w Londynie wieloletni współpracownik i najważniejszy komentator polityczny Kultury Juliusz Mieroszewski, to jednak dla zrozumienia jej ideowego tła niezwykle ważne są stosunek do relacji polsko-ukraińskich i coś co można nazwać politycznym poglądem na świat samego Giedroycia.
Z uwagi na obecną sytuację stosunek Giedroycia do Ukrainy szczególnie wart jest przypominania, ale bynajmniej nie naśladowania, przeciwnie; stanowi groźne memento. Gdy tylko uważniej przyjrzeć się poglądom i działaniom twórcy paryskiej Kultury na tym polu, wtedy widać jak bardzo się mylił i jak z adekwatnymi sobie i budzącymi podziw u słabszych, mniej niezależnych duchów uporem oraz pewnością siebie trwał w błędzie. W jego stosunku do kwestii ukraińskiej widać zalążki wszystkich fatalnych błędów jakich świadkami jesteśmy w dekadach po jego śmierci i w chwili obecnej.
Korespondencja z Osadczukiem
Znakomitą ilustracją tego zjawiska i niebezpiecznego dziedzictwa jakie nam w tej materii pozostawił jest wydana w 2018 r. trwająca pół wieku korespondencja prowadzona z przedstawiającym się jako polonofil ukraińskim publicystą i uczonym Bohdanem Osadczukiem, tak samo jak Giedroyć emigrantem, tyle tylko, iż mieszkającym i działającym głównie w Niemczech i w niemieckim obszarze językowym. Za podstawę tego omówienia służyć będzie także opracowana przez Krzysztofa Pomiana „Autobiografia na cztery ręce” oraz fragmenty tekstów autorstwa J. Giedroycia z lat po przełomie 1989 r. zebrane w tomie „Teczki Giedroycia”.
Zainteresowanie Giedroycia kwestią ukraińską datuje się już z okresu studiów w Polsce międzywojennej, kiedy jako student prawa zdecydował się uczęszczać na seminarium poświęcone historii Ukrainy u profesora Myrona Korduby, jak pisał: „chyba przez przekorę. Ale również dlatego, iż zupełnym przypadkiem poznałem w owym czasie księdza Rzewuskiego, bazylianina, który był bliskim człowiekiem arcybiskupa Szeptyckiego. Ta postać zupełnie niesamowita jak z Dostojewskiego: połączenie nienormalności z geniuszem – miała na mnie dość duży wpływ.”
Drugim, bardziej racjonalnym motywem zainteresowania kwestią ukraińską były klarujące się wtedy poglądy polityczne. A z przekonań był późniejszy twórca paryskiej Kultury państwowcem. Przed wojną popierał quasi dyktaturę Józefa Piłsudskiego i choćby po latach potrafił usprawiedliwiać proces brzeski i Berezę, aczkolwiek z wyłączeniem bandyckich praktyk jej zarządcy Kostka – Biernackiego. Jednocześnie zapytany w 1996 r. o to „jakie są najważniejsze wartości narodu i państwa, odpowiedział: „(po długim namyśle) Demokracja i tolerancja! (Znowu długo się namyślając powtórzył) Tak, właśnie demokracja i tolerancja!” Ta propaństwowość przejawiała się także w postulowaniu stanowczego tłumienia rolniczych i górniczych protestów jakie miały miejsce w Polsce doby tak zwanej transformacji ustrojowej, jednocześnie proponował wprowadzenie sądów doraźnych dla aferzystów pod nadzorem m.in. takich osób jak Zbigniew Romaszewski i „przedstawiciel pani Łetowskiej”.
Oburzał się także na zbyt niskie jego zdaniem wyroki dla Andrzeja Leppera. Z polityków okresu transformacji najwyżej cenił Aleksandra Kwaśniewskiego, którego poglądy uznał za bliskie „socjaldemokracji”. Za największe polityczne zagrożenie dla Polski uważał nacjonalizm i klerykalizm, ostrzegał przed polskim antysemityzmem. Słowa endek używał jako synonimu politycznego szkodnika, o którego szkodliwości nikogo przekonywać nie trzeba. Przyszłość Europy widział jako federację. Już ten zestaw opinii powinien budzić sceptycyzm co do nieomylności politycznych ocen Jerzego Giedroycia, przynajmniej w obozie szeroko rozumianej polskiej prawicy.
Doktryna Giedroycia – Mieroszewskiego…
uważana jest przez wielu za proroczą, bo traktowała poważnie powstanie niepodległych państw pomiędzy Rosją a Polską jako cel polityczny na kilka dekad przed upadkiem i rozpadem ZSRR, co rzeczywiście dowodzi śmiałości i trafności myślenia. Jednak z drugiej strony stosunek do narodów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego w myśleniu Giedroycia aż do jego śmierci pasował bardziej do świata, który obaj intelektualiści pamiętali sprzed wybuchu Drugiej Wojny Światowej, niż do rzeczywistości po roku 1945, a potem po powstaniu nowych państw na wschód od Polski po roku 1989. Odnosił się natomiast do sytuacji Polski międzywojennej, w której mniejszości narodowe stanowiły 1/3 populacji i były generalnie wrogo nastawione zarówno do polskiej większości jak i do polskiego państwa, co znalazło potwierdzenie w czasie kolejno – sowieckiej okupacji Kresów, kiedy to część ludności żydowskiej współpracowała z NKWD w wywózkach na wschód polskiej elity oraz podczas okupacji niemieckiej, kiedy Ukraińcy dokonali ludobójstwa polskich sąsiadów.
Jerzy Giedroyć
W narodowych realiach Polski międzywojennej nacjonalizm czy szowinizm jako sposób mobilizacji przeciw zagrożeniu własnej grupy musiał prowadzić do de facto wojny domowej, a ukraiński terroryzm i polskie pacyfikacje były już bardzo blisko tej granicy. W takiej sytuacji szukanie porozumienia z narodami zamieszkującymi wspólne państwo było rozsądną, propaństwową alternatywą. Jednak fakt, iż Polska po 1945 r. stała się państwem w zasadzie monoetnicznym, a więc mającym inne interesy, stającym wobec zupełnie nowych zagrożeń i zadań do rozwiązania, jakby umknął uwadze emigracyjnych intelektualistów. Jak napisał Krzysztof Pomian o Jerzym Giedroyciu: „państwo monoetniczne nie mieści się w jego wyobraźni.” Wielkim przełomem w myśleniu, ale i szokiem dla emigracji w dużej części złożonej z dawnych mieszkańców Kresów, którzy z „nieludzkiej ziemi” wywędrowali z armią Andersa, było natomiast jasne zadeklarowanie przez krąg Giedroycia już w początku lat 1950 uznania granic wschodnich i wyrzeczenie się tak kluczowych dla polskiej historii ośrodków kultury i cywilizacji jak Wilno i Lwów. Po części na rzecz przyjaźni z narodami Ukrainy, Białorusi i Litwy (UBL), a po części jako ofiary Polaków i polskiego wkładu w przyszły sojusz na rzecz walki z ZSRR. O nastrojach jakie wtedy panowały świadczy przedstawiona w tym czasie przez J. Mieroszewskiego propozycja utworzenia „międzynarodowej brygady środkowo – wschodnio europejskiej (…) która w ramach armii europejskiej reprezentowałaby kraje za żelazną kurtyną”. Od samego początku nie uwzględniał on innej sytuacji, zróżnicowanego tła kulturowego i nierzadko sprzecznych interesów i sympatii poszczególnych narodów. W takim układzie narody UBL miały wiele zyskiwać od Polski, ale znacznie mniej jasne było to, co mogła z takiej wspólnoty uzyskać Polska.
Ta polityczna asymetria uderza również w korespondencji Jerzego Giedroycia i Bohdana Osadczuka przez cały czas jej trwania. Z jej lektury wynika, iż Giedroyć dla przyszłego sojuszu poświęcał polską pamięć, przymykał oczy na afronty i fałszowanie historii po drugiej stronie, lekceważył ukraińskie zagrożenie po roku 1989, by na koniec zostać przez władze niepodległej już Ukrainy ostentacyjnie i brutalnie upokorzony.
Podczas gdy Osadczuk krytykował politycznych rywali po obu stronach narodowego sporu, a z czasem coraz więcej miejsca poświęcał atakom na polskich strażników pamięci, to w listach Giedroycia krytyka antypolskich zachowań strony ukraińskiej jest spotykana znacznie rzadziej. Ludobójstwo Polaków na Wołyniu i w Małopolsce nazywał Giedroyć: „wypadkami wołyńskimi w czasie okupacji niemieckiej” i sprawa ta do końca jego działalności traktowana była przez niego marginalnie, z kolei Bohdan Osadczuk wiele miejsca poświęcał faktycznemu wybielaniu swoich rodaków. Udział Ukraińców w jak pisze „rzezi warszawskiej” określał jako „rzekomy” a przeciwne zdanie nazywał „insynuacjami”. Giedroyć dopuścił do druku na łamach Kultury artykuł Borysa Łewyckiego podzielający zdanie Osadczuka, który zawiera następujące podsumowanie: „Legenda o udziale ukraińskim w tym Powstaniu jest symptomem istniejącej w pewnych polskich kołach tchórzliwej mentalności i braku odwagi rzeczowego patrzenia na zagadnienia wschodnie.”
Znamienna dla ich wzajemnych relacji jest także sytuacja do jakiej doszło pod koniec lat 1960 kiedy Jerzy Giedroyć zwrócił się do Bohdana Osadczuka z propozycją wydania przez przebywającego na emigracji zwierzchnika Kościoła greckokatolickiego kardynała Josyfa Slipyja apelu do Ukraińców o uporządkowanie cmentarza Orląt i pomoc w ratowaniu polskiego kościoła we Lwowie. Osadczuk nie uznał za stosowne w ogóle odpowiedzieć na prośbę Giedroycia, a ten ostatni rozżalony napisał: „Sądząc z Pana milczenia, z Kardynałem nic nie wyszło. Wielka szkoda. Brak wyobraźni po obu stronach gubi nasze narody”. Tymczasem brak było nie tyle wyobraźni co woli i to po stronie ukraińskiej, nie jest zresztą jasne, czy sam Osadczuk podjął jakiekolwiek starania w tej sprawie.
Zapomnieć o Wołyniu
O ile sprawa ludobójstwa Polaków przez Ukraińców nie mówiąc o ekshumacji ofiar zarówno w listach Giedroycia jak i Osadczuka nie istnieje, to obaj, a szczególnie Giedroyć ogrom miejsca poświęcili akcji „Wisła”. Można choćby zaryzykować tezę, iż po przełomie 1989 r. była to zdaniem Giedroycia jedna z najważniejszych spraw do uregulowania. W liście z 26 września 1990 r. wspominał o rozmowie z senatorem profesorem Jerzym Kłoczowskim i o swojej propozycji wydaniu białej księgi dotyczącej tamtego wydarzenia oraz o odszkodowaniach dla Łemków. W 1997 roku w 50 rocznicę akcji na łamach Kultury drukował apel zakończony następującymi zdaniami: „Akcja Wisła” była rezultatem systemu stalinowskiego oraz wyrazem totalitarnej ideologii i polityki. Potępiamy ją jednoznacznie i z całą mocą. Czcimy pamięć jej ofiar, wyrażamy współczucie wszystkim, którzy noszą bolesną pamięć krzywdy swoich rodzin i swojej społeczności oraz wyrażamy nadzieję, iż Sejm RP dołoży starań, by na miarę obecnych możliwości, wynagrodzić krzywdy wtedy uczynione.” Nigdy natomiast nie poruszył kwestii odszkodowań dla Polski za ukraińskie zbrodnie na Polakach czy za przejęcie przez Ukraińców Lwowa i ogromu polskiego dziedzictwa, także tego wymiernie materialnego.
Bohdan Osadczuk
Jedynie kwestia Ossolineum i niektóre zabytki interesowały Giedroycia, ale i tutaj zaraz zaznaczał, iż „sprawa jest drażliwa i można ją załatwić polubownie”, a kilka lat potem spasował i w tej kwestii pisząc: „Przypuszczam, iż najważniejsze pisma, mające charakter czysto polski powinny być oddane, rzeczy należące do Zamku Królewskiego w Warszawie jak biblioteka etc., a reszta powinna zostać na Ukrainie. Rozumiem, iż oni chcą w ten sposób meblować swoją przeszłość.”
Osobny rozdział w korespondencji Giedroycia z Osadczukiem stanowiła ideologia banderyzmu i tak zwanego nacjonalizmu integralnego. Giedroyć już przed wojną jak pisze „utrzymywał stosunki z UNDO (Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo – Demokratyczne – przyp. O.S.) (…) oraz z Doncowem, (…) czołowym ideologiem i publicystą nacjonalistycznym.” Oparta na radykalnym politycznym darwinizmie twórczość Dmytro Doncowa posłużyła potem za ideologiczną i moralną podbudowę ludobójczej działalności banderowców, co jednak nie przeszkodziło Giedroyciowi utrzymywać z Doncowem aż do jego śmierci relacji i prowadzić korespondencję. Z drugiej strony Bohdan Osadczuk przez cały czas przedstawiał się Giedroyciowi jako zadeklarowany demokrata, atakowany przez środowiska banderowskie na emigracji. Jednak kiedy przychodziło co do czego, wtedy próbował wybielać Doncowa i UPA, a ich coraz bardziej dominującą rolę najpierw na emigracji, a potem na nowo powstałej Ukrainie przypisywał – skąd my to znamy – rosyjskim prowokacjom i działalności KGB. Kolejny moment w którym Osadczuk odkrył nieco swoje emocje i poglądy, miał miejsce w maju 1980 r. Na łamach kwietniowego numeru „Kultury” ukazał się wtedy artykuł Benedykta Heydenkorna polemizujący z zakłamywaniem historii przez banderowskiego publicystę Petra Tereszczuka. Tereszczuk w publikacji przeznaczonej na rynek kanadyjsko-amerykański „twierdził też, iż istniał rozkaz dowództwa UPA zabraniający atakowania ludności polskiej, a wzajemne rzezie były bolesnymi i godnymi pożałowania ślepymi aktami zemsty. Zdaniem jego podejmowano próby uzgodnienia platformy politycznej i działań zbrojnych z polskim podziemiem, ale nie dało to wyniku”.
Artykuł Tereszczuka z kolei odnosił się do pierwszej w PRL, wydanej przez MON monografii poświęconej historii OUN – UPA pod tytułem „Droga donikąd”, autorstwa Antoniego P. Szczęśniaka i Wiesława Z. Szoty. Osadczuk uznał polemikę Heydenkorna za „dziwną” ponieważ „autorzy tej książki to KGB plus Bezpieka”. Co interesujące wspomnianą monografię na żądanie ambasady radzieckiej w Warszawie wycofano z księgarń niemal natychmiast po jej ukazaniu się. Ta linia argumentacji powtórzy się jeszcze wielokrotnie – przypominanie o banderyzmie i krzywdzie Polaków to według Osadczuka niemal zawsze coś „szkodliwego” albo „robota Moskwy”.
Gdy po półwiecznym zamilczaniu prawdy o relacjach polsko-ukraińskich w PRL i fałszowaniu przez bardzo prężną ukraińską diasporę na Zachodzie, w latach 1980 zaczęło pojawiać się coraz więcej publikacji odkłamujących historię i ujawniających fakt przerażającego w swym okrucieństwie ludobójstwa na Polakach, wtedy nasilają się ataki Osadczuka już nie na treści, ale w coraz większym stopniu na autorów. W 1984 r. Osadczuk stwierdził, iż „nawet Turowicz nie chce się ująć za Ukraińcami” – chodziło o domaganie się obrony prof. Jerzego Tomaszewskiego, który na łamach miesięcznika „Nurt” stwierdził, iż „AK na Kresach wyrzynała Ukraińców, kobiety, dzieci i starców”. W tym samym liście Osadczuk ostro krytykował biskupa Ignacego Tokarczuka pisząc, iż w Przemyślu: „Wszystkie historyczne pamiątki ukraińskie tamtejsi Polacy niszczą lub polonizują. Biskup Tokarczuk niestety w tym pomaga.” Osadczukowi nie podobała się choćby „cała seria o lwowskiej AK w krakowskim „Życiu Literackim” i książka Wachlarz”.
Publikacje Jacka E. Wilczura poświęcone działaniom UPA na łamach „Przeglądu Tygodniowego” nazywał „nieprzytomnymi atakami antyukraińskimi”. Osadczuka gorszyło też używanie terminu „Kresy Wschodnie”. Giedroyć w odpowiedzi prosił by się nie gniewał i nie dał ponosić emocjom. Kolejny atak na rzekomy szowinizm i barbarzyństwo Polaków znalazł się w liście z dnia 1 stycznia 1990 r., w którym oburzał się na kształt skansenu w Sanoku i określał go jako „wielki skandal antynaukowy, na który choćby Polska sanacyjna by sobie pozwolić nie mogła”. Polskich księży, którzy gościli go w pałacu biskupim w Przemyślu nazywał klechami. W liście znalazła się też zafałszowana informacja o programie telewizyjnym „Otwarte studio” poświęconym mniejszościom narodowym, w którym według Osadczuka „endecy ujadali na Ukraińców w zajadły i nieprzejednany sposób”.
Kilka lat później Osadczuk oskarżył Annę Strońską, autorkę opublikowanego w Kulturze reportażu „Nad Smotrycz, za Zbrucz” o podawanie nieprawdy jaką były według niego sugestie, iż Ukraińcy sami z własnej inicjatywy mordowali Żydów. Zdaniem Osadczuka są to „dawne komunistyczne kłamstwa. Ukraińska policja nigdy nie rozstrzeliwała sama”. W 1992 r. Osadczuk bronił dywizji SS Galizien (Hałyczyna) przed oskarżeniami Włodzimierza Odojewskiego pisząc: „Grozi mu zresztą seria procesów o zniesławienie dywizji Hałyczyna, która nigdy nie była zaliczana w poczet organizacji zbrodniczych (…) Słyszę z Warszawy, iż Odojewski kuma się z nacjonalistami”. Odojewski był także celem ataków za przypominanie i krytykę ideologii Doncowa. Charakterystyczny jest ton Osadczuka wobec Giedroycia kiedy pisał: „Jeśli tak, to Odojewski jest albo idiotą albo łotrem. Jego przemiany w duchu szowinizmu zauważyłem już od czasu kiedy stanął na czele komitetu Sienkiewiczowskiego. Uważam, iż powinien go Pan skarcić”. Celem kolejnych ataków była wspomniana Anna Strońska (szczególnie za swoją książkę „Dopóki milczy Ukraina”), a przede wszystkim ukraiński historyk Wiktor Poliszczuk, autor m.in. książki: „Gorzka prawda: cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa.”. Ataki te współgrały z działanością Mirosława Czecha, Grzegorza Motyki i Piotra Tymy, ten ostatni napisał do redakcji Kultury list ostro atakujący Anną Strońską. Giedroyć pozwolił jednak na druk odpowiedzi Strońskiej i bronił jej przed atakami Osadczuka.
Banderyzm to drobiazg
Oprócz napaści na uczciwych historyków Osadczuk skarżył się stale na wpływy banderyzmu wśród ukraińskiej emigracji, a następnie na niepodległej Ukrainie. W lutym 1992 r. pisał, iż na Ukrainie „Sławi się Banderę, nie oficjalnie, ale już prawie”. W marcu 1993 r.: „Wróciłem z Kijowa w minorowym nastroju. (…) Banderowcy pchają się gdzie mogą, a część młodzieży im wierzy”. Giedroyć nie dostrzegł jednak niebezpieczeństwa, w jego listach nie ma żadnej wzmianki o tym, by wykorzystywał swój autorytet i wpływy wśród polskich polityków żeby wskazać im zagrożenie, a choćby przekonać by zajęli się problemem czy wywierali w tej sprawie presję na Ukraińców.
Przeciwnie, dalej tkwił w narracji przypominającej znane nam „bycie sługami narodu ukraińskiego” i milczenie wobec powrotu banderyzmu, „bo przecież nic innego Ukraińcy nie mają”. Martwił się brakiem samodzielnej listy ukraińskiej do polskiego Sejmu w 1993 r., dlatego postulował „by któraś z dużych partii wzięła kandydata ukraińskiego na swoją listę, bo samodzielna lista jest chyba nierealna ze względu na rozproszenie Ukraińców”, uważał, iż nakręcenie filmu według „Ogniem i mieczem”: „W obecnej (1997 r. – przyp. O.S.) sytuacji geopolitycznej jest niezmiernie szkodliwe”. Interesował się propagowaniem Ukrainy jako celu turystyki i zabiegał o budowę rurociągu Odessa – Brody.
Rosyjska zadra
Tylko w jednym punkcie bardziej stanowczo opierał się narracji Osadczuka. Miało to miejsce wtedy, gdy ten ostatni bezpardonowo atakował Rosję i Rosjan. Polemizowali na temat pism politycznych Sołżenicyna, Giedroyć nie zgadzał się na zbyt ostre ataki na Michała Hellera i zrównywanie ZSRR z Rosją. W tych fragmentach ich korespondencji widać jak w soczewce, jak istotny w polityce ukraińskiej jest wektor nakierowany na zwalczanie każdej próby normalizacji relacji polsko-rosyjskich. Świadczy o tym zarówno ton jak i treść ataków Osadczuka, który rusofilami nazywał kolejno Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Jerzego Marka Nowakowskiego, a choćby Stanisława Stommę. Za nie dość antyrosyjską politykę wyrzuty i pretensje kierował do ministrów Skubiszewskiego i Geremka. Oburzał się na aresztowanie ukraińskich szpiegów przez UOP.
Giedroyć jakby nie zauważał, iż Osadczuk po 1989 r. nie walczył już o polsko – ukraińskie pojednanie, ale prowadził korzystną z punktu widzenia Ukrainy, ale groźną dla Polski działalność na rzecz skłócenia naszego kraju z Rosją, a Giedroycia chciał uczynić jej narzędziem. Dostrzegł jednak brak dobrych obyczajów na łamach pisma mniejszości ukraińskiej w Polsce kiedy pisał: „Wypowiedzi, jak chociażby redaktora „Naszego Słowa”, są przykładem nie dyskusji, a obrzucaniem się połajankami. Z przykrością muszę stwierdzić, iż dyskusje i kontrowersje polsko – rosyjskie wyglądają znacznie lepiej, po prostu bardziej kulturalnie”.
Było to napisane już po wydarzeniu, które miało miejsce 3 kwietnia 1998 r. Prezydent Ukrainy przyznał w tym dniu Jerzemu Giedroyciowi Order za Zasługi III stopnia, to taki ukraiński odpowiednik polskiego Brązowego Krzyża Zasługi. Najwyższe ukraińskie odznaczenie dostał w tym samym okresie Jacek Kuroń po uprzedniej odmowie przyjęcia odznaczenia niższego rangą. Natomiast 3 maja 2001 r. Aleksander Kwaśniewski przyznał order Orła Białego Bohdanowi Osadczukowi. Razem stanowi to symboliczne podsumowanie całkowitej porażki jaką poniósł na tym polu wielki skądinąd książę z Maisons-Laffitte.
Olaf Swolkień
p.s. Jerzy Giedroyć przyjęcia ukraińskiego odznaczenia odmówił, jak stwierdził z wyniosłą obojętnością w liście do P. ambasador Ukrainy we Francji, uczynił tak ze względu na błąd w dekrecie o jego nadaniu, w którym napisano, iż jest obywatelem Republiki Francuskiej, a to było nieprawdą.
Myśl Polska, nr 23-24 (8-15.06.2025)