Inwazja Rosji na Ukrainę z 24 lutego 2022 roku zmieniła wiele, jeżeli chodzi o relacje polsko-ukraińskie, a zwłaszcza pozycję Polski w tym duecie. Jednocześnie oczywistym jest, iż niezależnie od tego jak się skończy wojna na Ukrainie, sytuacja geopolityczna w regionie Europy środkowo-wschodniej będzie diametralnie inna. Albo Rosja przestanie być zagrożeniem przez najbliższe lata (a może choćby w ogóle?), albo po przejęciu kontroli nad Ukrainą stanie się – w najbliższym czasie – ogromnym zagrożeniem za reszty sąsiadów.
Skupiając się jednak na ewentualnych konsekwencjach tego pozytywnego dla nas, pierwszego scenariusza, wielu komentatorów – w tym również autor niniejszego tekstu – zwraca uwagę na potrzebę zbudowania sojuszu polsko-ukraińskiego. Na wszelkich możliwych płaszczyznach, od politycznej przez militarną po gospodarczą. Wynika to z kalkulacji, iż sojusz taki mógłby pozwolić na poszerzenie podmiotowości politycznej w naszej części Europy. Oś Warszawa-Kijów mogłaby stać się politycznym magnesem dla innych państw regionu (przede wszystkim dla: Litwy, Łotwy, Estonii, Rumunii, a w przyszłości może choćby Białorusi?), co przekładałoby się również na pozycję w Unii Europejskiej. kooperacja w zakresie bezpieczeństwa, mogłaby zbudować trwały blok militarny, który odstraszałby Rosję (zwłaszcza, gdyby Ukraina znalazła się w NATO, wówczas objąłby ją parasol nuklearny). Wreszcie, wizja gospodarczego Międzymorza oraz nowych szlaków handlowych między Morzem Czarnym a Bałtykiem jest niezwykle atrakcyjna.
Potencjalnych korzyści z partnerstwa polsko-ukraińskiego można by wymieniać znacznie więcej. Niewątpliwie, jest to perspektywa swoistej dziejowej szansy dla Polski ale i Ukrainy. By naprawić błędy przeszłości i wspólnie zbudować przyszłość. Jednak choćby w najbardziej optymistycznym wariancie wydarzeń, ten wyimaginowany „złoty wiek” odrodzonej i lepszej Rzeczpospolitej Obojga (może choćby trojga lub czworga?) Narodów nie nastąpi ani jutro, ani choćby pojutrze.
Fakty są takie, iż nawet po zwycięskiej wojnie, Ukraina stanie się ogromnym obciążeniem tak dla Polski jak i całego Zachodu. Odbudowa tego państwa potrwa prawdopodobnie minimum 10 lat, albo i dłużej. Do tego czasu, Kijów będzie petentem każdego, kto zechce zaangażować swój potencjał i środki w odbudowę Ukrainy. A ponieważ Polska nie jest i nie będzie najbogatszym krajem Europy w najbliższym przewidywanym czasie, to Warszawa nie odegra dominującej roli w odbudowie Ukrainy. Zwyczajnie nie stać na to. Co za tym idzie, należy się spodziewać, iż Polska przestanie odgrywać rolę ukraińskiego mesjasza w polityce międzynarodowej. I musimy takie przyszły stan rzeczy zaakceptować. choćby więcej, powinniśmy rozumieć i popierać przyszłą ukraińską politykę zmierzającą do uzyskania każdego możliwego euro lub dolara na odbudowę Ukrainy. Ponieważ Ukraina słaba, zdewastowana i zniszczona, nigdy nie byłaby dla Polski aktywem wspierającym naszą własną siłę. Dopiero odbudowana Ukraina może takim aktywem zostać, natomiast Polski nie stać, by samodzielnie wyciągnąć sąsiada z dołka, w którym się znalazł, ale o tym dalej.
Państwo upadłe?
Ukraina przed inwazją
Przed wznowieniem wojny, na stan z 31 grudnia 2021 roku ukraińskie PKB wyniosło zaledwie 200 mld dolarów. Zaledwie, bowiem znacznie mniejsza Polska wygenerowała w tym czasie 674 mld dolarów. Czyli 3,4 razy więcej. Przy czym populacja Ukrainy liczyła sobie ok. 41 milionów obywateli (bez populacji Krymu oraz zajętego w 2014 roku Donbasu). W przypadku Polski było to mniej niż 38 mln ludzi.
Oczywiście mówimy tutaj o państwie blisko dwukrotnie większym, jeżeli chodzi o powierzchnię, od kraju nad Wisłą. Tak więc przy dość podobnej liczbie mieszkańców, Ukraińcy mieli do zagospodarowania znacznie więcej terenu – co oprócz korzyści, rodzi też trudności. Porównując PKB na jednego mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej pieniądza, na każdego Ukraińca w 2021 roku przypadło blisko 13 tys. dolarów. PKB per capita Ppp w Polsce wyniosło ponad 34 tys. USD. Jednocześnie największy udział w PKB w przypadku Ukrainy miało… Rolnictwo. Na drugim miejscu były usługi, na trzecim produkcja. Z jednej strony potwierdza to obraz Ukrainy jako państwa-spichlerza, z drugiej – przy tak niskim PKB – ukazuje jak gospodarka tego kraju jest słaba i zacofana jako całość.
Biednemu zawsze wiatr w oczy
O słabości świadczy również duża podatność na czynniki zewnętrze, ale i liczne problemy wewnętrzne, które przekładają się np. na problemy z inflacją. Po hiperinflacji z 1993 roku, Ukrainie udało się zejść ze wskaźnikiem inflacji do poziomu jednocyfrowego dopiero w 2002. Jednak już w 2005 inflacja znów wyniosła 13,5% (w 2004 miała miejsce Pomarańczowa Rewolucja). Ukraińcy starali się ją obniżyć w kolejnych dwóch latach tylko po to, by na skutek globalnego kryzysu z 2008 roku omawiany wskaźnik skoczył do 25%. Dopiero w latach 2012-2013 nastąpiło uspokojenie na rynku i stagnacja cen (okolice 0%). Ale już w 2014 roku mieliśmy do czynienia z protestami na Majdanie i wojną. Inflacja skoczyła wówczas do 12%, a w 2015 do aż 48%. W latach 2016-2018 wskaźnik utrzymywał się na poziomie kilkunastu procent, następnie udało się zatrzymać wzrost cen w 2020 roku (2,7% inflacji). Kijów ledwie opanował kolejny kryzys, a już w 2021 inflacja wzrosła do 9%, a na początku 2022 roku Rosja zdecydowała się na pełnoskalową inwazję… Już teraz szacuje się, iż inflacja w tym roku może wynieść ok. 30%. Po co tak dokładna analiza historyczna wskaźnika wzrostu cen? Ponieważ liczne skoki inflacyjne powtarzające się przez trzy dekady świadczą o tym, iż ukraińskie społeczeństwo nie posiada oszczędności. Odkładane pieniądze zwyczajnie tracą na wartości. Tylko oligarchowie i co bogatsi Ukraińcy mogli sobie pozwolić na ochronę kapitału poprzez ucieczkę w aktywa lub dewizy. Przeciętny obywatel Ukrainy żył i żyje od pierwszego do pierwszego, a to co oszczędzał – jeżeli w ogóle udało się coś odłożyć – gwałtownie „parowało”.
Średnie zarobki na Ukrainie w 2021 roku wynosiły 17,4 ty. hrywien, co w przeliczeniu dawało kwotę 2.450 złotych brutto (Polska – 5.888 zł brutto). To średnio dwa razy mniej niż w Polsce, ale należy pamiętać, iż Polska (oprócz Słowacji i Grecji) to państwo o najniższym wskaźniku nierówności majątkowych w społeczeństwie w UE. Tymczasem na Ukrainie – gdzie panuje system oligarchii – rozwarstwienie społeczne jest ogromne. W efekcie, w niektórych branżach zarobki w Polsce są choćby 3-3,5 razy większe niż na Ukrainie. Niektórzy z ukraińskich specjalistów jeszcze na początku 2021 wskazywali, iż zarobki na Ukrainie dorównają polskim dopiero za ok. 30-40 lat. I to pod warunkiem, iż w Polsce wzrost wynagrodzeń zostałby na ten okres zamrożony… Po inwazji, tego rodzaju scenariusz pozostało bardziej odległy i mniej realny.
Nie sposób też pominąć wątku związanego z notowaniami hrywny. Ukraińska waluta została zdewastowana przez działania wojenne, a to oznacza, iż import będzie jeszcze droższy. Ukraińców stać na coraz mniej produktów i towarów nieprodukowanych na terenie kraju. Życie w tym kraju będzie wiązało się z wieloma wyrzeczeniami, choćby po wojnie. Słabość hrywny oczywiście stwarza dodatkowe problemu budżetowe w skali całego państwa, bowiem długi zaciągnięte w obcych walutach staną się jeszcze droższe i trudniejsze do spłacenia.
(De)populacja
Warto też odnotować trend demograficzny dotyczący Ukrainy – a ten jest niekorzystny. Pik przypadał na 1992 roku, kiedy to Ukrainę zamieszkiwało ponad 52 mln osób. Tak więc w blisko 30 lat populacja Ukrainy zmniejszyła się o 10 mln czyli o 1/5. Dla porównania, w tym samym okresie oficjalne dane dotyczące liczby mieszkańców w Polsce wskazują spadek o 1 mln osób (2,6%). W obu przypadkach realia mogą wyglądać nieco inaczej (emigranci liczeni jako mieszkańcy), niemniej jedno jest pewne. Proces ubywania mieszkańców na Ukrainie postępował dziesięć razy szybciej niż w Polsce, a to wszystko jeszcze przed inwazją z lutego 2022 roku!
Średnia wieku Ukraińców wynosiła blisko 42 lata (PL – 43), co dowodzi, iż również tam społeczeństwo się starzeje.
Wszystkie te dane mogą być jednak już bardzo nieaktualne. Masowa, liczona w milionach emigracja, straty wojenne (tak w wojsku jak i wśród cywili), a także nieoszacowane jeszcze straty wynikłe wskutek mordów i przesiedleń stosowanych przez Rosjan (zwłaszcza wywóz małych dzieci), to wszystko może mieć dewastujący wpływ na wskaźniki demograficzne. Ponadto należy myśleć również o tym, co się będzie działo po wojnie. Nie jest wcale wykluczone, iż Ukraińcy będą opuszczać kraj w poszukiwaniu pracy, a ta na Zachodzie ale i w Polsce poszukuje pracowników (choć czy tak pozostanie, to nie przesądzone). Jeszcze przed inwazją z 22 roku oficjalne bezrobocie na Ukrainie wynosiło ponad 9%, co było wprawdzie wynikiem nie tak fatalnym, ale jednak dwukrotnie gorszym niż w Polsce. Natomiast szacuje się, iż w trakcie wojny pracę mogło stracić choćby 30% Ukraińców. Pytanie, czy po konflikcie będą mogli ją odzyskać?
Czym zapłacić za import?
W 2014 roku Ukraina zdołała niemal wyzerować straty z bilansu handlowego, a w 2015 roku odnotowała choćby niewielki zysk. Jednak od 2016 do 2019 roku wartość importu znacznie przekraczała wartość eksportu osiągając na koniec deficyt blisko 11 mld dolarów. W 2020 i 2021 udało się obniżyć negatywny wynik o połowę. Rok 2022 zapowiada się w tym zakresie nie najlepiej. Blisko 30% wartości ukraińskiego eksportu stanowiły dotychczas: kukurydza, pszenica i olej roślinny. Na skutek działań wojennych zbiory były mniejsze (traktory służyły często nie do orki, a do zbierania czołgów orków). Dodatkowo część zapasów zagrabili Rosjanie, a to co udało się zebrać i wyprodukować przeleżało sporo czasu w magazynach z powodu blokady morskiej na Morzu Czarnym. Na kolejne 20% wartości ukraińskiego eksportu składały się ruda żelaza i różne jej półprzetworzone lub przetworzone postacie. Tu również sprzedaż z pewnością spadnie z uwagi na zniszczenia (np. huty w Mariupolu), ale także spodziewany wzrost potrzeb ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego, a ponadto problemy z trasami handlowymi. Tak więc część spadku eksportu wynika z faktu toczenia wojny – a po jej zakończeniu jest szansa do powrotu do wcześniejszych wolumenów sprzedaży – ale część strat sprzedażowych wynika już z trwałego zniszczenia zakładów przemysłowo-produkcyjnych. Tego się po wojnie z dnia na dzień nie odbuduje.
Jednocześnie należy spodziewać się, iż z uwagi na wojnę, zniszczenia i problemy gospodarki, na Ukrainie znacznie wzrośnie potrzeba importowania wielu produktów i półproduktów. Innymi słowy, nie należy spodziewać się tego, iż Ukraina w latach powojennych zacznie bogacić się na handlu. Przeciwnie, deficyt handlowy może znacznie wzrosnąć, co przełoży się na płaszczyznę finansową.
Zadłużenie
Na koniec 2021 roku Ukraina odnotowała zadłużenie publiczne na poziomie blisko 49% w relacji do PKB. To zupełnie przyzwoita wartość (zadłużenie Polski – 54%), w kontekście poziomu zadłużenia państw zachodnich. Jednak przy tak głębokich problemach strukturalnych na Ukrainie, państwo to znacznie gorzej znosi obciążenia związane z regulacją zobowiązań niż kraje zachodnie o relatywnie większym poziomie długu. Zresztą dług ten już teraz gwałtownie rośnie, a nowe zobowiązania zaciągane są w walutach obcych (dolar/euro). Przypomnijmy też, iż dotychczas większość zadłużenia została zaciągnięta właśnie w dewizach (ok. 55%). Oznacza to, iż wysoka inflacja nie tylko nie pomaga zredukować zadłużenia, ale wręcz wpływa na jego poziom bardzo negatywnie. Deficyt budżetowy na koniec 2021 roku wyniósł 3,4% co jest kontynuacją wieloletniego trendu zadłużania państwa. Przy tak niekorzystnych procesach istniejących jeszcze przed inwazją z lutego, jednym z głównych dotychczasowych problemów ukraińskiego Ministerstwa Finansów była obsługa zadłużenia. Już wtedy wskazywano, iż bez dostępu do nowych kredytów będzie problem z rolowaniem istniejącego zadłużenia.
Perspektywy – kredyty, darowizny, subwencje i pomoc
Szacuje się, iż wskutek działań wojennych ukraińskie PKB może spaść w 2022 roku choćby o 46,5%! Przy PKB liczącym ok. 100 mld dolarów, poziom ukraińskiego zadłużenia – nie uwzględniając nowych zobowiązań powstałych w 2022 roku – może być wyższy niż 100% w relacji do PKB! Oczywiście dwukrotnie mniejsza gospodarka generuje mniej wpływów budżetowych (podatki), a to oznacza, iż jeżeli w 2021 roku Kijów miał problemy z obsługą długu, to na tę chwilę można zakładać, iż Ukraina jest bankrutem niezdolnym do obsługiwania zobowiązań. Oczywiście tak byłoby w normalnych warunkach, natomiast Ukraińcy są w tej chwili utrzymywaniu przy życiu przez liczną pomoc przybierającą różne formy (np. zawieszenie spłaty długów). Dlatego formalnie nie mamy jeszcze do czynienia z bankructwem. Jednak warto pamiętać, iż na koniec 2021 roku sam tylko dług zagraniczny Kijowa opiewał na kwotę 55 mld dolarów. Jednocześnie szacuje się, iż odbudowa kraju po wojnie może kosztować choćby 750 mld dolarów.
Przy tego rodzaju wielkościach, 5 mld USD kredytu z MFW i Banku Światowego, ok. 9 mld USD dotychczasowego wsparcia z USA, 6,5 mld euro wsparcia z UE, czy choćby planowanych 30 mld $ z G7 i UE nie robią dużego wrażenia. Zwłaszcza, iż np. wsparcie ze Stanów Zjednoczonych jest w zasadzie natychmiast „przepalane” na obsługę działań wojennych. Zresztą należy podejrzewać, iż większość finansowej pomocy udzielanej przez zagraniczne instytucje jest natychmiast wydawana na bieżące pokrywanie wydatków budżetowych. Szacuje się, iż miesięczny deficyt budżetowy Ukrainy w 2022 roku wynosił między 2-5 mld dolarów.
Bez umorzenia części zadłużenia, subwencji i bezzwrotnej pomocy Ukraina nie będzie w stanie utrzymać się na nogach po wojnie. Państwo to zbankrutuje finansowo, a co za tym idzie, może również upaść gospodarczo, ale i społecznie. Ukrainie grozi syndrom, który my Polacy przypisujemy sobie od lat (nad wyrost i w dużej mierze niesłusznie). W czasie zagrożenia naród się zjednoczył, natomiast po wojnie może nastąpić rozkład i rozpad państwa. Chyba, iż otrzyma ono niezbędną pomoc z zewnątrz.
Państwo klienckie?
Na podstawie ww. danych nie ulega wątpliwości, iż choćby spektakularny sukces wojenny Ukrainy – w wyniku którego udałoby się wygrać pokój oraz zagwarantować sobie w przyszłości przystąpienie do NATO i UE – mogą nie wystarczyć, by Ukraina wróciła na adekwatne tory. Odbudowała zniszczenia, zreformowała administrację, sądownictwo, gospodarkę, a w końcu zaznała prosperity w zachodnim wydaniu.
Bez pomocy z zewnątrz, żaden ukraiński rząd nie poradzi sobie z zapaścią finansowo-gospodarczą. W zdewastowanym i biednym państwie, należy spodziewać się wzrostu niezadowolenia społecznego i powrotu do starych podziałów, które mogą wybrzmieć na nowo z dużą większą siłą. Społeczeństwo biedne, rozczarowane i podzielone to takie, którym łatwo manipulować i wzniecać w nim kolejne płaszczyzny konfliktów. To z pewnością będą starali się wykorzystać Rosjanie, którzy nigdy nie pogodzą się mentalnie z utratą Ukrainy.
W Kijowie zdają sobie z tego sprawę. Dlatego oczywistym jest, iż po pomyślnym zakończeniu wojny, władze z Kijowa ruszą z wielką pielgrzymką szukania pomocy. Ukraińcy wyciągną rękę po każde wsparcie, jakie będą mieli szansę uzyskać. To będzie czas wielkiej uległości i pokornej postawy Ukrainy, zwłaszcza wobec tych, którzy będą mogli zaoferować najwięcej. Wśród nich nie będzie Polski. Przy możliwościach USA, całej Unii Europejskiej oraz samodzielnie: Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Francji, Polska zostanie raczej zakwalifikowana do drugiej ligi „darczyńców”.
Innymi słowy, należy realistycznie zakładać, iż powojenna polityka Kijowa będzie nastawiona na oferowanie wpływów tym, którzy najwięcej zapłacą. A jeżeli płacić będą Niemcy, to jednym z ich warunków może być rezygnacja Ukrainy z projektu Międzymorza czyli sojuszu na linii Warszawa-Kijów (jakkolwiek rozumianego).
Oznacza to, iż póki Ukraina będzie na garnuszku Zachodu, póty nie ma co robić sobie wielkich nadziei, jeżeli chodzi o budowanie polsko-ukraińskiego bloku politycznego. W krótkiej perspektywie (do 10 lat po wojnie), nie ma na to wielkich szans.
Biznes jest biznes, nie zarobisz jeżeli nie zainwestujesz
Odbudowa Ukrainy będzie przebiegać dokładnie tak samo, jak to było choćby w przypadku Iraku. Ten kto da pieniądze zdecyduje, na co zostaną wydane. Innymi słowy, za niemieckie euro, Ukraińcy będą odbudowywać kraj przy pomocy niemieckich firm budowlanych. Za dolary, budować będą amerykańskie koncerny. Będzie panowała stara dobra zasada – żeby coś wyciągnąć, najpierw trzeba coś zainwestować. W tym kontekście nikt nie dopuści polskich firm do ukraińskich kontraktów, jeżeli te nie będą finansowane za nasze złotówki. Płacz, iż nie korzystamy biznesowo tyle, ile pomagaliśmy w czasie wojny nic tutaj nie da.
Oczywiście należy rozumieć mechanizm tej redystrybucji. Polski sektor prywatny zarobi na odbudowie Ukrainy tyle, ile Państwo Polskie włoży w pomoc dla Kijowa (w uproszczeniu). Tu pojawia się kolejny „zgrzyt”, bowiem część środowisk w Polsce będzie podnosiła larum, dlaczego polski podatnik składa się na pomoc dla Ukrainy (finansuje z własnej kieszeni jej odbudowę), a do tego część pieniędzy wraca później do kieszeni prywaciarzy. Często zresztą starannie „wybranych”, ponieważ nie ma co liczyć na to, by przynajmniej część środków nie trafiła do „znajomych” odpowiednich oficjeli – tak to działa. Zawsze i wszędzie, na całym świecie.
Z tych powodów władza, która będzie chciał nieco bardziej wykorzystać budżet państwa do uzyskania wpływów na Ukrainie może spotkać się z niezrozumieniem, a choćby sprzeciwem społecznym. Co w warunkach demokratycznych może ograniczyć zdolność Polski do podjęcia większego wysiłku w omawianym zakresie.
Trudno będzie wytłumaczyć, iż złotówki przekazane Ukrainie wrócą za pośrednictwem polskich firm do polskiej gospodarki. Firmy – choćby prowadzone przez „znajomych królika” – będą przecież kogoś zatrudniać, a ich właściciele będą transferować zysk do Polski i tam wydawać pieniądze. Innymi słowy, dadzą zarobić innym. Dodatkowo inwestowanie na Ukrainie może przyczynić się do budowy prosperity u nas w kraju. To wszystko obok wpływów i korzyści politycznych, o które należy zwyczajnie zawalczyć z perspektywy naszych interesów narodowych.
Warto pozwolić sobie tutaj na dygresję, iż społeczeństwo może pokusić się o zminimalizowanie lewych interesów poprzez wymuszenie na politykach, by polskie firmy odbudowujące Ukrainę były jak najbardziej spolonizowane i zatrudniały w dużej mierze Polaków. Rolą dziennikarzy będzie szukanie powiązań prywatnych między biznesem, a polityką, by wskazywać patologiczne układy i układziki. Choć trzeba z góry założyć, iż część środków zwyczajnie zostanie w jakiś sposób wykorzystana niezgodnie z przeznaczeniem. Należy do tego podejść z chłodnym umysłem i potraktować jako nieodzowne koszty całej planowanej imprezy.
Perspektywa Polski – wyzwania
Mając to wszystko na uwadze, należy zdać sobie sprawę z faktu, iż to teraz jest moment, w którym Polska może zagwarantować sobie najwięcej korzyści, jeżeli chodzi o odbudowę Ukrainy. Bowiem w tej chwili wojna się jeszcze toczy. W związku z tym, niemal cała pomoc zmierzająca na Ukrainę, przechodzi przez polskie terytorium lub odbywa się za polskim pośrednictwem. Organizacyjnym i politycznym. Jednocześnie w tym momencie wiarygodność Polski jako partnera i sojusznika jest wyceniana w oczach Ukraińców najwyżej. W związku z tym, w tej chwili Kijów będzie najbardziej otwarty na współpracę właśnie z Warszawą. Ten moment nie będzie trwał wiecznie, a gdy tylko uciśnie dźwięk armat, pozycję negocjacyjną zyskają ci z grubym portfelem.
Tak więc największym wyzwaniem dla polskich władz w obecnej sytuacji, jest wykorzystanie tego momentu i zbudowanie z ukraińskimi partnerami założeń ramowych do przyszłej, trwałej współpracy. Jednocześnie powinniśmy zawierać możliwie najwięcej porozumień i umów w zakresie odbudowy Ukrainy po wojnie. Przy czym niezwykle ważnym jest, by działać z odpowiednim wyczuciem, w sposób naturalny. Nie wymuszać decyzji na Ukraińcach „na twardo” i nie burzyć zbudowanych relacji postawą roszczeniową, która ubierze nas w wizerunek hieny, która stara się skonsumować choć kawałek rannego zwierzęcia. Dlaczego?
Ponieważ wiarygodność, zaufanie i wizerunek Polski i Polaków jako partnerów i sojuszników zdolnych do bezwarunkowej pomocy jest naszym kapitałem w średnim i długim terminie – jeżeli chodzi o relacje z Ukrainą.
W krótkim terminie i tak nie jesteśmy w stanie przebić oferty UE czy Niemiec. Dla Ukrainy, euro będą miały znacznie wyższą wartość niż złotówki. Jednak teraz budujemy kapitał na czas, kiedy Ukraina wyjdzie z bezwładu i stanie się realnym aktywem. Po wykorzystaniu finansowej pomocy, Ukraińcy będą się naturalnie orientowali politycznie i społecznie na kraj i naród, które im najbardziej pomogły w krytycznej dla Ukrainy chwili. Sojusz polityczny nie opiera się bowiem tylko i wyłącznie na uwarunkowaniach biznesowych, przeciwnie, można zrobić z kimś biznes, ale niekoniecznie trzeba z nim wiązać nadzieje na przyjaźń, partnerstwo i sojusz w dążeniu do podobnych celów.
Polska przyszłością dla Ukrainy
Nie ważne ile UE i Niemcy wpakują euro w odbudowę Ukrainy. W krótkim terminie zyskają koncesje polityczne, ale w długim terminie Ukraińcy będą bardziej skłonni orientować na budowę wspólnoty polityczno-militarnej z Polską. Nasza postawa z 24.II.2022 roku daje tutaj olbrzymi kapitał, ale chodzi również o wspólnotę interesów. Bowiem tak Polska jak i Ukraina muszą kalkulować zagrożenie ze strony Rosji. Ani Niemcy, ani Francja, ani USA nie posiadają z Kijowem takiej wspólnej płaszczyzny.
Tutaj należy nawiązać do drugiego wyzwania stojącego przez Polską. Musimy zbudować taki potencjał militarny, by Ukraińcy w sposób naturalny postrzegali go jako aktywo w ich poczuciu bezpieczeństwa.
Nie chodzi tutaj bowiem o to, iż z uwagi na jakiś sentyment (pamięć o polskiej pomocy) Kijów będzie za lat 10-20 ponownie grał do jednej bramki wspólnie z Warszawą. Ten sentyment i pamięć będą miały oczywiście swoją wartość (niezawodny, ale słabszy partner jest bardziej wartościowy niż potężny, na którym nie można polegać). Jednak sferę softpower będzie trzeba poprzeć realną siłą, o którą Ukraińcy będą mogli się oprzeć. Musimy być silniejszym bratem, którego wsparcie Ukraińcy będą czuli za plecami.
To jest jeden z priorytetów w strategii dla państwa polskiego na okres 2030-2040, który opisałem m.in. w tekście pt.: „Wielka Strategia Państwa Polskiego”.
Silna armia zdolna do dawania sąsiadom większego poczucia bezpieczeństwa będzie istotna również z uwagi na fakt, iż przechodząca głęboki kryzys Ukraina nie będzie w stanie utrzymywać dużych sił zbrojnych a jednocześnie odbudowywać państwa. Po wojnie wsparcie Zachodu na zbrojenia prawdopodobnie ustanie. Tak więc ukraiński budżet sam będzie musiał utrzymać i odbudować (po ciężkich stratach) swoją armię. Ukraina może nie być finansowo zdolna do takiego przedsięwzięcia. Ponadto ukraińska armia już teraz traci na wielu płaszczyznach w stosunku do Sił Zbrojnych RP. Zwłaszcza pod względem sprzętu i technologii. Jesteśmy państwem znacznie bogatszym, które inwestuje w bardzo nowoczesną armię. Ukraińcy nie będą w stanie dorównać do tego poziomu przez kolejne dziesięciolecia.
Poskromić oligarchię i wyplewić patologie
Należy sobie również zdawać sprawę z faktu, iż Polska jest jednak zbyt słaba (i biedna) by wymusić na Ukrainie rozbicie oligarchii gospodarczej, a także wprowadzenie wiarygodnego systemu sądownictwa. Żeby inwestować nad Dnieprem muszą istnieć do tego odpowiednie warunki. Niewielu z sektora prywatnego będzie chciało wykorzystać szansę na Ukrainie przy świadomości, iż polski przedsiębiorca może zostać oszukany przez lokalnych partnerów, którzy będą bezkarni z uwagi na patologiczny system sprawiedliwości i panującą w nim korupcję. To znacznie podwyższa ryzyko biznesowe, a więc sprawia, iż inwestycje mogą być nieopłacalne. Nie może być też tak, iż po zainwestowaniu środków przez Polskę lub jej firmy, ukraińskie państwo nagle zmieni „zasady gry” (choćby podatkowe, ale i inne prawne) w taki sposób, iż inwestycje się nie zwrócą.
Jednak potencjał do zmobilizowania władz politycznych Ukrainy do reform posiada Unia Europejska. System dotacji, wypłat środków, subwencji a wreszcie pomocy na odbudowę – przy dodatkowej marchewce w postaci przyjęcia do Unii – są mechanizmami, które dają UE silne narzędzie motywacyjne. Innymi słowy, Polska nie będzie w stanie samodzielnie ujarzmić natury i uwarunkowań ukraińskiego rynku. Bez tego natomiast nie ma mowy o żadnym partnerstwie. Wszystko bowiem musiałoby się sprowadzać się do używania argumentów siły i popierania ich lewarami (pokazania co Ukraińcom zrobimy, jeżeli nie naprawią tego i owego), a to doprowadzi do napięcia w stosunkach, kłótni a w efekcie przebiegunowania Kijowa na np. ośrodek siły w Berlinie.
Ukraińcy muszą sami chcieć zreformować i naprawić własne państwo. Unia Europejska to jedyna instytucja, która jest w stanie ich do tego zmotywować. Dlatego tak istotnym jest, by Ukraina weszła nie tylko do NATO ale i do UE. Co oczywiście będzie wiązało się również dodatkowo – na pewno w krótkim terminie – z osłabieniem silnej aktualnie pozycji Warszawy w relacjach z Kijowem. Jednak to ryzyko i koszt musimy zaakceptować. Dlatego Polska nie tylko nie powinna obawiać się wejścia Ukrainy do UE, ale wręcz wspierać i przewodzić temu procesowi. Rozumiejąc jak duże i pozytywne znaczenie może to przynieść w przyszłości.
Zbudować trwałe relacje, praca organiczna
W kontekście przyszłości Ukrainy i tego, kto będzie tym państwem w przyszłości rządził, z dużą dozą pewnością można zakładać, iż będą to ludzie, którzy dziś walczą za Ukrainę na polu bitwy. Ukraina zmobilizowała milionową armię. jeżeli ta zwycięży, powstanie mit założycielski ukraińskiej niezależności od Moskwy. Spośród żołnierzy walczących dziś na froncie, wykują się przyszłe ukraińskie elity. Współcześni 20-30 latkowie w 2040 lub 2050 roku mogą decydować o losach kraju. To są ludzie, którzy dziś otrzymują paczki z ubraniem, wyposażeniem i uzbrojeniem od polskich wolontariuszy. Którzy biegają z polskim GROTem w ręku lub jeżdżą polskimi czołgami i haubicami. Są ubrani w polską bieliznę, kurtki zimowe i operują polskie drony. Często zakupione ze społecznej zbiórki zorganizowanej przez Polaków. Żony i dzieci tych żołnierzy dostają opiekę w Polsce, od Polek i Polaków. Ranni są leczeni w polskich szpitalach. Tego nie będzie można wymazać z pamięci. Tego nie da się kupić za żadne pieniądze.
To jest czas pracy organicznej i budowania relacji na najniższym poziomie. Za 10-20 lat, weterani wojny będą politykami, urzędnikami czy biznesmenami. Z którymi będzie można coś załatwić, a do których będziemy mieli łatwy dostęp. Choćby dzięki posiadaniu numeru telefonu.
Należy więc pamiętać, iż po naszej stronie, ludzie którzy dziś jako wolontariusze jeżdżą na Ukrainę są naszym kapitałem ludzkim w przyszłych relacjach z Ukrainą. Tej wartości nie posiada nikt inny. Ani Niemcy, ani Francuzi, ani Amerykanie.
To jest aktywo w polskich rękach, które będzie procentować przez kolejne – nie lata – a dekady. I w całym tragizmie sytuacji, aktywo to powstaje samoistnie. Oddolnie. Nie planowane przez aparat państwowy, choć ten również podejmuje wysiłki w tym zakresie. Natomiast już teraz dobrze by było, by Państwo zainteresowało się takimi aktywnymi w pomocy osobami i ich w przyszłości w jakiejś mierze zagospodarowało. Bo jeżeli np. większość z nich po wojnie wyjedzie np. do Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia niż to, które mają w Polsce, to nie tylko zostanie zmarnowany nasz potencjał, ale i dodatkowo zyska nasz konkurent.
To co jest coś nad czym należy pracować. Natomiast z pewnością łatwiejszym będzie osiągnięcie innego celu. Tj. wzięcia udziału w tworzeniu mitu założycielskiego ukraińskiej niezależności od Rosji. Mitu zwycięskiej ukraińskiej armii, która wygrała dzięki Polsce i Polakom. Dostawom broni oraz zaopatrzenia z Polski i przez Polskę. Minęło 100 lat od węgierskiej pomocy w czasie wojny polsko-bolszewickiej z lat 1919-1920. Fakt ten nie jest incydentem znanym tylko przez historyków, ale wydarzeniem, które wyryło w pamięci polskiego społeczeństwa głęboki ślad. Polska musi zbudować z Ukrainą wspólny kulturowo-historyczny fundament (mit założycielski) przyszłego sojuszu (jakąkolwiek przybierze on formę).
Już teraz stajemy się niezwykle pozytywną częścią ukraińskiej historii. A to będzie się przekładało na konkretne relacje, gdy Pan Czesław z Radomia pojedzie do starego przyjaciela z czasów wojny – Dmitra z Lwowa, przenocuje u niego i razem ruszą dalej do Odessy robić biznes handlowy. Gdy Pan Tomasz będzie chciał zainwestować pieniądze na Ukrainie, a w urzędzie który ma mu wydać zezwolenie spotka urzędnika Artema. Tego samego, któremu wcześniej dostarczał kalesony na zimowym froncie. Kiedy wreszcie Helmut z Berlina będzie szukał miejsca pod inwestycję, a Pani Jolanta z Zamościa – pośredniczka – będzie dobrą przyjaciółką Oleny, która jest właścicielem odpowiedniej działki. Tej samej Oleny, którą Pani Jolanta przyjęła wraz z dziećmi do swojego domu w czasie wojny.
Tego rodzaju więzi z pewnością powstają dzisiaj również na płaszczyźnie urzędniczej i politycznej. Gdy polsko-ukraińskie delegacje ustalają detale dotyczące transferu pomocy na Ukrainę.
Mądrość etapu
Z wcześniej wymienionych powodów gospodarczych, niezwykle istotnym jest, by w pierwszych latach po zakończeniu wojny na Ukrainie, Polska rozumiała sytuację Kijowa i akceptowała fakt, iż Warszawa nie zawsze będzie na piedestale ukraińskiej polityki zagranicznej.
Oczywiście należy starać się robić wszystko co możliwe – np. zadbać o to, by wizerunkowo to Polska wprowadzała Ukrainę do NATO i UE – by utrzymywać swoją wysoką pozycję w relacjach z Ukrainą. Niemniej, może przyjść taki moment, w którym Kijów będzie musiał (choćby na pozór) prezentować uległość wobec wymagań „Zachodu” kosztem interesów Polski.
Należy być tego świadomym (choć oczywiście nie biernym), co więcej, trzeba będzie wspierać Ukrainę w pozyskiwaniu środków ze źródeł zewnętrznych. Bowiem upadła gospodarczo Ukraina nie będzie dla Polski żadnym aktywem, sojusznikiem czy wsparciem, a jedynie obciążeniem. Dlatego trzeba zrobić wszystko by Kijów jak najszybciej stanął na nogi. Dopiero wówczas przyjdzie czas na zbieranie owoców politycznych z drzewa, które odżyło. Ukraińcy to dumny naród, który w sytuacji uzyskania większej niezależności, stanie się bardziej asertywny względem Zachodu. Jednocześnie wrażliwość na sentymenty i pamięć o polskiej pomocy będą dobrym podłożem do przypominania Ukrainie, iż to partnerstwo z Polską jest w ich żywotnym interesie. Tak na płaszczyźnie bezpieczeństwa jak i ekonomicznej, bowiem połączenie z zachodnimi rynkami drogą lądową wciąż będzie wiodło przez Polskę.
Fakty są takie, iż „zła historia” między Polską a Ukrainą wynikała głównie z resentymentów, ale i błędów w polityce wewnętrznej czynionych po jednej i drugiej stronie. W wyniku tego, Ukraińcy na wieki wpadli w podległość względem Moskwy. To był błąd, bowiem to Warszawa mogła otworzyć dla Kijowa bramy na zachód. Zawsze tak było. Jednak dopiero teraz po stronie ukraińskiej przyszło głębokie zrozumienie tego stanu rzeczy, a jednocześnie postawa Polski i Polaków zatarły dawne urazy, które nie pozwalały Ukraińcom patrzeć na geopolityczne otoczenie w sposób racjonalny.
My również będziemy potrzebowali wyrachowania oraz świadomości własnych atutów na przyszłość. Sporym wyzwaniem może być bowiem powstrzymywanie się od oskarżania Ukraińców za ich pro-zachodnie nastawienie w momencie, gdy będą starali się o środki na odbudowę państwa. Najlepszą wówczas polityczną metodą byłoby odegranie roli pośrednika i powiernika. Polscy ministrowie powinni wręcz uprzedzać ukraińskich odpowiedników i samodzielnie starać się negocjować pomoc dla Kijowa. Po to, by później tylko zapraszać Ukraińców do stołu na wcześniej przygotowany grunt w celu złożenia odpowiedniej parafki. Będzie to wszystko wymagało wiele zręczności, mądrości i cierpliwości by z jednej strony przypominać Ukraińcom o ich interesach (i roli Polski), a z drugiej robić to w sposób pozytywny. Nie wchodząc w rolę zazdrosnej kochanki czyniącej wyrzuty, a raczej mieć świadomość, iż chcemy zbudować w przyszłości trwały mariaż. Z państwem, które coś ze sobą wniesie do związku, a nie stanie się wyłącznie utrzymankiem sięgającym do naszej kieszeni. Natomiast zanim ten mariaż nastąpi, powinniśmy – z taktem – starać się prowadzić Kijów za rękę po salonach Unii Europejskiej. Musimy być sojusznikiem Ukrainy na dobre i na złe nie tylko w trakcie wojny, ale i tuż po niej. Liczenie i usilne dążenie do natychmiastowego uzyskania koncesji mających być zapłatą za wcześniej udzielaną pomoc byłoby ogromnym błędem. Od bankruta i tak wiele nie uzyskamy, a lepiej mieć partnera, gdy ten stanie wreszcie na nogi. Polskie interesy muszą być oczywiście reprezentowane i jasno komunikowane, ale powinno to przebiegać w sposób naturalny, przy okazji załatwiania np. innych spraw korzystnych dla Ukrainy – a nie roszczeniowy. Chodzi o to, by Ukraińcy widzieli i byli świadomi czego oczekujemy w zamian za własne działania na rzecz Kijowa i sami pragnęli się zrewanżować. Dokładnie taka postawa jest teraz widoczna w ukraińskim społeczeństwie. Ten sam mechanizm należy starać się wdrażać na płaszczyźnie politycznej. To samo można bowiem osiągnąć w różny sposób, a nalezy pamiętać, iż nasza polityka wschodnia musi być prowadzona z myślą nie o kolejnych 5 latach , tylko co najmniej 50-ciu. Tak więc można – jak Chińczycy – budować softpower na zasadzie budowy relacji w oparciu o wsparcie kredytowe i inwestycje, a następnie zepsuć wszystko realizacją zysków tu i teraz (po np. 3-4 latach stawiając dłużnika pod ściągną), a można też przyjąć metodę anglosaską. Zbudować ramy, w których partnerzy będą się czuli na tyle komfortowo, iż będą miał szanse przetrwać dziesięciolecia.
Polska strategia wschodnia
Powyższe rozważania prowadzą do momentu, w których w sposób zupełnie naturalny można pokusić się o zarysowanie polskich priorytetów i racji stanu w kontekście polityki wschodniej (względem Ukrainy) w najbliższej przyszłości.
Takimi priorytetami będą:
- bezwzględne utrzymanie Ukrainy poza kontrolą Rosji,
- działalność organiczna na płaszczyznach: społecznej, administracyjnej (urzędniczej), politycznej oraz militarnej w celu budowania płaszczyzn porozumienia i podwalin pod przyszłą współpracę,
- zbudowanie własnej nowoczesnej armii o potencjale wychodzenia poza granice Polski i zwiększania poczucia bezpieczeństwa wschodnim sąsiadom,
- wprowadzenie Kijowa do NATO i UE po wojnie, wspieranie reform państwa ukraińskiego,
- wsparcie Ukrainy w pozyskiwaniu środków finansowania od podmiotów trzecich na cele odbudowy,
- utrzymywanie dobrych relacji z Kijowem, pozytywna walka o własną pozycję w regionie bez narracji potępiającej ukraińską podatność na wpływy (w zamian za pomoc finansową),
- wspieranie budowy ukraińskiego mitu założycielskiego (rok 2022 – zwycięstwo nad Rosją), w którym Polska odegrała decydującą i pozytywną rolę,
- cierpliwe wyczekanie do momentu, aż Ukraina stanie się aktywem nie wymagającym ciągłych nakładów – zbudowanie sojuszu Warszawa-Kijów, w sytuacji gdy Berlin nie będzie już mógł wymuszać na Ukrainie warunków pomocy.
- gdy pojawią się po temu warunki, zbudowanie bloku polityczno-militarno-gospodarczego w Międzymorzu – korzystając z wcześniej zgromadzonego kapitału tak w softpower jak i dzięki realnym argumentom (potencjał militarny podnoszący poczucie bezp. w regionie)
Podsumowanie i prognoza
Nurt światowych wydarzeń biegnie korzystnie dla interesów Polski. Co będzie w przyszłości rodziło pewne szanse, ale i wyzwania. w tej chwili takim wyzwaniem jest przeciwstawienie się impetowi Rosji na Ukrainie oraz utrzymanie Kijowa poza rosyjską strefą wpływów. Wysiłki Warszawy w tym zakresie wydają się wyznaczać maksymalną granicę naszych możliwości. To dobrze. Robimy co należy.
Jednak w perspektywie przyszłości, należy przestać się łudzić co do tego, iż po wojnie na Ukrainie, Polska natychmiast uzyska status regionalnego lidera. Lidera, który dzięki partnerstwu z Ukrainą stworzy blok polityczno-militarno-gospodarczy. To być może będzie możliwe, ale nie w najbliższym czasie. Dlatego władze z Warszawy – w kontekście polityki wschodniej – muszą mieć świadomość dalekosiężnej perspektywy, jaką należy przyjąć by zrealizować polskie cele geopolityczne.
Największym błędem jakim moglibyśmy popełnić, to zepsucie zbudowanych już relacji z Ukrainą poprzez żądania i roszczenia skierowane wobec Kijowa po wojnie. Tak więc należy ujarzmić polskich „realistów”, których przecież nie brakuje, a którzy z pewnością będą nawoływać do natychmiastowego skonsumowania związku z Ukrainą. I to zanim on w ogóle formalnie i faktycznie zaistnieje.
Potrzeba nam cierpliwej i mądrej polityki zagranicznej, która zostanie oparta o adekwatną politykę wewnętrzną. Polska nie może żądać od innych (w tym od Ukrainy), by realizowali jej koncepcję budowy Międzymorza opartego o Warszawę. To jest myślenie błędne. Życzeniowe. Istotą budowy Międzymorza będzie zbudowanie własnej siły wewnętrznej (w tym militarnej) tak, by inni zechcieli to Międzymorze stworzyć lub do niego przystąpić. Będzie to tym łatwiejsze, im lepsze zbudujemy teraz relacje i im bardziej wiarygodnym partnerem damy się zapamiętać. Na wygenerowanie odpowiedniego potencjału potrzeba czasu. Polska reforma armii sugeruje perspektywę 2035 roku. Oczywiście na ten rok można przyjąć „szczyt”, jeżeli chodzi o budowę armii. Ta powinna posiadać odpowiednie zdolności – nabywane etapowo – już wcześniej.
Niemniej, należy założyć, iż odbudowa Ukrainy po wojnie potrwa minimum 10 lat. Nie wiadomo zresztą jeszcze, kiedy konflikt się skończy na dobre. I czy nie będzie ewentualnej dogrywki. W okresie odbudowy, Kijów będzie bardzo podatny na wpływy zachodnie z uwagi na spodziewane uruchomienie odpowiednika Planu Marschalla dla Ukrainy. Jednocześnie polskie Siły Zbrojne RP będą w ciągu najbliższych 8-10 lat w intensywnej budowie i przebudowie.
Tak więc w wariancie najbardziej optymistycznym, ziarno zasiewane teraz obrodzi dla nas dopiero w połowie czwartej dekady. Być może dopiero w latach 30-tych XXI wieku Polska będzie mogła zacząć myśleć o odgrywaniu większej roli w Europie. O urzeczywistnieniu koncepcji Międzymorza (w nieco innej formie), która za życia marszałka Józefa Piłsudskiego nie była możliwa do realizacji. Innymi słowy, jeżeli dobrze pójdzie, to konstrukt Międzymorza mógłby się zmaterializować w tej czy innej formie w latach 2035-2040. jeżeli zrobimy to dobrze, to może przetrwać więcej niż dekadę.
Dziś budujemy przyszłą pozycję Polski, z której będą mogły korzystać być może dopiero nasze dzieci. Siły Zbrojne RP wg aktualnej koncepcji także budujemy dla kolejnego pokolenia, bowiem sprzęt i kadry zbudowane circa na 2035 rok będą służyć Polsce następne 15-30 lat. Kto wie, co się wydarzy w 2050 roku? Może nie być Unii Europejskiej, NATO, ale my musimy dziś zrobić wszystko, by Polska do tego czasu przetrwała, a choćby była wówczas silniejsza niż dziś. Jest to zbyt ważne, by nie pamiętać o tej perspektywie w momencie, gdy ktoś nierozważnie zaproponuje natychmiastową konsumpcję możliwych do wyciągnięcia z inwestycji na Ukrainę zysków.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
P.S.
W trakcie pisania niniejszego opracowania, autor natknął się na artykuł Sławomira Matuszaka z OSW, gdzie również zostały przedstawione dane dot. wartości strat na Ukrainie pt.: „Walka o przetrwanie. Gospodarka Ukrainy w czasie wojny”. Warto zerknąć, choć dane pochodzą IX.22