Ukraine's energy strategy hangs by a thread. As does the patience of its citizens…

polska-zbrojna.pl 2 weeks ago

Nad ranem 28 listopada Rosjanie wyprowadzili kolejne uderzenie w ukraińską energetykę. Kilkanaście rakiet przedarło się przez zaporę obrony przeciwlotniczej i trafiło w cele, w wyniku czego prawie całą Ukrainę objął blackout. W Mikołajewie, w którym byłem w momencie ataku, jak we wszystkich miejscowościach w kraju, uruchomiono generatory. Dwie doby później większość ukraińskiego terytorium przez cały czas zmagała się z niedostatkami energii (a więc także ciepłej wody i ogrzewania), a szczątkowe zasilanie zapewniały paliwożerne agregaty.

Ukraińcy do przerw w dostawach prądu przywykli, ale coś w ich postawach zaczyna się zmieniać. Kilka dni temu – po niemal tygodniowym blackoucie – na ulice wyszli mieszkańcy Odessy, w sumie kilkaset osób. Był to pierwszy tak otwarty i tak liczny protest zmęczonych obywateli, domagających się od władzy przywrócenia stałych dostaw energii. Rosnącą irytację widać też w Charkowie, gdzie normą są 6–10-godzinne wyłączenia. Wystarczy poczytać lokalne fora internetowe. Ba, narzeka choćby priorytetowo traktowany i zasobny Kijów, gdzie prąd „być musi”, a jak nie ma, to i tak mieszkańców stać na kupno i obsługę generatorów. – Jak tak dalej pójdzie, nie przetrwam zimy – zwierza mi się znajomy, właściciel niewielkiego baru szybkiej obsługi. Kijowianin, skądinąd weteran, zwolniony ze służby ze względu na trwałe wojenne kalectwo, wykosztował się na zakup generatora, w którym teraz przepala znaczną część zysków.

Ukraiński system energetyczny wisi na włosku. Przed atakiem z 28 listopada zapotrzebowanie na moc realizowano w 40 proc. Najświeższych danych brak, ale z dużym prawdopodobieństwem kolejne zniszczenia elektrowni i sieci przesyłowych tylko pogorszyły sprawę. A to może oznaczać, iż Rosjanom wystarczą dwa do czterech uderzeń z użyciem setki rakiet i pocisków manewrujących, by udało im się „wyłączyć Ukrainę”. Skutki humanitarne w warunkach zimy nietrudno przewidzieć (szacunki mówią o fali kolejnych 4–6 mln uchodźców), a pozostało kwestia energochłonnej produkcji zbrojeniowej. Prądu potrzebują zarówno duże zakłady wytwarzające pociski artyleryjskie, jak i liczne manufaktury, które na drukarkach 3D drukują plastikowe elementy ładunków podczepianych pod drony. Jeśli to wszystko padnie, możliwości odtwarzania potencjału bojowego armii zostaną dramatycznie zredukowane.

Tak mają się sprawy z perspektywy ogólnej i wielkomiejskiej. Ale są jeszcze realia prowincji. Szczególnie dotkliwe na obszarach, na których toczyły się walki. Ostatnie dni spędziłem na Charkowszczyźnie i Chersońszczyźnie, w miejscach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji. Mijają właśnie dwa lata od spektakularnych sukcesów armii ukraińskiej, a zmian na lepsze – poza samym wyzwoleniem – nie widać. Wiele wsi w obu regionach wygląda niczym plan filmu postapokaliptycznego. Na wojenne zniszczenia nakładają się kolejne, wynikłe z porzucenia. Sam nie wiem, które z tych obrazów bardziej mnie przygnębiły – czy te zarejestrowane w całkowicie opuszczonych osadach, czy te, które widziałem w poharatanych, ale wciąż zamieszkałych siołach. We wsi Ukrainka na Charkowszczyźnie do dziś nie działa zniszczony przez Rosjan wodociąg. Sklepu brak, obwoźny nie dojeżdża, bo fatalny stan dróg czyni prywatną inicjatywę nieopłacalną. Mieszkańcy to osoby w średnim i podeszłym wieku – młodzi wyjechali, służą w armii albo nie ma ich już pośród żywych. Gdyby nie organizacje pomocowe, Ukrainka byłaby zdana sama na siebie. Rząd ma bowiem inne priorytety.

REKLAMA

Widać je na Chersońszczyźnie. To ciągnące się kilometrami umocnienia i okopy, które powstają na okoliczność rosyjskiej kontrofensywy. – Mieli nam budować domy – słyszę w Posad Pokrowskie, wsi swego czasu wytypowanej do pilotażowego programu odbudowy. Objął on cztery osady, patronował mu Wołodymyr Zełenski, który Posad Pokrowskie odwiedził wiosną 2023 roku. Wówczas wbito pierwszą łopatę w miejscu, gdzie miało powstać kilkadziesiąt jednorodzinnych domów. Do dziś powstało pięć i… kilka fundamentów. Koparki „robią przy okopach”, ludzie to rozumieją, ale i tak czują się oszukani. I coraz bardziej zmęczeni tym, jak żyją…

Marcin Ogdowski , korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Read Entire Article