Jak informowaliśmy niedawno w naTemat.pl, ujawniony został 28-punktowy projekt porozumienia mającego zakończyć wojnę w Ukrainie. Oficjalnie powstał w Waszyngtonie, ale zachodnie media nazywają go planem "amerykańsko-rosyjskim", gdyż w znacznym stopniu odpowiada na znane od lat żądania Władimira Putina. Mowa m.in. o trwałym odebraniu Ukraińcom ich ziem i pozbawianiu ich szans na wejście do NATO.
Teoretycznie wiele może jeszcze ulec zmianie po konsultacjach z Kijowem i europejskimi sojusznikami, ale treść projektu już teraz wywołała ogromne emocje. Także w Warszawie, bo trumpowski projekt przewiduje również istotną rolę Polski.
"Plan zakłada stacjonowanie europejskich myśliwców właśnie na terytorium RP – nie na Ukrainie, której obecność wojsk NATO miałaby być wykluczona, ale w Polsce jako państwie gwarantującym bezpieczeństwo wschodniej flanki. To Warszawa stałaby się więc jednym z kluczowych punktów odstraszania i jednocześnie elementem "systemu nadzoru", który miałby odstraszać przed łamaniem porozumienia" – tłumaczyła już w naTemat.pl Ola Gersz.
Sens tego rozwiązania jest więc jasny. Polska jeszcze mocniej ma odegrać rolę frontowego kraju NATO. Nie tylko wziąć na siebie obronę regionu, ale również pełnić funkcję pośredniego "parasola" dla Ukrainy pozbawionej możliwości przyjęcia własnych sił zbrojnych do Sojuszu.
Czy ta tyleż odpowiedzialna, co ryzykowna rola została z rządem w Warszawie uzgodniona? Po reakcji Donalda Tuska można wywnioskować, iż niekoniecznie...
"Wszystkie decyzje dotyczące Polski będą podejmowane przez Polaków. Nic o nas bez nas. jeżeli chodzi o pokój, wszystkie negocjacje powinny obejmować Ukrainę. Nic o Ukrainie bez Ukrainy" – czytamy we wpisie, jaki premier opublikował w piątkowe popołudnie.
Co ważne, na profilu Tuska pojawił się on w dwóch wersjach językowych – obok polskiej opublikowano także angielską. I nie ma wątpliwości, iż polityk w swoim stylu postanowił przekazać pewien komunikat ekipie z Waszyngtonu oraz reszcie partnerów ze świata.







