,,Złota era ameryki zaczyna się teraz’’ – tak rozpoczęcie pełnienia urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych skwitował Donald Trump, który powraca do Białego Domu po 4 latach niebytu. Nie da się ukryć, iż polityczne przetasowanie w Stanach Zjednoczonych ma swój wszechobecny wpływ na cały zachodni świat, a nawet, znacząco poza ten świat wychodzi. Na dodatek nowy (stary) prezydent USA nie zamierza zwolnić i od pierwszego dnia realizuje swoje obietnice deklaracje, wywołując z jednej strony konsternacje przyzwyczajonych do polityki ,,ciepłej wody w kranie’’ elit rządzących Europą, a z drugiej stanowi przyczynę – nieopanowanego wręcz – zachwytu szeroko pojętych środowisk prawicowych.
Nie można zaprzeczyć, iż 47 prezydent USA wprowadza swego rodzaju powiew świeżości, który sam określił ,,rewolucją zdrowego rozsądku’’ – zdaniem niektórych komentatorów ma być to rewolucja na zawsze zrywająca z ideowym, kulturowym i politycznym prymatem liberalnej lewicy. Jednakże, sprawa nie jest wcale tak jednoznaczna, a dokonywanie bardzo daleko posuniętych sądów na temat zmian jakie przyniesie ,,Trumpizm 2.0’’ może przynieść rozczarowanie. Na prezydenturę Donalda Trumpa trzeba powiem spojrzeć z dużo szerszej perspektywy, która może unaocznić nam, iż aksjologiczny przełom w obrębie zachodniego świata, może gwałtownie stracić swój impet, o ile nie przyjmie odpowiedniej formuły.
Przełamany gmach wokeizmu
Wybór nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych już przyniósł zmiany. Co istotne, zaczęły się one materializować przez tym, jak prezydent Trump złożył przysięgę prezydencką. Widać to w odniesieniu do postępowania tzw. ,,władców Doliny Krzemowej’’ , na czele z Markiem Zuckerbergiem, prezesem Mety. Otóż Facebook postanowił przyjąć politykę regulacyjną podobną do portalu X Elona Muska – zniknąć ma kontrola treści przekazywanych na portalach społecznościowych przez ,,fact-checkerów’’, a więc przez osoby, których zadaniem było usuwanie wpisów będących na papierze promocją ,,nienawiści’’ czy też dezinformacji, ale tak naprawdę stanowiło to wytrych likwidujący treści o charakterze prawicowym, konserwatywnym czy antysystemowym. Media społecznościowe będące w ryzach cyfrowych gigantów, stały się narzędziem kierowania poglądami politycznymi, społecznymi trendami a także dobrem wiadomości, które trafiały do użytkowników, tym samym decydując co należy ,,pompować’’ przez algorytmy, a co powinno zostać wymazane z internetowej świadomości. W taki sposób, wielcy kontrolerzy cyfrowi sprzyjali Demokratom i ich kandydatom na prezydenta – Joe Bidenowi czy Kamali Harris – do czego wprost przyznał się Mark Zuckerberg. Zresztą podobnym narzędziami posługiwał się twitter, przed tym jak przejął go Musk. Zarówno X jak i Facebook będą teraz działać podobnie -fact-checkowa’’ policja myśli zostanie zastąpiona przez możliwość dodawania ,,notatek społeczności’’, które będą prostować ewentualną nieprawdę wskazaną w danych wpisach.
Niektórzy ogłosili już, iż Trump doprowadził do śmierci ,,woke’’, który stanowi generalne określenie na politykę kulturową, społeczną i ideologiczną współczesnej liberalne lewicy. Przejawem tego ma być chociażby odejście od promocji tzw. transgenderyzmu w mediach, kulturze czy choćby przy korzystaniu z mediów społecznościowych. Jak stwierdził Donald Trump, od dzisiaj oficjalną polityką Stanów Zjednoczonych będzie uznanie tylko dwóch płci – żeńskiej i męskiej. Rzeczywiście, taka zmiana wydaje się przełomowa, bowiem zmienia kierunek dotychczasowych przemian ideologicznych, które wyrażały się w coraz większym upowszechnianiu szkodliwej ideologii gender w edukacji, ochronie zdrowia, mediach, polityce czy prawie,
Bardzo głośnym wydarzeniem na początku kadencji każdego prezydenta USA jest wydawanie rozporządzeń wykonawczych, które w jakiś sposób definiują politykę nowej głowy państwa oraz stanowią realizacje zapowiedzianych zmian. Dla pewnego polityczno-medialnego establishmentu szokujące jest to, iż Trump wydając rozporządzenia faktycznie wprowadza w życie obietnice wyborcze, których ludzie od niego oczekują, i które zapewniły mu zdecydowane zwycięstwo. Wśród nich znajduje się wiele, na które warto zwrócić uwagę z perspektywy kontrrewolucyjnej. Jak już wspomniano, administracja Trumpa odeszła od podszytej ideologią polityki dotyczącej płci, wprowadzając do wszystkich dokumentów federalnych tylko płeć męską i żeńską, zlikwidowanie dotychczasowego ustawodawstwa Bidena w tym zakresie, zakazując finansowania z funduszy federalnych Genderowej dezynwoltury również w armii, czy też – co najistotniejsze- rezygnując ze wspierania przed zabiegami tzw. zmiany płci dzięki środków chemicznych czy chirurgicznych. Nie do przecenienia jest reorientacja podejścia państwa amerykańskiego do szkodliwej ideologii Trans, który daje nadzieje na ochronę ludzi, zwłaszcza dzieci, przed krzywdą.
Z centrum politycznej agendy schodzi również polityka tzw. różnorodności, równości i inkluzywności (DEI), praktykowana powszechnie w amerykańskich korporacjach, edukacji i będąca częścią ich oficjalnych strategii rozwojowych. DEI – co w sposób niezwykle treściwy opisuje Vivek Ramasway w swojej książce Woke S. A – stanowiła pokłosie przekonania o systemowej dyskryminacji określonych mniejszościowych grup społecznych, które musiały otrzymać wsparcie, ze strony korporacji i rządu. W ten starano się pod de facto przymusowo, wdrażać politykę intersekcjonalności, nie tylko szerząc ideologiczne manipulacje o ,,bigoteryjnym’’ i ,,patriarchalnym’’ systemie politycznym (który to nagle walkę z tym ,,patriarchalizmem’’ zaczął błogo wspierać i finansować), ale także podważając de facto amerykańską historię, kulturę i tradycję. Do tej pory uczestniczył w tym również rząd federalny. Trump to zastopował. Oddał również głos rodzicom, w sprawie tego, co powinno być w szkołach przekazywane ich dzieciom, stwierdzając w jednym z rozporządzeń, iż „rodzice, a nie rząd, odgrywają podstawową rolę w wyborze i kierowaniu wychowaniem i edukacją swoich dzieci”.
Odejście od Queerowego radykalizmu, pokreślenie prymatu praw rodzicielskich czy zakończenie wspierania lewicowych organizacji pozarządowych i programów ,,równościowych’’ stanowi dobry kierunek zmian jakie przyniósł Trump, nie czekając z wprowadzeniem określonych reform. Widać tutaj bardzo dobre przygotowanie nowej administracji, która zdobyła szerokie zaplecze intelektualne, umożliwiające de facto realizowanie określonych koncepcji. Zmiana faktycznie nadeszła, i wygląda na to, iż się nie zatrzyma. Wygrana Trump przyniosła pewien odwrót negatywnych tendencji, mieszczących się nie tylko na niwie parlamentów i politycznych gabinetów, ale również tam, gdzie najmocniej wpływa się na ludzkie umysły – w kulturze, edukacji czy debacie publicznej. Jest to z pewnością dobry początek, ale nie jest on wystarczający. Hybris wokeizmu nie został zmiażdżony przez politykę nowego prezydenta. Na razie został ruszony jego fragment. Ale czy Trump będzie w stanie – albo czy będzie chciał – uderzyć w sam rdzeń rewolucyjnego szaleństwa?
Sprawa życia – Oportunizm czy strategia?
Jedną z zasadniczych kwestii dla konserwatystów, a szerzej – obrońców ładu naturalnego i praw podstawowych – jest ochrona życia nienarodzonego. Prezydent Trump w ramach swojej pierwszej kadencji dokonał nominacji trzech sędziów do Sądu Najwyższego USA, którzy w 2022 roku postanowili odwrócić orzeczenie Roe v Wade, które doprowadziło do całkowitej legalizacji aborcji w Stanach Zjednoczonych. Dzięki zmian linii orzeczniczej SCOTUS, sprawa aborcji została przywrócona ustawodawstwu stanowemu, w ramach którego w części konserwatywnych stanów wprowadzono regulacji zabezpieczające ochronę życia nienarodzonych w mniejszym lub większym stopniu. Donald Trump bardzo często podkreśla swoje zasługi w tym zakresie – abstrahując już od tego, jaką on sam miał w tym rolę – i niezmienne podczas kampanii powtarzał, iż uważa, iż kwestia aborcji winna zostać poddana stanom. W trakcie swojego pierwsze urzędowania obciął on również federalne finansowanie aborcji, reaktywując politykę tzw. Mexico City. Tutaj natrafiamy jednak na pewien poważny zgrzyt. Okazało się bowiem, iż dla ludzi z otoczenia Trumpa, odwrócenie Roe było zakończenie walki – przynajmniej na poziomie politycznym – o ochronę prawa do życia, co stało w ewidentnej sprzeczności zarówno z utrwalonym stanowiskiem Partii Republikańskiej, jak i oczekiwaniami środowisk pro-life, które opowiadały się za wprowadzeniem prawnej ochrony życia również na poziomie federalnym.
Okazało się, iż sprawa aborcji stała się dla 45 prezydenta USA obciążeniem. Niezaprzeczalną rolę w tym zakresie miały referenda aborcyjne, które odbyły się w szeregu stanach po Roe, prowadząc w zdecydowanej większości przypadków do radykalnej liberalizacji przepisów aborcyjnych i wpisania gwarancji aborcji do stanowych konstytucji, co nastąpiło również w stanach uważanych za konserwatywne – Arizonie, Ohio, Montanie czy Missouri. Tendencja ta – niekorzystna dla ruchu pro-life – przyczyniła się do tego, iż Trump i jego najbliżsi zwolennicy zaczęli wycofywać się ze zdecydowanej postawy w sprawie ochrony życia. Prezydent USA stwierdził m.in., iż chce ,,poszukiwać kompromisu pomiędzy stroną pro-life i pro-choice’’, wielokrotnie odrzucił możliwość podpisania federalnego zakazu aborcji (kandydat na wiceprezydenta J.D. Vance stwierdził nawet, iż Trump zawetuje ustawą wprowadzającą takie zmiany) oraz poparł powszechność stosowania pigułek wczesnoporonnych, a także finansowania zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego in-vitro. Część komentatorów po prawej stronie stara się powiązać zmianę retoryki Trumpa, którą wyrażał podczas całej kampanii wyborczej również m.in. w debatach przedwyborczych, z potrzebą dostosowania się do politycznej sytuacji i zmiany narracji, po to, aby wygrać wybory. Temat aborcji stał się bowiem bardzo silnie eksploatowanym zagadnieniem przez lewicę, która dzięki swojej agresywnej propagandy, podobnie zresztą jak w Polsce i innych krajach zachodnich, postanowiła wmówić opinii społecznej, iż zakaz aborcji prowadzi do śmierci kobiet, ich cierpienia oraz iż republikanie są obojętni na to cierpienie. Silnie zradykalizowanie Partii Demokratycznej w tej sprawie dowodzi fakt, iż podczas Krajowej Konwencji Demokratów, możliwe było dokonanie – we właściwym ,,autokarze’’ – zabiegu aborcji i wazektomii. Demokratyczni ustawodawcy wprowadzili ponadto w kontrolowanych przez siebie stanach prawo, pozwalające na dokonanie aborcji de facto do urodzenia. Dodatkowo środowiska aborcyjne otrzymały hojne wsparcie finansowe z rządu, lewicowo-liberalnych organizacji pozarządowych oraz prywatnych firm.
Niestety, Partia Republikańska, w tym Donald Trump, nie byli w stanie jakikolwiek przeciwstawić się tej narracji, a wręcz zaczęli jej ulegać. Szczególnie silnym orędownikiem ,,odpuszczenia’’ tego tematu stało się środowisko właśnie blisko związane z nowym (starym) prezydentem. Najbardziej zjawisko to widoczne jest na przykładzie prac nad krajowym programem Partii Republikańskiej z 2024 roku, który był owocem obrad Krajowej Konwencji GOP w Milwaukee. Mianowicie program, który nieprzerywanie od wielu lat, zawierał jednoznaczną deklarację opowiadająca się po stronie życia nienarodzonego, formułując również postulat wpisania ochrony życia do Konstytucji USA, została brutalnie stłumiona i usunięty. Podczas prac nad programem, działacze pro-life, którzy chcieli zaprotestować przeciwko takiej a nie innej treści platformy, nie zostali dopuszczeni do głosu a ich mikrofony zostały wyciszone. O ile do tej pory zawsze praca nad programem krajowym odbywała się w duchu dyskusji, zgłaszania poprawek i debatowania, to tym razem propozycje zmian przedstawionego programu zostały zignorowane, a sama platforma licząc zaledwie 16 stron, została przyjęta przez większość delegatów konwencji. Co jednak najbardziej istotne, Eric Trump – syn prezydenta Trumpa – powiedział wprost, iż zmiany zostały dokonane po to, aby dostosować platformę do poglądów i przekonań ,,jego ojca’’ oraz jego rodziny, w tym żony Lary, współprzewodniczącej RNC.
W wyniku zmian przepchniętych przez orędowników Trumpa – pomimo głosów sprzeciwu m.in. byłego sekretarza stanu Mike’a Pompeo – po raz pierwszy od 30 lat program polityczny GOP został pozbawiony jednoznacznej deklaracji po stronie życia. I o ile w 2016 roku, w platformie Partii Republikańskiej czytamy, że: potwierdzamy świętość życia ludzkiego i potwierdzamy, iż nienarodzone dziecko ma podstawowe prawo do życia, którego nie można naruszyć. Popieramy poprawkę do Konstytucji dotyczącą życia ludzkiego i ustawodawstwo, aby jasno określić, iż ochrona Czternastej Poprawki dotyczy dzieci przed urodzeniem. Tak w zeszłorocznym programie partii możemy przeczytać tylko, iż Po 51 latach, dzięki nam, ta władza (w zakresie aborcji) została przekazana Stanom i głosowaniu Ludu. Będziemy sprzeciwiać się aborcji w późnym terminie, jednocześnie wspierając matki i politykę promującą opiekę prenatalną, dostęp do kontroli urodzeń i zapłodnienie in vitro (zapłodnienie in vitro). Ta zmiana stała się czymś, co wywołało wielką obawę pro-liferów, m.in. Lilie Rose, i deklaracje niektórych z nich, iż nie zagłosują na Trumpa, pokazując tym samym swój gniew za zignorowanie i zaprzepaszczenie sprawy pro-life.
Co ciekawe, głównym argumentem zwolenników – często wręcz bezrefleksyjnych zwolenników – prezydenta Trumpa na zarzuty pro-liferów, było stwierdzenie, iż ,,i tak nie mają wyboru’’ oraz, ze Kamala Harris pozostało gorszym wyborem. Czegoś to nie przypomina? Czy nie stanowi to klasyczny argument odwołujący się do ,,mniejszego zła’’? Patrząc na sprawę ochrony życia szerzej, może się okazać, iż Donald Trump nie opowiadając się jednoznacznie za ochroną nienarodzonych zrobił dla sprawy życia tak fundamentalne szkody, iż choćby doprowadzenie do odwrócenia Roe, nie stanowi ich rekompensaty.
Po objęciu prezydentury, Trump zrealizował część najbardziej istotnych postulatów ruchu pro-life. Pomijając fakt, iż wygłosił do uczestników Marszu dla Życia w Waszyngtonie ,,zdalne’’ przemówienie (co jest w oczywiście ruchem wizerunkowym), to podpisał on m.in. ułaskawienie 23 działaczy pro-life ściganych przez federalny aparat karny, wstrzymał finansowanie dokonywania aborcji za granicą ze środków federalnych, uchylił pro-aborcyjne ustawodawstwo Joe Bidena, czy ograniczył finansowanie aborcji ze środków federalnych. Wątpliwości jednak pozostają. Szczególnie mocno dotyczą one nominacji Trumpa do jego nowego gabinetu, gdzie kandydatem na sekretarza zdrowia jest Robert Kennedy Jr. – polityk przez lata związany z Partią Demokratyczną oraz zadeklarowany zwolennik aborcji na życzenie. Szczególnie oburzające dla środowisk pro-life jest to, iż Kennedy ma zostać sekretarzem zdrowia, a więc będzie bezpośrednio odpowiedzialny za federalną politykę zdrowotną w tym również w odniesieniu do ochrony życia. Podczas przesłuchań w Kongresie, Kennedy potwierdził, iż będzie realizował ,,politykę Trumpa’’ w tym zakresie i, iż uważa, iż każda aborcja jest tragedią. Jednakże, deklaracja mówiące o poparciu dla polityki 47 prezydenta są w tym wypadku niezbyt przekonywujące, patrząc na to, jakie podejście w tej sprawie ma sam Donald Trump.
Choć oczywiście decyzje prezydenta USA w sprawie życia są istotne i będą miały pozytywne znaczenie dla ochrony nienarodzonych, to jednak należy pamiętać, iż nie wynikają one z żadnych szczerych przekonań ani determinacji, ale z potrzeby sprostania oczekiwaniom wyborców. W tym momencie padnie jednak głos sprzeciwu, mówiący, iż przecież inaczej się nie da, iż nie ma innego wyboru jak tylko dostosować się do pewnych okoliczności. Nie jest to jednak prawda, a najlepszym przykładem jest gubernator Florydy Ron Desantis. Na Florydzie w dniu wyborów prezydenckich obywało się referendum dotyczące poprawek do Stanowej Konstytucji, wśród których pojawiła się poprawka 4, wpisująca do konstytucji Florydy prawo do aborcji de facto bez żadnych ograniczeń. Sondaże niestety nie były korzystne dla obrońców życia – większość z nich pokazywała, iż poprawka zostanie przyjęta zdecydowaną większością głosów, przekraczając wymagany próg 60%. W większości przypadków mainstreamowi politycy, również o poglądach prawicowych, zdystansowali się od kampanii referendalnej lub pozostali bierni. Tak zachowali się chociażby republikańscy senatorowie z Florydy, czy również sam Donald Trump, który – przypomnijmy – mieszka na Florydzie i w samym referendum brał udział. 47 prezydent dopiero po naciskach stwierdził, iż zagłosuje przeciwko liberalizacji aborcji, stwierdzając przy okazji, iż istniejący na Florydzie zakaz aborcji powyżej 6 tygodnia jest zbyt restrykcyjnym.
Zupełnie inne podejście przyjął gubernator Florydy. DeSantis objął przywództwo w pracy nad pokonaniem poprawki, poprzez uruchomienie nowego PAC aby walczyć z nią, przeprowadzenie dochodzenia w sprawie domniemanego oszustwa użytego do zebrania podpisów, które umieściły go na karcie do głosowania, apelowanie do innych Republikanów z Florydy do zabrania głosu przeciw poprawce, czy kierując do walki z poprawką stanowy Departament Zdrowia. Dodatkowo bardzo silny głos sprzeciwu wobec poprawki zabrała żona Desantisa – Casey Desantis (dość mocno koresponduje to ze stanowiskiem Melani Trump, która w swojej najnowszej książce jednoznacznie opowiedziała się za aborcją). Wysiłki gubernatora Florydy i działaczy pro-life zakończyły się powodzeniem. Mimo pesymistycznych sondaży, za poprawką głosowało 57% głosujących, tym samym nie osiągając wymaganego progu, potrzebnego do zmiany stanowej konstytucji. Jest to zwycięstwo o tyle kluczowe, iż środowiska aborcyjne skierowały na kampanię referendalną znacznie większe środki niż ruch pro-life. Dodatkowo po raz pierwszy od 2 lata od uchylenia Roe nie udało się doprowadzić do rozszerzenia prawnej możliwości pozbawiania życia nienarodzonych. Podobny sukces udało się odnieść w Południowej Dakocie i Nebrasce.
To determinacja działaczy pro-life i gubernatora Desantisa doprowadziły do porażki ruchu aborcyjnego. Okazuje się, iż to właśnie jednoznaczna deklaracja polityków i ich bezkompromisowość jest kluczem do powstrzymania ideologicznej ofensywy liberalnej lewicy, a nie ustępstwa. Wymagać tego możemy jednak tylko od polityków rzeczywiście ideowo ukształtowanych i o jasnych poglądach, a takim politykiem nie jest Donald Trump.
Ćwierć-kontrrewolucja to dopiero początek
Środowiska konserwatywne i narodowe, również te funkcjonujące w Polsce, muszą wyzbyć się przekonania, iż prezydentura Donalda Trumpa przyniesie całkowite odwrócenie ideologicznego ,,walca’’, jaki przetacza się przez zachodni świat już od wielu lat. Trzeba pamiętać, iż demokratyczna polityka kieruje się określonymi regułami gry, które co prawda prezydent Trump już częściowo złamał, ale nie wiemy jak bardzo dalej będzie w stanie się posunąć. Jak wskazano wyżej, nowe reformy prezydenta USA niosą za sobą wiele pozytywnych przemian, które udowadniają, iż liberalno-lewicowa ideologia nie jest czymś ,,nieśmiertelnym’’ czego nie można – chociaż częściowo – zwalczać na poziomie prawnym, politycznym czy społecznym. Donald Trump jednak nie przyniesie nam całkowitej kontrrewolucji, która zerwie demoliberalny szkielet. Jego działania nie są bowiem po pierwsze motywowane szczerą ideowością – co wskazałem w poniższym tekście – ale także zmiana w wymiarze politycznym czy prawnym nie jest wystarczająca. W tym przypadku może być ona dla nas zwiastunem korzystnej tendencji, która przestała w sposób bezrefleksyjny biec w kierunku cywilizacyjnego chaosu. Ale same tendencje nie wystarczą. Może się bowiem okazać, iż po zakończeniu kadencji czy to Trumpa, czy innych anty-systemowych opcji politycznych, żadna trwała zmiana nie zostanie dokonana. Określony model kształtowania władzy politycznej wymaga – mimo wszystko – dostosowywania się do pewnych oczekiwań wyborców, którzy niekoniecznie będą zainteresowani całkowitym odejściem od ustrojowo-prawnego ,,dorobku’’ liberalnej lewicy, a po powrocie do władzy, woke politycy po prostu powrócą do wcześniejszych polityk, czyniąc z ,,rewolucji zdrowego rozsądku’’ jedynie wspomnienie.
Polityka Trumpa, czy innych podobnych do niego polityków, zbliża ich do określenia jakim posługiwał się Plinio Corręa de Oliveira w swojej książce Rewolucja i Kontrrewolucja – chodzi tu mianowicie o pojęcie pół-kontrrewolucjonisty. Jak stwierdza Oliviera: Duch Rewolucji będzie przez cały czas intronizowany w mentalności tych ,,pół-kontrrewolucjonistów’’. W narodzie, gdzie większość znajduje się w takim stanie duszy, Rewolucja nie zostanie stłumiona, dopóki ludzie się nie zmienią. W odniesieniu do tych słów, prezydent USA, ale także szerzej – inni liderzy formacji politycznych ideowo odwołujących się do konserwatyzmu, nacjonalizmu czy patriotyzmu – są choćby nie pół-kontrrewolucjonistami, a wręcz ,,Ćwierć-kontrrewolucjonistami’’. Ich fundamenty są w dużej mierze zdefiniowany przez demokratyczno-liberalne dogmaty, często akceptując już dokonane zdobycze rewolucji ideologicznej, wobec których sprzeciw nie jest politycznie opłacalny. Owszem, działania takich polityków mogą przynieść dobre zmiany, czy też możliwości dla ideowej działalności, ale mają one charakter często tymczasowy, kruchy. Zwłaszcza, kiedy ci ,,kontrrewolucjoniści’’ posługują się publicznie lewicowo-liberalnym językiem, nazywając chociażby pełną ochronę życia postulatem ,,skrajnie prawicowym’’. A bez zmiany języka nie jest możliwy trwały odwilż kulturowy.
Możemy kibicować Trumpowi za jego dobre zmiany, ale nie możemy zapominać, iż dalej Stany Zjednoczone i w ogólności cały świat zachodni są w stanie kulturowej i moralnej dezintegracji, której nie będzie w stanie zmienić oportunistyczny polityk, aprobujący demoliberalny porządek ustrojowo-polityczny. Rzeczywiście trwała zmiana może bowiem nadejść tylko poprzez moralną i kulturową odnowę społeczeństw, której nie wykona żaden polityk. Może to zrobić tylko rzeczywiście silny ruch społeczny, kulturowy, cywilizacyjny o szerokim charakterze, który wykorzysta teraz ,,podmuch świeżego powietrza’’ jaki bez wątpienia przyniesie i już przynosi prezydentura Trumpa do tego, aby budować niezależne organizacji, promować kulturę życia i rodziny, zachęcać polityków do jednoznacznego stawania po stronie wartości Cywilizacji Łacińskiej. Mogą w tej walce pomóc demokratyczny politycy, którzy w sposób bezkompromisowy i jednoznaczny będą opowiadać się polityką konserwatywną i narodową, ale bez silnego podłoża, które musi wyrosnąć oddolnie, nie będą oni w stanie skutecznie działać. Walka kulturowej nie przeprowadzimy dzięki polityce, ale dzięki oddolnej pracy. Bezrefleksyjna wiara w to, iż dokonać tego mogą decydenci i działacze polityczni, przyniesie jedynie rozczarowanie, porażkę i bierność.
Pius XI napisał w encyklice Quadragesimo Anno, że: Przed upragnionym odnowieniem ustroju społecznego, musi się dokonać odrodzenie ducha chrześcijańskiego, któremu tylu ludzi w życiu gospodarczym się sprzeniewierza. Bez tego daremne będą wszelkie wysiłki, a gmach ustroju będzie wznoszony na piasku lotnym, nie na skale. Prezydentura Donalda Trumpa może nie będzie zbawienie zachodniego świata, ale jest swego rodzaju katharsis – wstrząsem, podważającym część do tej pory uważanych za niepodważalne, demoliberalnych dogmatów. Ten wstrząs, oczyszczenie to dobry czas do rozwoju oddolnej działalności, w którą będą zaangażowani wszyscy, wierzący w przyszłość Cywilizacji Łacińskie i jej najważniejszych wartości – narodowi, religii, tradycji, rodzinie, pięknu. Musimy skończyć z nadmiernym optymizmem i wykorzystać – również w Polsce – przejście spektrum politycznego choć trochę w prawo, tworząc przestrzeń do zmian, które przetrwają na długo po tym, jak Donald Trump, czy inni demokratyczni politycy przestaną pełnić swoje urzędy. Oni mogą stać się echem przyszłości, ale nasza cywilizacja nie.
Fot. AFP