Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza

polska-zbrojna.pl 3 weeks ago

Kiedy 28 listopada 1918 roku Józef Piłsudski powołał do życia marynarkę wojenną, Polska nie miała jeszcze dostępu do morza ani okrętów z prawdziwego zdarzenia. Mogła się za to poszczycić grupą oficerów, którzy zdobyli doświadczenie w mundurach armii państw zaborczych i bardzo chcieli kontynuować służbę, już pod biało-czerwoną banderą.

Marszałek Józef Piłsudski w towarzystwie ppłk. Aleksandra Prystora oraz kmdr Jerzego Świrskiego i Józefa Unruga w porcie wojennym na Oksywiu. Arch. MW

„Postanowiliśmy zaproponować rządowi, względnie ministrowi wojny stworzenie polskiej Marynarki Wojennej jako części sił zbrojnych i podporządkować ten nowy urząd Ministrowi Spraw Wojskowych. Generał Szeptycki [wówczas szef Sztabu Generalnego – przyp. Ł.Z.] zapytał, czy jestem gotów objąć kierownictwo marynarki. Zgodziłem się i od razu poprosiłem generała, aby wystarał się jak najprędzej o odpowiedni dekret u naczelnika państwa ze względu na groźne nastroje wśród marynarzy” – wspominał płk Bogumił Nowotny, dawny oficer sił morskich Austro-Węgier, który jesienią 1918 roku odpowiadał za przejmowanie od Niemców uzbrojonych jednostek pływających po Wiśle. Niebawem z polecenia Szeptyckiego pojawił się w Belwederze. „Po krótkim wyczekiwaniu wyszedł z salonu Piłsudskiego najpierw generał Szeptycki, a za nim prezes ministrów Moraczewski, trzymając w ręku podpisany przez naczelnika dekret, mocą którego została utworzona polska Marynarka Wojenna, a ja zostałem równocześnie mianowany jej szefem. Zarówno minister Moraczewski, jak i generał Szeptycki uścisnęli mi serdecznie rękę, winszując nowemu dowódcy pomyślności na tym zaszczytnym stanowisku” – zanotował potem w pamiętniku płk Bogumił Nowotny.

Był 28 listopada 1918 roku. Polska nie sięgała jeszcze wówczas do Bałtyku, nie miała okrętów z prawdziwego zdarzenia, a mimo to... właśnie zdecydowała się powołać siły morskie.

REKLAMA

Pod obcą banderą

– Dekret Piłsudskiego był gestem politycznym. Polskie władze chciały przypomnieć mocarstwom o swoich morskich aspiracjach. Niebawem w Wersalu miała się przecież rozpocząć konferencja, która zdecyduje o przyszłym kształcie Europy – tłumaczy Aleksander Gosk, wicedyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Sama data powołania marynarki też nie była przypadkowa. 28 listopada przypadała rocznica bitwy pod Oliwą, gdzie w 1627 roku polska flota pokonała eskadrę żaglowców ze Szwecji. I choć Rzeczpospolita wielkich tradycji morskich nie miała, ale akurat to wydarzenie przeszło do legendy. Na razie jednak sunące po Bałtyku okręty pod biało-czerwoną banderą wydawały się odległą perspektywą. Jesienią 1918 roku Polska mogła się pochwalić adekwatnie jedynie doświadczonymi oficerami. – Większość ich miała za sobą służbę w marynarce carskiej Rosji. Byli też tacy, którzy szlify zdobywali w mundurach austro-węgierskich i pruskich. Teraz zgodnie chcieli służyć Rzeczypospolitej, więc ściągali do odradzającego się państwa – podkreśla Gosk. Lista ich dokonań była naprawdę długa.

Płk Nowotny jeszcze jako student austriackiej Szkoły Aspirantów Morskich opłynął świat na pokładzie krążownika „Saida”. Potem służył między innymi we Flotylli Dunajskiej, a kiedy wybuchła wojna, objął dowodzenie na kontrtorpedowcu „Scharfschütze”. W maju 1915 roku wziął udział w zwycięskim rajdzie przeciwko Włochom. Jego okręt w pojedynkę wpłynął do długiego na ponad 1200 metrów kanału w Porto Corsini, po czym skutecznie ostrzelał tamtejszy port. Aby ułatwić sobie późniejszą ewakuację, do ataku poszedł... rufą do przodu. Wyczyn Nowotnego odbił się w Austrii szerokim echem, a marynarzom z „Scharfschütze” osobiste podziękowania złożył wizytujący pokład arcyksiążę Karol. Późniejszy dowódca polskiej marynarki dosłużył się w Austrii stopnia komandora.

Krążownik "Nowik". Arch. MMW

Kontradmirałem rosyjskiej floty został z kolei Kazimierz Porębski. Opinię utalentowanego i zarazem szaleńczo odważnego oficera zyskał już podczas wojny przeciwko Japonii, kiedy to służył jako zastępca dowódcy krążownika „Nowik”. W 1904 roku pod Port Artur jego okręt został otoczony przez jednostki nieprzyjaciela. Podobno kiedy ponad pokładem zaczęły śmigać japońskie pociski, Porębski akurat jadł śniadanie. „Wasze wysokobłagarodie, atakują nas!” – miał krzyknąć do niego spanikowany marynarz wachtowy. Porębski odparł: „Cóż, to doskonała okazja, by wznieść toast”. Dziś trudno orzec, ile prawdy było w krążącej wśród marynarzy anegdocie. Dość, iż polski oficer – dodajmy: wbrew rozkazom swojego przełożonego – postanowił nie poddawać okrętu, ale przedrzeć się przez japońską blokadę. Eskapada zakończyła się powodzeniem, jednak wojskowy sąd za niesubordynację skazał go na karę śmierci. Ostatecznie sprawa dotarła do cara, który bez wahania oficera uniewinnił i nagrodził złotą szablą z inskrypcją „Za dzielność”. Po wybuchu I wojny światowej Porębski dowodził brygadą krążowników Floty Czarnomorskiej, w wolnej Polsce zaś gwałtownie został następcą Nowotnego na stanowisku dowódcy marynarki wojennej.

Kilka lat po nim na czele sił morskich Rzeczypospolitej stanął ówczesny kontradmirał Jerzy Świrski, który również zaszedł wysoko w carskiej flocie – był tam między innymi oficerem nawigacyjnym Floty Czarnomorskiej w stopniu komandora. Zanim dotarł do Polski, pełnił jeszcze funkcję... szefa Sztabu Morskiego i ministra spraw morskich efemerycznej Ukraińskiej Republiki Ludowej.

Pruski mundur przez lata zakładał Józef Unrug. Jego ojciec w cesarskiej służbie dosłużył się stopnia generała, on sam był między innymi dowódcą niemieckich okrętów podwodnych, a potem choćby całej flotylli U-Bootów. Już w Polsce gwałtownie został szefem sztabu Dowództwa Floty, w połowie lat dwudziestych zaś – dowódcą Floty.

Kmdr Józef Unrug, adm. Jean de Laborde i kmdr dypl. Eugeniusz Solski na pokładzie ORP „Bałtyk” w czerwcu 1931. Fot. NAC

Ale odradzająca się marynarka to nie tylko oficerowie. Jeszcze przed końcem 1918 roku do służby w nowym rodzaju sił zbrojnych zgłosiło się ponad 600 ochotników. Zwykle mieli doświadczenia zdobyte podczas służby na okrętach państw zaborczych i szukali dla siebie miejsca w nowej rzeczywistości. Sprawy nie zawsze jednak układały się po ich myśli. – Marynarze byli zmuszeni służyć w spartańskich warunkach. Brakowało mundurów, pieniędzy na żołd, często też zajęcia – opowiada Gosk. – Efektem było rozczarowanie i raz po raz odżywały animozje. Przecież podczas niedawno zakończonej wojny wielu ochotników walczyło po przeciwnych stronach frontu. Nie można też zapominać, iż część ich dopiero co wróciła z Rosji i Niemiec, czyli państw, przez które przetaczała się rewolucja – dodaje. W grudniu 1918 roku w Modlinie, gdzie mieściła się główna baza marynarki, wybuchł bunt. Jego uczestnicy przejęli pociąg i skierowali się ku Warszawie, gdzie opanowali koszary i zażądali wypłaty zaległego żołdu. Kryzys udało się zażegnać, ale niebawem dotychczasowy dowódca marynarki płk Nowotny złożył rezygnację.

Nastroje wśród marynarzy były więc zmienne. Z drugiej strony już niebawem ochoczo stanęli do wojny przeciwko bolszewikom i odnieśli niemałe sukcesy. Pod koniec kwietnia 1920 roku okręty Flotylli Pińskiej rozbiły przeciwników w bitwie na Prypeci pod Czarnobylem, kilka miesięcy później zaś w Bitwie Warszawskiej zwycięskie boje toczył operujący na lądzie Pułk Morski.

Droga nad Bałtyk

Ale to później. Na razie jest jesień 1918 roku i polska marynarka stawia pierwsze kroki. – Zaczątkiem sił morskich były niewielkie jednostki, które operowały na Wiśle. Przejmowaliśmy je od Austriaków i Niemców. Początkowo marynarka dysponowała bocznokołowcem „Wisła” i kilkoma motorówkami. Liczba ta gwałtownie jednak rosła – podaje Jerzy Rudnicki z Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu. Oczywiście trudno mówić tutaj o okrętach z prawdziwego zdarzenia. Najczęściej były to naprędce dozbrajane jednostki cywilne. Przykład – choćby statek uzbrojony „Różycki”. Ten dawny holownik przejęty przez marynarkę wojenną został wyposażony w dwa ciężkie karabiny maszynowe i skierowany do patrolowania granicy z Niemcami. W listopadzie 1919 roku statek przypadkowo naruszył linię demarkacyjną i został ostrzelany przez niemieckich pograniczników, którzy ostatecznie wzięli załogę do niewoli, „Różyckiego” zaś zarekwirowali. – Pierwszymi okrętami rzecznymi z prawdziwego zdarzenia stały się dopiero monitory gdańskie, które do służby zaczęły wchodzić latem 1920 roku – wyjaśnia Rudnicki.

Okręt hydrograficzny ORP "Pomorzanin". Arch. MW

W tym czasie polska marynarka zaczęła już wypływać na szersze wody, i to w sensie jak najbardziej dosłownym. Kilka miesięcy wcześniej Rzeczpospolita przejęła przyznany jej w Wersalu kawałek bałtyckiego wybrzeża. Głównym portem stał się Puck. Do służby wszedł też pierwszy morski okręt – jednostka hydrograficzna ORP „Pomorzanin”. Pod koniec 1919 roku Józef Unrug kupił go w Hamburgu na własne nazwisko. Ten sprytny wybieg był konieczny, bo Niemcy nie bardzo mieli ochotę realizować podobne transakcje ze wschodnim sąsiadem. Jednostka, choć leciwa, miała dla Polski ogromne znaczenie. – Niemcy próbowali przekonać międzynarodową społeczność, iż nowo odrodzona Rzeczpospolita nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa żeglugi na kontrolowanej przez siebie części Bałtyku. A okręt hydrograficzny pozwalał na przeprowadzenie badań morskiego dna i opracowanie nowych map – tłumaczy Władysław Szarski, dyrektor Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu.

Niebawem biało-czerwona bandera załopotała nad sześcioma torpedowcami, które na mocy międzynarodowych ustaleń trafiły do Polski z Niemiec. Ruszyła też budowa nowoczesnego portu w Gdyni. Rzeczpospolita krok po kroku umacniała swoją obecność na Bałtyku.

Podczas pisania korzystałem z prac: Bogumił Nowotny, „Wspomnienia”, Oficyna Wydawnicza Finna 2006; Dariusz Nawrot, „Akcja w kanale Porto Corsini”, „Colloquium” 4/2011; Karol Olgierd Borchardt, „Kolebka nawigatorów”, Pelplin 2014.

Łukasz Zalesiński
Read Entire Article