„Mówią, iż największym orgazmem jest śmierć, więc mam nadzieję, iż będziemy mieli wielką przyjemność umrzeć razem” – pisała jedna z wyznawczyń Jima Jonesa. Już niedługo jej marzenie się ziściło. Przeszło 900 członków sekty Świątynia Ludu na rozkaz swego guru popełniło samobójstwo. Ale czy na pewno odebrali sobie życie z własnej woli?
Jim Jones założył bardzo specyficzną sektę protestancką. Na pierwszy rzut oka życie w kolonii Jonestown w Gujanie wydawało się sielanką. W miasteczku panował dobrobyt, potrzeby wszystkich mieszkańców były zaspokajane na socjalistyczną modłę. Uśmiechnięci osadnicy wszem i wobec rozpowiadali o swoim szczęściu i poczuciu spełnienia. Ot komunistyczna utopia, o jakiej przedtem śniło wielu…
Prawda o tym, co się tam w rzeczywistości działo, była jednak znacznie bardziej mroczna. Założona w połowie lat 70. miejscowość stała się niemym świadkiem dramatycznych wydarzeń. I to na długo przedtem, nim 909 członków Świątyni Ludu popełniło w Jonestown zbiorowe samobójstwo.
Socjalistyczna (anty)utopia
Historia niesławnego ugrupowania sięga lat 50. ubiegłego wieku. Wówczas to zaledwie 25-letni Jim Jones, kandydat na kapłana kościoła metodystów, niezadowolony z panujących w kościele podziałów rasowych i dyskryminacji, postanowił założyć własną organizację. Świątynia Ludu oficjalnie została powołana do życia w 1956 roku. Jak mawiał jej „ojciec” nazywany „Wielebnym Jonesem”: „Wierzę, iż jesteśmy najczystszymi istniejącymi komunistami”.
Kościół Jonesa gwałtownie zaczął zyskiwać na popularności – głównie dzięki urokowi swojego założyciela. Jak opisuje w książce “Co się stało w Jonestown?” Sekta Jima Jonesa i największe zbiorowe samobójstwo Jeff Guinn:
Miał niezwykły dar: gdy kogoś poznał, potrafił natychmiast wywnioskować, co dla tej osoby jest ważne, i przekonać ją, iż podziela jej zainteresowania.
W szczytowym okresie sekta liczyła około 30 tysięcy członków, a jej majątek szacowano na przeszło 15 milionów dolarów. Nie była pierwszą lepszą zbieraniną fanatyków skoncentrowanych wokół religijnego guru. Przywódcę Świątyni darzono powszechnym szacunkiem, we wspólnocie obowiązywały zaś piękne socjalistyczne wartości ekonomicznej, rasowej i społecznej równości. A przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz.
Z czasem na światło dzienne zaczęły stopniowo wyciekać informacje na temat tego, jak faktycznie traktowano członków sekty – mówiono o licznych zakazach (m.in. picia napojów wyskokowych), przymuszaniu do pracy i wykorzystywaniu wiernych, zastraszaniu byłych członków, a także finansowych przestępstwach popełnianych przez „Wielebnego”. W prasie ukazywały się krytyczne artykuły, których wydźwięk sprowadzał się do pytania: „Dlaczego powinno się wszcząć śledztwo w sprawie Jima Jonesa?”.
W szczytowym okresie sekta liczyła około 30 tysięcy członków, jej majątek szacowano na przeszło 15 milionów dolarów
Założyciel sekty z miejsca uznał to za prześladowanie – i wraz z grupą wyznawców… salwował się ucieczką. W 1974 roku członkowie sekty osiedli w Gujanie. Pośrodku dżungli, na kupionym za bezcen, odciętym od świata terenie Jones założył miasto, które na własną cześć nazwał Jonestown. Miała to być utopijna, socjalistyczna kolonia, jej przywódca gwałtownie jednak zaczął wprowadzać te same zasady, za które wcześniej był krytykowany.
Rozpusta nie dla wszystkich
Mieszkańców Jonestown obowiązywały ograniczenia nie tylko w kwestii spożywania alkoholu. Jak referuje Jeff Guinn w książce “Co się stało w Jonestown?”:
Jako pastor Świątyni Ludu Jones życzył sobie znać wszelkie aspekty życia seksualnego wyznawców i mówił im, kto z kim powinien spać. Był tylko o krok od całkowitego zakazania wiernym uprawiania seksu.
Naturalnie jego samego te obostrzenia już nie dotyczyły. Guru sekty bez skrępowania korzystał z przywilejów – a w razie czego powoływał się na swój autorytet „Wielebnego”. Jeff Guinn opisuje:
Przekonanie o własnej atrakcyjności seksualnej było w nim tak duże, iż uwierzył, iż wszystkie kobiety, bez względu na wiek i na to, co mogą mówić, czują do niego pociąg. (…) Zaczął nawiązywać sporadyczne kontakty seksualne, wynikające bardziej z zachcianki niż choćby krótkotrwałego zauroczenia. Świadomie lub nie, Jones ograniczał się do młodych kobiet, które były mu osobiście oddane, albo tak niepewnych siebie, iż czuły się przytłoczone i podporządkowane.
Nie przyjmował przy tym odmowy. o ile jakaś jego „wybranka” stawiała opór, najzwyczajniej w świecie ją gwałcił. Taki los spotkał m.in. Debbie Layton, którą guru sekty zmuszał do seksu, tłumacząc, iż robi to „żeby jej pomóc”, oraz 19-letnią Shandę James (odurzał ją narkotykami, a następnie półprzytomną zabierał do chaty, gdzie, jak opisywał jeden ze współwiernych, Tim Tupper: „pieprzył ją, kiedy chciał”).
W swoim rozpasaniu posuwał się również do stosunków homoseksualnych, a choćby do aktów pedofilskich! Folgował też innym swoim „zachciankom” – wypłacał sobie po kilka tysięcy dolarów z kasy Świątyni na prywatne wydatki i łykał w coraz większych dawkach środki przeciwbólowe, a także uspokajające i stymulujące. W końcu się od nich uzależnił (nadużywanie amfetaminy doprowadziło go do paranoi, która przypieczętowała tragiczny los sekty).
Śmierć za osiem dolarów
Wraz z postępującym upadkiem „Wielebnego Jonesa”, nastąpiła degrengolada całej Świątyni Ludu. Członkowie grupy zaczęli buntować się przeciwko całkowitej kontroli, jaką sprawował nad nimi guru, który zaglądał im w majtki i do talerzy oraz nieustannie szczuł na wyimaginowanych wrogów.
Jednocześnie sytuacja finansowa sekty – o czym szeregowi wyznawcy nie mogli wiedzieć – z dnia na dzień się pogarszała. Jonestown miało miesięczny deficyt na poziomie co najmniej 100 tysięcy dolarów. Wprawdzie założyciel osady dysponował „oszczędnościami” szacowanymi na przeszło 30 milionów dolarów, ale zdawał sobie sprawę, iż choćby te pieniądze nie wystarczą na pokrywanie strat dostatecznie długo, by nie musiał martwić się o przyszłość.Wtajemniczeni (z Jonesem na czele) snuli choćby plany stworzenia w Gujanie sieci klubów nocnych, ale oszacowano, iż ten i kilka innych intratnych interesów nie przyniosą wystarczających dochodów. Ponadto pozostawała jeszcze kwestia ideologiczna. Wszak Świątynia Ludu była ugrupowaniem socjalistycznym, tymczasem o jej być albo nie być miałby zadecydować kapitalizm? Jedyne, na co można było więc liczyć to… wsparcie ze strony ZSRR (guru przekonywał wiernych, iż przeniesie do Rosji całą kolonię). To jednak – choć raczej nikogo to nie zaskoczy – nigdy nie nadeszło.
Pojawił się za to kolejny problem – uciekinierzy z Gujany, a także członkowie rodzin wyznawców i aktywiści zrzeszeni w grupie „Zatroskanych Krewnych” zaczęli nagłaśniać prawdę o niepokojących wydarzeniach w Jonestown. Do mediów przedostały się informacje o kłamstwach guru, panującym w osadzie terrorze (wierni nie mogli opuszczać kolonii ani kontaktować się z bliskimi; nieposłusznych karano publicznym upokorzeniem, chłostą lub elektrowstrząsami) oraz niewolniczej pracy, do jakiej „Wielebny” zmuszał swoje „owieczki”.
Z czasem nasilała się też wywołana narkomanią paranoja Jonesa, który uważał, iż władze USA chcą zniewolić dzieci z osady a osoby starsze – wymordować. W końcu miało to doprowadzić do tragedii. Jeff Guinn w książce “Co się stało w Jonestown?” referuje:
W obliczu wszystkich obecnych wydarzeń Jones uznał, iż najwyższy czas przyjrzeć się najdogodniejszym sposobom na dokonanie aktu, do którego nawiązywał od dawna. (…) Phyllis Chaikin sugerowała, iż wszystkich powinno się zastrzelić, Jones wolał truciznę. (…) Na polecenia Jonesa Larry Schacht zamówił funt cyjanku sodu, wystarczającego na 1800 śmiertelnych dawek. Zakup kosztował 8 dolarów i 85 centów.
Swoje zabójcze plany sam Jones tłumaczył: „Moim zdaniem musimy zatroszczyć się o dzieci i zatroszczyć się o naszych starszych, podać im eliksir, jak robili to w starożytnej Grecji, pomóc im odejść spokojnie, ponieważ nie popełniamy samobójstwa. To akt rewolucyjny”.
Do tej rewolucji doszło 18 listopada 1978 roku.
Biała noc
Bezpośrednią przyczyną dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się wówczas w Gujanie, była wizyta kongresmena Leo Ryana. Polityk, początkowo oczarowany kolonią, został brutalnie sprowadzony na ziemię przez grupkę członków ugrupowania, którzy błagali go o ratunek. Zażądał od Jonesa, by wypuścił chętnych i pozwolił im wrócić do Stanów Zjednoczonych. I tak się stało, ale tuż przed odlotem samolotu z buntownikami i Ryanem na pokładzie, bojówkarze sekty otworzyli ogień do maszyny. Pięć osób (w tym kongresmen) zginęło, kilka kolejnych zostało rannych.
Przerażony możliwymi konsekwencjami zabójstwa polityka Jones postanowił wcielić morderczy plan w życie. O szczegółach tego tragicznego wieczoru, nazwanego „białą nocą”, wiemy z relacji garstki ocalałych świadków – oraz taśmy filmowej, na której zarejestrowano strzelaninę na lotnisku i ostatnie minuty członków sekty. W książce “Co się stało w Jonestown?” Jeff Giun opisuje:
Jones chciał, żeby na pierwszy rzut poszły niemowlęta, a później mniejsze i starsze dzieci. „To proste, to proste” – uspokajał rodziców. (…) Nikomu nie pozostawiono wyboru. Jones powiedział mężczyznom z bronią, żeby pozwolili rodzicom, którzy chcą umrzeć razem z dziećmi, ustawić się razem z nimi w kolejce (…).
Kiedy pielęgniarki strzykawkami podawały najmniejszym dzieciom truciznę prosto do ust, wielu rodziców stojących obok z dziećmi zaczęło się wahać, szczególnie gdy maluchy zaczęły krztusić się pianą i trząść w konwulsjach.
Wbrew zapowiedziom guru sekty śmierć od cyjanku nie była bowiem bezbolesna.Trucizna ta powoduje powolne uduszenie, pozbawiając komórki umiejętności wchłaniania tlenu. W ostatnich minutach pojawiają się konwulsje oraz krwawe wymioty. Ofiara usiłuje jeszcze rozpaczliwie zaczerpnąć powietrza. Wreszcie traci przytomność i umiera.
Największe samobójstwo czy masowe morderstwo?
Tymczasem Jim McElvane, który zastąpił Jonesa z mikrofonem na scenie, by ten mógł w spokoju obserwować agonię wyznawców, nawoływał: „Jest dobrze… Nigdy dotąd nie czuliście się tak dobrze”. Z kolei Maria Katsaris uspokajała rodziców zaniepokojonych zawodzeniem umierających maluchów słowami:„To nie jest krzyk bólu. Tylka ta mikstura jest trochę gorzka”.
Nie wszyscy jednak potulnie przyjęli truciznę – opornym została ona wstrzyknięta siłą. Nie wiadomo, ilu wiernych zostało w ten sposób „nakłonionych” do uczestnictwa w zbiorowym samobójstwie. Według szacunków było to od 20 do choćby jednej trzeciej osób, które zginęły w Jonestown. A przecież łącznie naliczono się tam 909 ciał (w tym około 300 dzieci)… Wiele wskazuje więc na to, iż największe zbiorowe samobójstwo w historii w rzeczywistości było masowym morderstwem!
Co ciekawe, sam Jones nie zginął od cyjanku, a od strzału w głowę. Czy stchórzył, widząc cierpienie swoich „owieczek”? A może jeden z ocalałych pomógł mu rozstać się ze światem? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.
Pomimo tragedii i trwającego śledztwa FBI sama Świątynia Ludu przetrwała jeszcze przeszło rok. Garstka wyznawców trzymała się jeszcze, dopóki cała własność sekty – od ziemi po maszyny drukarskie – nie została skonfiskowana i wystawiona na aukcje (z pieniędzy tych chciano pokryć koszty dochodzenia i identyfikacji zwłok, a także odszkodowania dla krewnych ofiar i byłych członków ugrupowania).
Ostatnią mszę, na której stawiło się tylko 30 osób, zorganizowano 3 grudnia 1979 roku. Trzy dni później wierni złożyli wniosek o formalne rozwiązanie organizacji. W ten sposób kościół Jima Jonesa podzielił los swego założyciela…
Tom Zwk
Polecamy również: Kalendarium historyczne: 4 lipca 1633 roku – bitwa pod Sasowym Rogiem