THREE BY THREE: With Trump to the bottom

liberte.pl 1 week ago

Donald Trump obiecywał skończyć z lewacką poprawnością, ale średnio mu to idzie. A okazja była świetna, aby przywrócić stary, „dobry” seksizm. Na trawniku przed Białym Domem, przy słonecznej pogodzie (pomimo marca w kalendarzu), prezydent USA i jego sponsor Elon Musk zorganizowali komercyjną wystawę samochodów Tesli, aby ratować auta tej marki przed rynkową katastrofą. Choć format wydarzenia i życiowy dorobek zawodowy prezydenta aż prosiły o występ dziewczyn w skąpych strojach na tle pojazdów, rolę odgrywaną zwykle przez hostessy w stringach wziął na siebie Trump, jakby chciał pozostać w zgodzie z oczekiwaniami wszelkich wyznawców idei woke, uznających odkrywanie kobiecego ciała za uprzedmiotowienie oraz zdarzenie budzące niepokój.

Tak więc Trump z gracją wsuwał swoje ciało dojrzałego golfisty do kolejnych modeli elektro-bryki, uśmiechał się do kamer i prezentował dziarsko łydki z samochodów wysiadając. Cóż, musiał. Ten występ Musk kupił za grube miliardy, finansując kampanię Trumpa przed rokiem. I teraz – gdy sprzedaż Tesli pikuje w większości państw zakochanych w elektrykach, akcje firmy straciły połowę wartości, a Musk jest lżejszy o jakieś 150 mld dolarów – kupny Trump musi lecieć mu z pomocą i hostessować.

Losy Tesli Muska pokazują, iż ten kto zaprzyjaźni się z Trumpem lub zaangażuje w jego drugą kadencję u władzy, ten zalicza zderzenie swojego pyska z asfaltem. Kto by pomyślał, iż do tego dojdzie – ultraprawicowy rząd promuje samochody elektryczne (zamiast odwiertów w rezerwatach niedźwiedzia grizzly), a progresywni obywatele pragną zrobić z nimi to, co bostończycy z brytyjską herbatą w 1773 r. Progresiści tego świata normalnie kochają samochody elektryczne i potrafią im wybaczyć choćby to, iż po kilku godzinach ładowania ujadą czasem tylko 150 km (może 200 km, o ile wyłączy się radio oraz nawiew i pogodzi z przejazdem w ciszy i w narastającym smrodzie własnego potu, jeżeli jest lato, zaś w nausznikach, jeżeli jest zima), ale sojuszu z Trumpem nie odpuszczą. Oto teraz ci zwykle spokojni ludzie mówią, iż Tesla to „Swasticar”, a co bardziej porywczy malują na autach sprayem nieprzychylne hasła lub fallusy w wzwodzie. Strach i wstyd się w tym czymś pokazywać wśród ludzi, niczym w szaliku z futra lisa, któremu zostawiono tą głową z rozdziawionym pyskiem, aby dyndała po jednej ze stron.

Toksyczność Trumpa działa jednak w dwie strony. Podczas gdy jego sprzymierzeńcy popadają w rozpacz, jego wrogowie wstają z martwych. Tuż zanim nowy prezydent przejął urząd, sondaże przed jesiennymi wyborami w Kanadzie pokazywały, iż rządząca Partia Liberalna może liczyć na góra 20% głosów, więc jest z niej taki „Titanic”. Konkurencyjni konserwatyści mieli z 45% poparcia, a ich lider – na różne sposoby imitujący Trumpa – już wybierał firanki i tapetę do gabinetu szefa rządu.

Wtedy przyszedł Trump, zaczął Kanadyjczyków obrażać, sugerować likwidację ich państwa i wprowadzenie kolosalnych ceł. Liberałowie wybrali nowego lidera, a ten się Trumpowi postawił. Efekt po dwóch miesiącach? To liberałowie mają 45% poparcia, a konserwatyści już tylko 35%, zaś lider tych ostatnich może tapetą okleić sobie garaż, a z firanek uszyć zasłonę milczenia nad swoimi ambicjami politycznymi. Szczególnie iż liberałowie wybory przyspieszą o pół roku i zaraz będzie po „harapie”.

Polacy potrzebowali wielu lat, aby zrozumieć, iż trzeba ***** ***. Ale to było przed turboprezydenturą Trumpa. Kanadyjczycy na zrozumienie, iż trzeba ***** Trumpa, potrzebowali już tylko kilku tygodni. Jak Tesla zdechła wskutek przyjaźni jej szefa z Trumpem, tak kanadyjska Partia Liberalna zmartwychwstała dzięki wrogości jej liderów wobec niego.

Tak, pozostaje sobie życzyć, aby ta prawidłowość analogicznie zadziałała w polskiej polityce. Tej naszej rodzimej, politycznej tesli trzeba w końcu wyciągnąć wtyczkę, raz na zawsze.

Read Entire Article