Ukraina musi liczyć się z tym, iż podobnie jak Cypr czy obie Koree, będzie istnieć jako podzielony kraj, dopóki nie zostanie znalezione długoterminowe rozwiązanie problemu, powiedział Heinz Theisen, profesor nauk politycznych na Katolickim Uniwersytecie Nadrenii Północnej-Westfalii.
Jak to ujął, prędzej czy później zachodnie rządy również zdadzą sobie sprawę, iż w tej wojnie nie może być zwycięzcy.
W ostatnich wypowiedziach obciążył Pan odpowiedzialnością za wywołanie wojny na Ukrainie nie tylko Rosję, ale i Zachód, zwłaszcza Stany Zjednoczone, które, jak Pan mówi, przekroczyły „czerwone linie” i naruszyły rosyjską strefę wpływów. Wojna trwa od roku. W jakim stopniu wielkie mocarstwa zamierzają w tej chwili zaprzestać walk i rozpocząć rozmowy pokojowe?
– Z moralnego punktu widzenia jasne jest, iż winę za wybuch wojny ponosi Rosja. Geopolitycznie sytuacja jest inna. Ukraina jest sąsiadem Rosji, a Stany Zjednoczone są bardzo daleko, ale od 2002 roku dążą do integracji Ukrainy ze strukturami NATO. Ukraina jest w tej chwili de facto członkiem NATO. Zachód popełnił wielki błąd, próbując przeciągnąć Ukrainę na swoją stronę, przekraczając czerwoną linię wyznaczoną dawno temu przez Rosjan. Ukraina powinna pozostać neutralna. Jedynym doraźnym rozwiązaniem jest rozpoczęcie negocjacji, ale Ukraina musi liczyć się z tym, iż podobnie jak Cypr czy obie Koree będzie istnieć jako podzielony kraj, dopóki nie zostanie znalezione długofalowe rozwiązanie problemu. Tylko w ten sposób mogę sobie wyobrazić zakończenie wojny.
Czy uważa Pan również, iż można sobie wyobrazić, iż wielkie mocarstwa, a choćby Ukraina, już myślą o takim scenariuszu?
– Będą musieli o tym pomyśleć, ponieważ prawdopodobnie już zorientowali się, iż ani Ukraina, ani Rosja nie wygrają tej wojny. Musimy doprowadzić do kompromisu. Zły kompromis jest również lepszy niż kontynuowanie wojny.
Kiedy jest czas na kompromis? Na razie wydaje się, iż wszyscy chcą iść na wojnę.
– Niekoniecznie jest to prawdą w odniesieniu do narodów Europy. W Niemczech wzmacnia się obóz przeciwników transferów broni. Uważają oni, iż nie liczy się to, czy wschodnia część Ukrainy należy do Rosji czy Ukrainy, ale to, iż jest pokój i koniec zniszczeń na Ukrainie. Na razie zachodnie rządy priorytetowo traktują odzyskanie okupowanych terytoriów, a nie pokój. Mam tylko nadzieję, iż prędzej czy później zdadzą sobie sprawę, iż w tej wojnie nie może być zwycięzcy.
Zachodnie rządy twierdzą, iż państwo agresor zaatakowało niepodległe państwo, które chce wolności, więc ich obowiązkiem jest go chronić. Mówią, niech Ukraina zdecyduje, czy chce być członkiem Unii Europejskiej, czy NATO. Czy uważa Pan, iż ten rodzaj postrzegania jest irracjonalny?
– To jest podejście moralne, które nie sprawdza się w polityce międzynarodowej. Jestem realistą. Musimy myśleć o położeniu geograficznym państw i wielobiegunowym porządku światowym. Nie wszystkie kraje mogą zdecydować, gdzie chcą należeć, ponieważ geografia decyduje o ich losie. Gdyby Meksyk chciał dołączyć do Związku Radzieckiego lub Chin, Stany Zjednoczone natychmiast by to zablokowały.
Premier Viktor Orbán uważa również, iż żaden kraj nie może zmienić swojego miejsca, Węgrzy powinni zawsze wyobrażać sobie życie w trójkącie Moskwa-Berlin-Stambuł. Moskwa wielokrotnie dawała w ubiegłym roku do zrozumienia, iż z jej punktu widzenia przystąpienie państw Europy Środkowej, w tym Węgier, do NATO jest swego rodzaju czerwoną linią. Gdzie więc powinniśmy narysować te granice geograficzno-geopolityczne?
– Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie, musimy wziąć pod uwagę nie tylko aspekty geopolityczne, ale także geokulturowe. Wszyscy wiedzą, iż Polska i kraje bałtyckie kulturowo należą do Zachodu. Nie można tego powiedzieć o większej części Ukrainy. Kulturowo i religijnie jest znacznie bardziej zorientowana na Rosję. Musimy szanować granice kulturowe świata. To właśnie Zachód powinien był zrobić w przypadku świata islamu, zanim zaczął interweniować i dlatego poniósł porażkę. Częściowo katolicka i zachodnia oraz prawosławna wschodnia część Ukrainy, gdyby były wtedy podzielone na dwie części, nie bylibyśmy teraz w tym miejscu. Teraz jedynym rozwiązaniem jest zneutralizowanie kraju.
Prof. Heinz Theisen
Wspomniał Pan o realpolitik: poprzedni kanclerze Niemiec zdawali się być świadomi tej koncepcji, socjaldemokraci też dążyli do pragmatycznych relacji z Rosją, ale teraz ich szef, obecny kanclerz Olaf Scholz, sprzeciwia się tej polityce. Co się stało?
– Amerykanie narzucili nam swoją wolę. W ostatnich dziesięcioleciach myśleliśmy, iż świat będzie wielobiegunowy, ale Amerykanie zdecydowali, iż powinien stać się dwubiegunowy, Chiny są przeciwnym biegunem, ale Rosję wykreśla się z Europy. Wojna jest wielką szansą dla Stanów Zjednoczonych, aby osłabić Rosjan i Europejczyków w tym samym czasie. Wybuch gazociągu Nord Stream doskonale symbolizuje nowe relacje między Ameryką a Europą: należycie do nas, nie do Rosji! Socjaldemokraci zostali w ten sposób zmuszeni do tej polityki, w zamian za to grożono utratą Ameryki jako partnera. Niemiecki rząd nie chciał ryzykować.
Powiedział Pan iż unijne sankcje wobec rosyjskich nośników energii są nieuzasadnione i zagrażają niemieckiemu przemysłowi. Jakie są tego objawy?
–Tak. Wiele firm przemysłowych opuszcza kraj, w tym przenosi swoje linie produkcyjne do Chin, gdzie energia jest tańsza. Węgry sprytnie udzielają pomocy humanitarnej Ukrainie, ale sprzeciwiają się sankcjom nakładanym na rosyjski sektor energetyczny, ponieważ, jak doskonale wiedzą, płacą za to cenę. Interesy Ukrainy nie mogą być ważniejsze niż interesy Europy. Potrzebujemy rosyjskich surowców energetycznych. Wydaje mi się, iż tylko Węgry w Europie prowadzą rozsądną realpolitik.
Czy przy ciągłych dostawach zachodniej broni istnieje ryzyko, iż inne kraje europejskie również pogrążą się w wojnie?
– Im więcej broni dostarczamy i im bardziej Rosja wyczuwa niebezpieczeństwo porażki, tym bardziej wzrasta możliwość odwetu np. bronią jądrową, która całkowicie zniszczyłaby Ukrainę. Najgorszym scenariuszem byłoby zaatakowanie państw dostarczających broń – choćby Niemiec czy Polski – bo znając Amerykanów, nie pomogą nam. Widzieliśmy, co wydarzyło się w Wietnamie i Afganistanie: wycofały się, gdy tylko spostrzegły, iż ich sojusznicy zostali pokonani.
Za: Magyar Nemzet
fot. public domain