Po tym, jak rynki finansowe zostały zalane bezprecedensową nawałą wirtualnych wpisów księgowych w następstwie otwarcia festiwalu chińskiej grypy (przy którym analogicznie działania podejmowane w następstwie pęknięcia bańki dotcomowej i nieruchomościowej były niczym), owa wirtualna makulatura zaczęła być zasysana przede wszystkim przez wielkie technologiczne molochy znane pod akronimem FANG.
W wyniku tego amerykańskie indeksy giełdowe uległy bezprecedensowemu spłaszczeniu, będąc w coraz większym stopniu podtrzymywane wyłącznie przez owych kilka spółek, których kapitalizacja była konsekwentnie nadymana przez wielkie banki i fundusze inwestycyjne podczepione pod fedowską kroplówkę. Ostatnimi czasy rzeczone indeksy stały się plackowato wręcz płaskie, bo z podtrzymującego je FANGu na placu boju zostało już tylko N, czyli Nvidia (zastępująca figurujący niegdyś pod tą literą Netflix).
Ale i Nvidia nie jest oczywiście balonem mogącym być nadymanym w nieskończoność – mimo bezustannego medialnego trajkotu o „sztuczno-inteligentnej rewolucji” – o czym świadczy już choćby fakt, iż po afiszowaniu się wczoraj „fenomenalnie dobrym” kwartałem, w ciągu regularnej sesji stopniała dziś z prawie +7% na otwarciu do niemal zera na zamknięciu. Innymi słowy, po kilku kwartałach wykorzystywania zbywającej „płynności” do usilnego pompowania pogłosek przyszła wreszcie pora na gwałtowne sprzedawanie wieści. Na jeszcze kolejną „płynnościową orgię” na szczęście się zaś nie zanosi, bo tym razem choćby bankierzy centralni wydają się zdawać sobie sprawę z bezustannego zagrożenia wysoką inflacją.
Oczywiście można też wspomnieć w tym kontekście o wyrysowanym przez indeksy podwójnym szczycie czy o tym, iż jeden z największych profitentów pęknięcia bańki nieruchomościowej postawił niedawno niemal całość swojego portfela (ponad półtora miliarda dolarów) na bliskie tąpnięcie obecnej bańki, ale sprawy wykreślne i celebryckie zostawmy na boku. Tak czy inaczej, wygląda na to, iż skończył się już gaz do pompowania wszystkich elementów składowych FANGu, a jego nowej dostawy nie należy się spodziewać. Innymi słowy, wszelki zdrowy rozsądek zdaje się sugerować, iż po trzech latach łażenia wte i wewte po schodach z powietrza przyszła pora na grawitacyjną windę w dół. To natomiast, jakie może to mieć reperkusje dla realnej gospodarki w naszej centralnobankierskiej nierzeczywistości, to już temat na zupełnie inną dyskusję.
Jakub Bożydar Wiśniewski