W sobotę kampanię wyborczą zainaugurowała Konfederacja. Poznaliśmy jej hasło wyborcze, zdaje się zresztą, iż nie przesadnie fortunne: „Oddamy Wam Polskę”. Przemówienia wygłosili dwaj współprzewodniczący Rady Liderów Konfederacji: Sławomir Mentzen i Krzysztof Bosak. Padło wiele wzniosłych deklaracji i jeszcze więcej mglistych ogólników. Najciekawsze jednak jest to co na konwencji Konfederacji nie wybrzmiało. Mianowicie nie usłyszeliśmy ani słowa o wojnie na Ukrainie i problemach z nią związanych.
To znamienne. Trudno przecież uznać, iż temat, którym od roku żyją Polacy został przez konfederatów pominięty przypadkiem. Dopatrywałbym się tu raczej pełnej konsekwencji w działaniu. Przecież już niemal rok temu Robert Winnicki pisał: „Kto nie pamięta o ludobójstwie na Wołyniu i nie domaga się prawdy o pomordowanych przez OUN-UPA Polakach, ten jest zaprzańcem i zdrajcą. Kto wymachuje dziś Wołyniem by nie pomagać kobietom, dzieciom, starszym i chorym uciekającym przed barbarzyństwem Moskwy, ten jest skurwysynem.”. Potem było już tylko gorzej i głupiej.
Póki stery w silniejszym z filarów Konfederacji sprawował Janusz Korwin-Mikke, można było łudzić się, iż pogląd Winnickiego jest reprezentatywny wyłącznie dla ośrodka narodowo-radykalnego skupionego wokół RN. Niestety, po wysłaniu Korwina na zasłużoną polityczną emeryturę, Sławomir Mentzen natychmiast przemodelował przekaz partii w przedmiotowym obszarze. Z dnia na dzień przestał dostrzegać zagrożenie ukrainizacją Polski. Dziś mówi jednym głosem z Winnickim i Bosakiem o potrzebie wsparcia Ukrainy w obawie przed rosyjskim zagrożeniem.
Jedynym jasnym punktem wśród liderów Konfederacji pozostaje zatem kontrowersyjny poseł Grzegorz Braun. Jest on jednak w tej chwili medialnie wyciszany i marginalizowany.
Dlaczego liderzy Konfederacji zdecydowali się na zajęcie takiego, rozczarowującego dla części ich wyborców stanowiska? Odpowiedzi może być kilka. Mogli to zrobić z obawy przed polityczną stygmatyzacją i ostracyzmem. Motywacją mógł być także konformizm i koniunkturalizm. W końcu świetnie pamiętamy rolę Krzysztofa Bosaka w napędzaniu pandemicznej histerii.
Najbardziej prawdopodobnym jest jednak, w mojej opinii, iż liderzy konfederacji postanowili przenieść się do politycznego mainstreamu. Póki co będą pełnić funkcję wentylu bezpieczeństwa skupiającego część anty-systemowego elektoratu. Jednak już po wyborach zasilą szeregi rządzącej Polską koalicji. Rzecz jasna dla naszego dobra.
To nic zaskakującego. Od kilkunastu miesięcy wyraźnie widzimy swoisty „taniec godowy”, który wokół PiS-u wykonują liderzy RN. Jedyne co w tej konfiguracji zmienia obecność Mentzena to poszerzenie potencjalnej zdolności koalicyjnej.
Oczywiście dla nas – wyborców to fatalne wiadomości. Konfederacja, choć obciążona genetycznie poważnymi skazami, dawała nam do tej pory przynajmniej złudzenie alternatywy. choćby dystansując się wobec samego projektu, mogliśmy na listach tej partii znaleźć osoby, na które można było z czystym sumieniem zagłosować. Bo choć nie przepadam za większością spośród liderów tej partii, na niższych jej szczeblach, a także wśród aktywnych sympatyków, znam dziesiątki mądrych, rozsądnych i godnych zaufania ludzi. Czy w nadchodzących wyborach znajdzie się dla nich miejsce na listach wyborczych? – nie wiem. Jednak biorąc pod uwagę fakt politycznej marginalizacji Grzegorza Brauna oraz niesmak jaki pozostawiły w strukturach prawybory w Nowej Nadziei, mam szczere wątpliwości.
Wszystko wskazuje na to, iż w najbliższych wyborach kilka milionów Polaków, którzy silnie sprzeciwiają się dalszemu angażowaniu naszego kraju w konflikt na Ukrainie nie będzie miało na kogo głosować. Wtedy w ławach poselskich zasiądą wyłącznie konformiści, koniunkturaliści i wojenni podżegacze. Wtedy biada Polsce i biada nam.
Przemysław Piasta