Dziś ateista potrzebuje niezbędnika, by pomóc sobie w nawigowaniu po pseudoargumentach i innego rodzaju bezpodstawnych stwierdzeniach wierzących, których jedynym celem jest podważenie poglądów ateisty. Stąd moja próba zebrania i omówienia części zagadnień, z jakimi się mierzymy.
Wedle spisu powszechnego jest nas, zadeklarowanych ateistów, w Polsce 7%. Więcej wierzących jest tylko w trzech krajach Europy. Jednocześnie Polacy silnie się laicyzują, zaś różnice między starszym i młodszym pokoleniem są jednymi z największych na świecie [1]. Dziś zatem ateiści to mała grupa w społeczeństwie zdominowanym przez wierzących. Jest jednak pewna różnica – instytucje związane z religiami [5] czują nadciągające społecznie zmiany. Struktury władzy i wartości mocno je dziś faworyzują, ale religie obawiają się utraty swoich przywilejów. Zatem ateizm i ateiści stają się naturalnym celem ataków – bo stanowią zagrożenie. Dziś jeszcze nikłe, ale coraz wyraźniejsze, bo warunkowane pokoleniowo.
Odejście od wiary to często długa i bolesna droga– przełamywanie lat, często dekad indoktrynacji, w której religia jest wyspecjalizowana. Jest to także trudne na zewnątrz – wiąże się często z niezrozumieniem bliskich i ostracyzmem społecznym. Wprost słychać o tym, iż ateiści są niepełni, czegoś im brakuje, zaś odejście od boga to wyraz niedojrzałości i buntu. Mówi się o nas, iż jesteśmy ludźmi bez moralnego kompasu i nie lepsi niż zwierzęta (to akurat prawda, ale obejmująca cały rodzaj ludzki).
Tą serią esejów chciałem przyjść z pomocą tym wszystkim, którzy są na drodze do ateizmu lub doszli do celu i zmagają się z milionem retorycznych sztuczek, półprawd i kłamstw, jakimi religie próbują bronić się przed odpływem wiernych, atakując nas bez pardonu. A jako iż religie miały całe wieki, by w tych sztuczkach się wyszkolić, to potrafią one spowodować spore zamieszanie w głowie, tak wierzących jak i niewierzących. Dziś ateista potrzebuje niezbędnika, by pomóc sobie w nawigowaniu po pseudoargumentach i innego rodzaju bezpodstawnych stwierdzeniach wierzących, których jedynym celem jest podważenie poglądów ateisty. Stąd moja próba zebrania i omówienia części zagadnień, z jakimi się mierzymy. W związku z miejscem, w jakim żyjemy, odnosi się ona głównie do chrześcijaństwa, a w szczególności katolicyzmu – choć pojawiają się wątki dotyczące protestantyzmu czy islamu.
- Wiedza a wiara
Wiedza wyklucza wiarę. Tam, gdzie mamy wiedzę, wiary nie ma. Gdy ktoś stwierdzi, iż nie wierzy w grawitację, mamy go za niespełna rozumu lub trolla – bo wiemy, iż grawitacja istnieje. Jeszcze bardziej absurdalnie brzmiałoby stwierdzenie, iż ktoś wierzy w grawitację [2].
Wiara i niewiara są domeną niewiedzy i w jej ramach możemy mówić, iż w coś wierzymy albo i nie. Do swej wiary dochodzimy, ważąc dowody poszlakowe, logiczne argumenty, własne przekonania co do natury świata, a co najważniejsze, emocje i efekty warunkowania kulturowego. Zwykle zatem wiara jest stopniowalna – w zależności, jak mocno te czynniki w jedną lub drugą stronę nas przesuną. Są tacy, którzy wierzą gorliwie, tacy, co wierzą, tacy, co wierzą, ale wątpią, tacy, co gotowi są uwierzyć, niewierzący i stanowczo niewierzący. Jednak choćby stanowczo niewierzący nie twierdzą, iż nie mogą się mylić. Nie wierzę w pegaza – bo moja wiedza z zakresu biologii mówi mi, iż bardzo trudno byłoby takiemu zwierzęciu wyewoluować. Ale czy powiem, iż wiem na pewno, iż pegaz nie istnieje? Skądże.
Ta sama zasada dotyczy boga (czy bóstw) – jako ludzkość nie wiemy na pewno, czy istnieją czy nie. adekwatnie wszyscy – wierzący i niewierzący jesteśmy agnostykami (gnoza to wiedza, agnostyk tej wiedzy nie posiada). Jak długo ktoś twierdzi, iż wierzy lub nie wierzy, przyznaje się do braku wiedzy – choćby w jedną czy drugą stronę miał bardzo silne przekonanie. Stąd częste przeciwstawianie agnostycyzmu i ateizmu wydaje się być zupełnie bezsensowne.
Gnostycy zaś to mały promil społeczeństwa. To ludzie, którzy twierdzą, iż wiedzą, iż bóg jest (lub iż go nie ma). Swoje przekonanie zaś opierają zwykle na osobistym mistycznym doświadczeniu – spotkaniu z bogiem. Jest to zjawisko o tyle ciekawe, co nieuchwytne, bo jednostkowe. Wszyscy inni muszą się opierać na wierze w słowa gnostyka oraz na wierze w to, iż jego doświadczenie było prawdziwe, a nie efektem halucynacji, substancji psychoaktywnych, epilepsji, egzaltacji – czy w końcu próby oszustwa. Jednocześnie większość religii opiera się na takich właśnie jednostkowych objawieniach.
Gnostyk ateista wydaje się być stworzeniem jeszcze dziwniejszym (i prawdopodobnie sporo rzadszym) – uzyskanie wiedzy o istnieniu boga jest co do zasady dużo prostsze od uzyskania wiedzy o jego nieistnieniu [patrz: ciężar dowodu].
Jednak stwierdzenie, iż ateizm to jest też forma wiary nie jest poprawne. Wiara jest aktem, którego należy dokonać. Nikt nie rodzi się wierzącym, dopiero staje się nim. [patrz: naturalna skłonność do wiary]. Dla ludzi nieświadomych istnienia koncepcji boga, niewiara jest zupełnie przezroczysta i oczywista – tak jak sami nie wierzymy w miliardy różnych wyimaginowanych stworzeń, o których nigdy nie słyszeliśmy. Trudno zrównywać stanowisko osoby wierzącej w wendigo i stanowisko osoby, która nigdy o wendigo nie słyszała i stwierdzić, iż to są dwie odmiany wiary. Trudno to zrobić także o ile nieświadomy właśnie o wendigo usłyszał. Innymi słowy, nie możemy powiedzieć, iż brak wiary jest odmianą wiary, tak jak cisza nie jest odmianą dźwięku. Tak wiara jak i niewiara prawda bazują na niepewności, ale to wiara postuluje istnienie bytów: bogów, krasnoludków, jednorożców. Pewien zakonnik wypowiedział się zaś dość jednoznacznie o wyjaśnieniach tworzących byty ponad potrzebę.
- Religia a wiara
Koncepcja religii jest europejskim wynalazkiem. Początkowo termin religio oznaczał skrupulatne przestrzeganie zobowiązań związanych z wyznawaniem boga. Jeszcze święty Augustyn upierał się, by chrześcijaństwa nie nazywać religią – bo jest to słowo zbyt zawężające. Chrześcijaństwo miało być czymś więcej niż tylko relacją człowiek-bóg.
W średniowieczu znaczenie tego słowa ewoluowało, oznaczając osoby duchowne, ale tylko zakonne. To one bowiem oddawały się właśnie skrupulatnemu „oddawaniu bogu co boskie”. Dopiero w czasach reformacji słowo „religia” zaczęło przyjmować bardziej abstrakcyjne znacznie – wewnętrznej potrzeby relacji z bogiem. Co więcej, uznano, iż religia jako skłonność do wiary i boga jest tak naturalna dla człowieka jak szczekanie dla psa – różnić się może jedynie zewnętrznymi objawami zależnymi od kultury, np. w formie chrześcijaństwa, judaizmu czy islamu. Religia była zasadniczo jedna – różniła się tylko emanacjami.
Dlatego podczas poznawania świata Europejczycy oczekiwali, iż każdy z ludów, jaki spotkają, będzie miał jakąś religię – być może odmienioną przez warunki kulturowe. Jednak pojęcie religii jest w pełni europocentryczne i dla ludów pozaeuropejskich zupełnie niezrozumiałe. Narzucenie koncepcji religii przez Europejczyków (i później Amerykanów) na inne kultury powodowało oznaczanie pewnych zachowań, tekstów i tradycji jako „religii” danego społeczeństwa. interesujący przykład to Japonia, gdzie pod wpływem (a adekwatnie przymusem) USA wprowadzono to pojęcie [4]. Z czasem różne elementy kultury pod wpływem tego nowego pojęcia zaczynały się zbierać w zbiory coraz bardziej przypominające europejskie pojęcie religii. Wtedy też zaczyna się pojęcie religii w liczbie mnogiej. To, co odkryto, było tak różne od tego, do czego było przyzwyczajona Europa – czyli wariacji na temat religii abrahamicznych, iż konieczne było rozróżnienie.
Dziś wszystkie religie świata mają tylko jedną wspólną cechę (O dziwo nie jest to wiara w boga) – to fakt, iż zostały nazwane religiami. To zaś powoduje wielkie problemy na przykład w prawodawstwie, które gwarantuje z jednej strony wolność wyznania (tu problem z definicją jest mniejszy), ale z drugiej wiele przywilejów dla religii (w tym podatkowych). Tylko jak stwierdzić, co religią jest, a co nie? Pastafarianizm jest uznawany jako religia w wielu krajach (Holandia, Czechy, Austria, Nowa Zelandia, USA, ale w wielu – w tym w Polsce nie. Dlaczego?
- Wiara a kościół
Przekonanie o istnieniu jakiegoś boga czy wyższej inteligencji, boskiej zasady to jedno. jeżeli jednak takie przekonanie mamy, to siłą rzeczy jest ono bardzo niekonkretne. Wielu filozofów próbowało wnioskować o cechach bóstwa na podstawie natury świata i swoich przekonań. Do różnych wniosków dochodzili, co sugeruje, iż trudno mówić o uniwersalizmie w tym zakresie. Jakość wniosków płynących z metafizycznych rozważań jest zatem wątpliwa.
Kościół to organizacja zbudowana wokół wiary w boga, która ma moc narzucenia ludziom, w co konkretnie mają wierzyć. Cechy boga kościół podaje często w wielkich szczegółach. Całe wydziały teologii pracują bezustannie, doprecyzowując, jakież to cechy bóg posiada, a jakich nie, co jest prawdą, a co herezją. To wielkie, monumentalne budowle intelektualne – posadowione jednak na piasku [patrz: dowody na istnienie boga]. Często także teologowie sami zapędzają się w kozi róg, dochodząc do sprzeczności. Ale i na to jest rozwiązanie: wystarczy nazwać boską tajemnicą – i sprawa rozwiązana. Chyba najsłynniejszym przykładem tego jest Trójca Święta – twór tak niezrozumiały i wewnętrznie sprzeczny, iż konieczne było zawieszenie deliberacji nad jej naturą – bo jak by nie ciągnąć metafizycznej kołdry, zawsze okazywała się za krótka. To jednak z punktu widzenia przeciętnego wiernego bez znaczenia – większość nie zna choćby podstawowych ustaleń teologów i do niczego im to w życiu nie jest potrzebne. Wierzą, ale te wszystkie teologiczne szczegóły są dla nich niezrozumiałe i zbędne. Stąd katolikom nie przeszkadza wiara w horoskopy – mimo iż ich wiara wyraźnie ich zakazuje. Podobnie niezrozumiałe i absurdalne są dla nich narzekania na Harry’ego Pottera i jogę – nie wiedzą, skąd się biorą.
Warto też zastanowić się, skąd się bierze ten fundament, z którego wyrastają teologiczne konstrukcje. Czysta filozofia o potencjalnym bóstwie mówi kilka i niekonsekwentnie. Zatem, by uzyskać więcej szczegółów, kościoły odwołują się najczęściej do jakiegoś rodzaju „objawienia” – czyli bezpośredniej komunikacji bóstwa z człowiekiem, w którym bóstwo to daje wiernym informacje o swojej naturze, co z czasem staje się podstawą do dalszych prac. Oczywiście specjalne kasty kapłańskie w ramach religii muszą rozstrzygać, co jest rzeczywistym objawieniem, co zaś szatańskimi wersetami [patrz: Salman Rushdie, Szatańskie wersety]. Dyskusja ta bywa bardzo żywa i często kończy się wojnami czy stosami dla heretyków. Oczywiście o tym, kto był heretykiem, decyduje zwycięzca, choć nie musi nastąpić to szybko: konflikty między sunnitami a szyitami czy prawosławnymi a katolikami a protestantami ciągną się przez stulecia i pochłonęły już setki tysięcy ofiar.
Tu bowiem dochodzimy do sedna kwestii kościoła. Możliwość decydowania o tym, w co wierzyć i jak to robić, co się bogu podoba i zatem jest dobre, a co się nie podoba i zatem jest złe [patrz: źródło moralności] to olbrzymia władza. Zaczyna się od tego, iż ofiary (które się bogom zawsze podobają) pozawalają kapłanom żyć dobrze i bez wysiłku choćby w bardzo prymitywnych i biednych społeczeństwach. Dlatego święty Paweł tak bardzo chwalił się, iż nie żyje na koszt wiernych, tylko pracuje [7], co miało mu dodawać wiarygodności. Jak wiemy, to podejście nie utrzymało się na dłuższą metę.
Ale dobra doczesne to tylko czubek góry lodowej wystarczający tylko szeregowym kapłanom. Najbardziej ambitni chcieli więcej nie tylko pieniędzy, ale też władzy politycznej – do tego zaś potrzebna była centralizacja i powstanie kasty arcykapłanów (u nas znanych jako biskupi). I tu zaczynała się zwykła polityka, bardzo brutalna, bo i stawka była wysoka. Przeciwników eliminowano bez litości – najchętniej fizycznie na stosie ułożonym z ich pism. Tu właśnie przydawała się władza do decydowania o tym, co jest prawowierne, a co jest herezją – co bowiem może być większym przestępstwem niż głoszenie nieprawdy o bogu. I ta „prawda” zwykle była kwestią wtórną do polityki. jeżeli chciano pozbyć się jakiejś grupy, wystarczyło się skupić na jakiejś, choćby trzeciorzędnej różnicy w wyznaniu – i gotowe. W końcu co też przeciętnego wiernego obchodzi, czy Duch Święty pochodzi od Ojca, od Ojca i Syna, czy też od Ojca przez Syna – a był to formalny powód największej schizmy w chrześcijaństwie. Ale przecież nie o to chodziło, tylko o narzucanie swojej władzy przez biskupa Rzymu nad resztą chrześcijaństwa.
Centralizacja władzy religijnej bazowała najczęściej na narzucaniu jakiejś formy monopolu – czy to do pojedynczego bóstwa (co prowadziło do monoteizmu, jak choćby w przypadku kultu Atona w starożytnym Egipcie), czy jednego miejsca kultu (jak w przypadku świątyni jerozolimskiej, przez co Żydzi do dziś nie mają gdzie składać ofiar swojemu bogu), czy w końcu monopolu na prawdę (choćby w postaci dogmatu o nieomylności papieża). Wszystko po to, by stać się jedynym punktem odniesienia i miejscem, gdzie trafiają zasoby ekonomiczne, które można przeznaczać na dalszą rozbudowę swoich wpływów.
Ta budowa władzy kościelnej w dużej mierze łączy się z powstawaniem większych organizmów społecznych, które często organizowane były wokół kultu. Centralnym miejscem miast-państw Mezopotamii były świątynie – zupełnie tak samo jak w Ameryce Południowej. Władza nad innymi dziedzinami życia i religijna przeplatały się na różne sposoby. Czasem władca sam ogłaszał się bogiem – jak choćby w Egipcie czy Rzymie, czasami głową kościoła, jak choćby w Anglii. Zwykle jednak władza świecka miała legitymizować się jakimś mandatem niebios. Koronacja w Europie wciąż bywa religijnym sakramentem, jak mogliśmy niedawno zobaczyć podczas intronizacji Karola III. Jednak władza świecka i religijna rzadko były w pełni zunifikowane i często stawały w opozycji. Ta druga zaś bardzo długo dysponowała znaczną przewagą, o czym przekonał się cesarz Henryk IV w Kanossie – jak i nasz Bolesław Śmiały. Proces uniezależniania się władzy od religii jest długotrwały i nie wszędzie zakończony. Jest taki kraj nad Wisłą, gdzie procedowanie ustaw przesuwa się w czasie w obawie przed reakcją proboszczów przed wyborami. [patrz: czemu przeszkadza mi krzyż w urzędzie]. No ale oczywiście w Iranie mają jeszcze gorzej.
Co jednak istotne, kościół to przede wszystkim bardzo ludzka organizacja, która okazała się bardzo skuteczna. Pamiętać trzeba o tym, iż są wierzący, którym gorset religii bardzo przeszkadza i pozostają wierzącymi, ale niereligijnymi (często samookreślają się jako „uduchowieni”). Z drugiej strony w ramach religii niewątpliwie mamy ateistów, którzy uczestniczą w organizacji, w boga nie wierząc. Robią to z powodów czysto oportunistycznych, czy też dlatego, iż nieuczestniczenie w organizacji religijnej grozi szykanami czy choćby śmiercią. O ile to drugie jest zrozumiałe [patrz: co lepsze, islam czy chrześcijaństwo], to oportunizm wydaje się moralnie naganny.
- Nauka a wiara
Nauka często znajdowała się i znajduje w konflikcie ze zorganizowaną religią. Religie, jeżeli chcą działać w kategoriach wiary, muszą operować na obszarach niepewności i tajemnicy [patrz: bóg niewiedzy]. Często ich sukces zasadzał się na tłumaczeniu tego, czego nie wiemy. Czemu zmieniają się pory roku? Bo bogowie. Czemu uderza piorun? Bo bogowie. Skąd wziął się świat? Bo bogowie.
Nauka to alternatywna metoda tłumaczenia świata. Ma ona tę przewagę, iż poprawnie stosowana daje opis, który można zweryfikować, a co lepsze, często daje korzyści w postaci technologii. Co więcej, może bez większych problemów modyfikować swoje nauki, dochodząc coraz bliżej prawdy. Napięcie pomiędzy religią a nauką pojawia się, kiedy nauka zaczyna tłumaczyć rzeczy, które wcześniej wytłumaczyła religia – i co gorsza, tłumaczy je inaczej. Wtedy zaczynają się stosy i indeksy ksiąg zakazanych.
Jednak, jak się okazuje, korzyści płynące z nauki są tak potężne, iż z czasem religia zwykle ustępuje. Oczywiście nie zawsze i nie szybko: do dziś wiele osób uważa, iż Ziemia ma tylko 6000 lat, zaś ewolucja nie ma miejsca. To jednak tylko dość głośny (i niestety czasem wpływowy) folklor. W większości przypadków jednak religia z czasem ustępuje i próbuje tłumaczyć, iż to, co twierdziła wcześniej, to tylko alegoria, zaś zapisy świętych ksiąg należy traktować w przenośni – mimo iż wcześniej traktować trzeba je było literalnie pod groźbą kary [patrz: Biblia]. Proces cofania się religii na szczęście, mimo znacznego oporu, powoli postępuje. Jak podobno stwierdził Benjamin Franklin, religia przegrała z nauką w momencie zainstalowania pierwszego piorunochronu.
Nauka zresztą wkracza w kolejne obszary dotąd zarezerwowane dla wiary i idzie dalej [patrz: bóg niewiedzy]. Samo zagadnienie istnienia boga jeszcze nie jest przedmiotem zainteresowania – bo nie bardzo wiadomo, jak do zagadnienia podejść. Za to dość intensywnie rozwija się badanie różnych religijnych działań – jak choćby tego, czy modlitwa za chorych im pomaga (nie pomaga) [8] i czy bycie religijnym wiąże się z dłuższym i bardziej satysfakcjonującym życiem (wiąże się) [9]. Niestety liczba możliwych do zweryfikowania twierdzeń religijnych jest dziś stosunkowo mała – religia nauczyła się być możliwie nieuchwytną dla nauki, bo wynik takiego starcia jest dość jednostronny o ile religia nie jest podparta argumentem siły.
Wielu wierzących stwierdza, iż nauka od religii niezbyt się różni. W sumie też opiera się na całej serii założeń i jeżeli któreś z nich okaże się niepoprawne, cały gmach nauki może się zachwiać. Religijne dogmaty i wiele założeń nauki rzeczywiście mogą się wydawać podobne i podobnie przyjmowane na wiarę. Tyle iż nauka traktuje swoje aksjomaty poważnie i wciąż je sprawdza i weryfikuje – na ile to możliwe. Zaś kiedy pojawiają się wątpliwości, to nie oznacza to katastrofy – wręcz przeciwnie, często otwiera to dla nauki zupełnie nowe pola eksploracji. Teoria Newtona, na której spoczywała cała fizyka aż do XX wieku, została zastąpiona teorią względności [10], ale fizyce to pomogło, a nie zaszkodziło. Wszystko to dlatego, iż naukowe założenia są przyjmowane, ale zawsze z podejrzliwością i podlegają ciągłej weryfikacji. Religijne dogmaty zaś udają niezmienność i nieomylność [patrz: Biblia], a kiedy absolutnie nie da się już udawać, iż są błędne, są wstydliwie chowane lub pokrętnie przeinterpretowywane.
Kolejną różnicą między nauką a religią jest ich źródło. „Objawienie”, czymkolwiek by nie było, jest jednorazowe i podlegające kolejnym arbitralnym reinterpretacjom. To, gdzie każda z religii jest dzisiaj, zależy od tego, przez głowy jakich myślicieli i teologów przeszły dogmaty i wynikające z nich wnioski. Zresztą nie ma co udawać – to nie tylko myśliciele, ale także politycy mieli wpływ na to, jak każda z religii dziś wygląda, bo i oni dostosowywali ją do swoich potrzeb. Innymi słowy, gdyby dziś spalić wszystkie święte księgi i wymazać pamięć o nich – to nigdy już nie pojawiłyby się w dzisiejszej formie. Gdyby zrobić to samo z dziełami naukowymi, to po czasie odzyskalibyśmy naukę taką, jaką mamy dziś – bo jej źródłem nie jest jednostkowe objawienie, tylko rzeczywistość wokół nas, która wykazuje się dość dużą niezmiennością (to jedno z tych naukowych założeń, które póki co nieźle się sprawdza).
Trzecią kluczową różnicą między nauką a religią jest ich cel. Celem nauki jest dochodzenie do prawdy i wiedzy. To, co ma dziś uznaje za najlepsze dostępne w tej chwili przybliżenie i zmierza dalej. Religia uważa, iż jest powiernikiem prawdy. Nigdzie nie musi zmierzać – musi bronić pozycji. Nauka krytyki się nie boi – bo to na niej bazuje swój rozwój. Religia krytyki nienawidzi.
- Ciężar dowodu
Rozmowa między teistą a ateistą często prowadzi do punktu, w którym teista wymaga od ateisty dowodu na to, iż boga nie ma. To interesujący punkt dyskusji, bo zahacza o wiele filozoficznych i logicznych zagadnień. Ale jego rozwiązanie jest proste: takiego dowodu nie ma i co więcej, nigdy nie będzie. To zaś wynika z prostego faktu, iż dowodów na nieistnienie (poza matematyką) nie ma. jeżeli nie wiesz czemu, drogi czytelniku, to spróbuj dać dowód na nieistnienie krasnoludków.
Przyczyna staje się nagle oczywista. By stwierdzić brak krasnoludków, musielibyśmy w jednej chwili spojrzeć we wszystkie miejsca we wszechświecie i stwierdzić, iż krasnoludka w nich nie ma. A i to nie wszystko: przecież krasnoludek mógł być akurat niewidzialny czy niewykrywalny przez przyniesione przez nas przyrządy. A z bogiem pozostało trudniej, bo wiele religii twierdzi, iż bytuje on poza naszym wszechświatem. Dlatego trudno wierzyć w istnienie racjonalnych gnostycznych ateistów – czyli osób wiedzących, iż boga nie ma. Bo w jaki sposób mieliby tą wiedzę posiąść? [patrz: wiara a wiedza]
Czy zatem brak takiego argumentu na nieistnienie boga jest argumentem za istnieniem boga? Nie bardziej niż brak argumentu na nieistnienie krasnoludków jest argumentem za istnieniem krasnoludków. Jego brak pokazuje, iż poruszamy się po obszarach niewiedzy i wiary [patrz: wiara a wiedza]
Wniosek jest jeden – o ile ktoś postuluje, iż coś istnieje, to ciężar dowodu spoczywa na nim. Szczególnie, iż dowieść istnienia czegoś jest nieporównanie łatwiej – wystarczy to coś pokazać. jeżeli twierdzę, iż odkryłem yeti, to powinienem zademonstrować na to dowód, a nie domagać się od innych dowodu na to, iż yeti nie ma. Dowodzenie zatem należy pozostawić teistom.
____
[1] https://www.pewresearch.org/religion/2018/06/13/young-adults-around-the-world-are-less-religious-by-several-measures/
[2] Oczywiście możemy pójść dalej w rejon skrajnego solipsyzmu bazując na jedynym pewniku „myślę więc jestem”. Wtedy nie wierzymy absolutnie nic z doświadczeń zmysłowych. To podejście dające pewność poprawności, ale mało praktyczne. Tu optymistycznie założymy, iż otaczająca nas rzeczywistość i inni ludzie istnieją, zaś powtarzalne doświadczenie dzięki zmysłów naturalnych czy sztucznych opisuje tą rzeczywistość. Innymi słowy, przyświeca nam arystotelesowska definicja prawdy. I nie, nie jest to podejście analogiczne do wiary religijnej [patrz: nauka a wiara].
[3] Nicolaus Cusanus, De pace fidei (1454). Edition Weltordnung–Religion–Gewalt, 107.
[4] Josephson, J. A. (2019). The invention of religion in Japan. University of Chicago Press.
[5] NONGBRI, B. (2013). Before Religion: A History of a Modern Concept. Yale University Press.
[6] Oczywiście nazwa „kościół” dotyczy organizacji chrześcijańskich a i to nie wszystkich. Tu jednak dla uproszczenia będziemy się nią posługiwać w kontekście szerszym.
[7] 2Tes 3:8-10.
[8] Benson, Herbert, et al. „Study of the Therapeutic Effects of Intercessory Prayer (STEP) in cardiac bypass patients: a multicenter randomized trial of uncertainty and certainty of receiving intercessory prayer.” American heart journal 151.4 (2006): 934-942.
[9] Ferriss, A. L. (2002). Religion and the quality of life. Journal of Happiness Studies, 3(3), 199-215.
[10] Oczywiście każda teoria naukowa jest niepoprawna. Istotna jest skala i zakresie tej niepoprawności. Teoria Newtona została zastąpiona przez teorię względności, bo ta druga obejmuje wszystko co ta pierwsza – i więcej. Co nie oznacza, iż teoria Newtona nie jest przez cały czas szeroko używana w zastosowaniach praktycznych. Jej błędy w większości przypadków są tak małe, iż z praktycznego punktu widzenia nieistotne, a jest przy tym sporo prostsza. Stąd wciąż uczy się jej w szkołach. Inna relacja występuje między teorią względności a mechaniką kwantową. Obie są nieprawidłowe, ale każda radzi sobie dobrze tam, gdzie druga zawodzi – stąd jedna nie zastępuje drugiej – raczej się uzupełniają. Fizycy mają nadzieję na stworzenie teorii, która zastąpi obie i pracują nad nią już od dawna – na razie bez finalnego skutku, choć nie bez osiągnięć jak choćby pomysły profesora Dragana.