– W innych krajach europejskich podczas planowania inwestycji można posługiwać się historycznymi danymi o ruchach wojsk, żeby przewidzieć, czy gdzieś w ziemi nie znajdą się niewybuchy. W Polsce nie ma to większego sensu. Żyjemy w kraju, przez który przetaczały się dwie wojny światowe. I niewybuchy można znaleźć dosłownie wszędzie. W polu, lesie, rzece, jeziorze, środku miasta – mówi w rozmowie z naTemat.pl Łukasz Froń, prezes zarządu firmy Sapper Support sp. z o.o.
W większości to pozostałości po wojnach, jednakże część znajduje się po naszych dawnych "sojusznikach". W Polsce przez prawie pół wieku stacjonowała armia ZSRR. Ona nie przejmowała się wieloma procedurami, gubiła amunicję, zakopywała ją, porzucała. Zresztą Ludowe Wojsko Polskie też ma pod tym względem sporo za uszami.
Efekt jest taki, iż choćby nie wiemy, ile groźnego, wybuchowego i trującego żelastwa znajduje się pod naszymi nogami czy w morzu.
– Wiemy, iż na niektórych terenach znajduje się mnóstwo niewybuchów. Choćby znane mi okolice Barwinka. 20 lat temu zdarzyła się tam tragedia, kilku chłopców znalazło w lesie niewybuch. Zaczęli przy nim grzebać, zginęła trójka dzieci, czwarte straciło nogę. Chłopcy mieli od 7 do 9 lat – przypomina Łukasz Froń.
Barwinek leży w rejonie ciężkich walk z okresu pierwszej, jak i drugiej wojny światowej. Miejscowość Dukla koło Barwinka nie bez przyczyny została nazwana "doliną śmierci".
To jedno zagrożenie. Możemy się na nie natknąć niemal w każdym polskim lesie czy na polu. Niewybuchy znajduje się też w drzewie – w czasie jego obróbki w tartakach. Druga sprawa to niewybuchy z terenów powojskowych i popoligonowych, które często są atrakcyjne dla deweloperów. Tereny te albo nigdy nie zostały oczyszczone z niewybuchów, albo zrobiono to dawno temu przy pomocy ówcześnie używanego prymitywnego sprzętu.
Niewybuchy naprawdę są wszędzie
Może się zdarzyć, iż podczas pracy na działce, na polu, kopania robaków, zabawy w lesie znajdziesz coś dziwnie wyglądającego. Uważaj, to może być niewypał, jakich w naszych ziemiach i wodach są tony. Problem doskonale znają przede wszystkim budowlańcy. I w miastach, i podczas budowy dróg znajduje się w Polsce tysiące albo miliony starych pocisków.
Im więcej prowadzimy inwestycji, tym problem jest poważniejszy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, iż przedmioty te zawierają materiały wybuchowe, które mogą w wyniku starzenia się samoczynnie zadziałać.
W teorii każda poważna inwestycja powinna być objęta nadzorem saperskim. I może go realizować przedsiębiorca oczyszczający teren z materiałów wybuchowych i niebezpiecznych, wskazany w przepisach jako firma posiadająca zezwolenie na prowadzenie takiej działalności gospodarczej.
W praktyce firmy budowlane próbują oszczędzić na profesjonalnych usługach, nierzadko ukrywając niewybuchy, zakopując je głębiej albo zgłaszając jako przypadkowe znaleziska, które "w niewyjaśniony sposób" pojawiły się tuż obok placu budowy.
Problem z niewybuchami w Polsce jest ogromny. Pokazują to statystyki publikowane przez Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych RP. Należy pamiętać, iż te statystyki nie zawierają przedmiotów, które zostały znalezione przez przedsiębiorców oczyszczających teren.
Osobne statystyki dotyczące niewybuchów i niewypałów prowadzi policja w kontekście popełniania przestępstw, takich jak nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych czy też przestępstw przeciwko bezpieczeństwu powszechnemu.
Przedmiotami takimi interesują się na przykład zbieracze złomu. Inna grupa to kolekcjonerzy militariów, czego dowodem są liczne aukcje na popularnych portalach aukcyjnych i ogłoszeniowych zawierających zdemilitaryzowane (pozbawione materiałów wybuchowych) przedmioty pochodzenia wojskowego w postaci pocisków, zapalników, granatów oraz amunicji strzeleckiej.
Przykłady mrożą krew
– Zacznę od tego, iż nie lubię pojęć "niewybuch" i "niewypał", wolę określenie ERW, czyli Explosive Remnants of War, co w prostym tłumaczeniu oznacza wybuchową pozostałość wojny. Jest to terminologia używana przez ONZ w kontekście humanitarnego rozminowania. W pojęciu tym zawierają się wszystkie przedmioty, które są pozostałościami działań wojennych i zawierają materiały wybuchowe, czyli spłonki, zapalniki amunicja artyleryjska, bomby lotnicze i tak dalej. Niewybuch i niewypał to określenia z poprzedniej epoki i bardzo nieostre – mówi w rozmowie z naTemat.pl Tomasz Goleniowski, który na rzecz branży cywilnej zajmuje się zapobieganiem przestępstwom przy użyciu materiałów wybuchowych oraz wyjaśnianiem przyczyn eksplozji.
Jeszcze jako policjant był zaangażowany w rozwiązanie kilka głośnych i niezwykle skomplikowanych spraw związanych z eksplozjami materiałów i urządzeń wybuchowych.
– Miałem taką sprawę w Namysłowie. Bieda, alkohol. On i ona. On znalazł pocisk 105 mm bez zapalnika. Poświecił do środka latarką i okazało się, iż był pusty w środku. Chciał go oddać na złom, ale mu go nie przyjęli. Wpadł więc na pomysł, iż go potnie szlifierką, kładąc pocisk na ziemi pomiędzy nogami. Działo się to pomiędzy blokami mieszkalnymi w mieście o liczebności około 17 tys mieszkańców. Gdy to robił, nastąpiła eksplozja. Była na tyle duża, iż policjanci znaleźli tylko 2 odłamki – dno i fragment, do którego dokręca się zapalnik. On stracił obie stopy, dłoń i oko. Na kikutach zwinął kabel, schował szlifierkę i zamknął garaż. Dopiero po tym zadzwonił do niej – opowiada.
W sprawie zbieracza, który stracił stopy, rękę i oko, wyszło na jaw, iż na ściankach pocisku zostało ok. 100 gramów trotylu. Dla porównania: w granacie F1 jest go ok. 60 gramów. Kiedy tarcza szlifierki rozgrzała korpus pocisku, ten przekazał ciepło na resztki trotylu w korpusie pocisku do temperatury jego wybuchowego rozkładu. Wtedy nastąpiła eksplozja.
– W zeszłym roku miałem 110 znalezisk. W przeliczeniu na sztuki to ponad 23 tysiące sztuk. Nie sztuki, ale znaleziska – opowiada Łukasz Froń.
W Polsce działa 35 patroli saperskich. Z tej prostej statystyki wychodzi, iż samo wojsko podejmuje ok. 3500 interwencji rocznie. Około 10 dziennie. Rocznie wojsko likwiduje ok. 300 tysięcy niewybuchów.
– W mediach mówi się może o 10 procentach przypadków. Na przykład kilka dni temu w Małopolsce znaleziono 81 mm WurfGranate 38 z uwalonym bakelitowym zapalnikiem. To pocisk moździerzowy z okresu II wojny światowej. Ale nie problem w tym, iż nie piszecie o 90 proc. przypadków. Problem w tym, iż służby wiedzą tylko o ułamku znalezisk – przyznaje Tomasz Goleniowski.
Jak to możliwe? Tacy ludzie jak Froń i Goleniowski nie narzekają na brak zleceń. Jednak jak z rękawa sypią historiami niefrasobliwości wielu firm budowlanych. O tym, jak podrzuca się je obok budowy i zgłasza jako "przypadkowe" znalezisko. Miejsca odnalezienia nikt już nie zna i nie bada, bo zostało zasypane i buduje się nad nim blok, autostradę albo centrum handlowe.
Saperzy sypią podobnymi historiami jak z rękawa.
– W grudniu usuwaliśmy 10 bomb lotniczych, znalezionych w Przedborzu w woj. łódzkim. To SC50 niemieckiej produkcji z czasów drugiej wojny światowej. Każda z nich ma około 110 cm oraz 22 kg materiału wybuchowego. Bomby znaleziono bez zapalników. Prawdopodobnie były tu składowane obok polowego lotniska. I jakimś cudem zostały albo ktoś je zakopał. Leżały tak przez 80 lat – mówi Łukasz Froń.
– A rok temu na wiosnę pewien człowiek pod Głogowem robił na własnej posesji prace ziemne, zlecił wywóz ziemi z gruzem. Łyżka koparki trafiła na zakopany granat moździerzowy, doszło do eksplozji. Właściciel posesji został ranny w twarz, operator koparki też trafił do szpitala. Znaleźliśmy tam jeszcze jeden granat z II wojny i amunicję – przypomina sobie kolejną historię.
– Pomagałem kiedyś firmie ubezpieczeniowej. Pracownik na środku wielkiego placu budowy, pracując w wykopie, doznał oparzeń i innych obrażeń w wyniku eksplozji. Pracodawca najpierw twierdził, iż to był gaz z uszkodzonej rury. Potem, iż wyciek ze spawarki. Ale tam nie było ani rury z gazem, ani nie były prowadzone prace spawalnicze. Tak naprawdę trafili na niewybuch, bali się to zgłosić, bo nie mieli nadzoru saperskiego – opowiada z kolei Tomasz Goleniowski.
– Kiedyś przez 6 godzin z pirotechnikami policyjnymi kuliśmy resztki betonu. Wszystko działo się w kopalni. Pracownik kuł beton młotem, nagle nastąpiła eksplozja, człowiek był ranny kilkoma odłamkami, między innymi w oczy. Okazało się, iż prawdopodobnie w latach 80. ktoś wrzucił do zalewanego betonu zapalnik górniczy – to już kolejna opowieść.
Problem leży – po części – w pieniądzach
– Wiesz, ile kosztuje oczyszczenie hektara w Polsce z niewybuchów do głębokości 1,2 m? – pyta mnie Tomasz Goleniowski. Strzelam, iż kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych.
– Nie – odpowiadam.
– 160 złotych.
– Za metr?
– Nie, za hektar – śmieje się ponuro. Tłumaczy, iż to średnia stawka, jaka wygrywa w przetargach organizowanych przez wielkie firmy, które zdobywają kontrakty na budowę dróg, węzłów, fabryk, osiedli i centrów handlowych.
Obecnie minimalna stawka godzinowa brutto to nieco ponad 30 złotych brutto. 160 złotych wystarczy na 5 godzin pracy osoby na pensji minimalnej i to nie uwzględniając pozostałych kosztów pracodawcy, o jakimkolwiek zarobku nie wspominając. A gdzie w tym wszystkim specjalistyczny sprzęt?
– Domyślasz się, iż firmy robią to nierzetelnie. Pracownicy chodzą z wykrywaczem metalu. Jak coś znajdą, to jest źle, bo trzeba przedmiot wydobyć z ziemi i albo samemu zniszczyć (czyli kupić i przywieźć materiały wybuchowe), lub przekazać wojsku. Ale trzeba mieć umowę z wojskiem i potem temu wojsku zapłacić. Więc wiele firm kombinuje – opowiada Tomasz Goleniowski.
– Generalni wykonawcy mają wyceniać kompleksowo usługi saperskie. To, iż zamawiający przymyka oko na darmowe zabezpieczanie znalezionych niewybuchów przez policję ("a policja to lubi robić na rzecz przedsiębiorców za darmo") i odbiory wraz z utylizacją przez Wojsko Polskie, tego nie rozumiem. To tak, jakby był przetarg na komputery, monitory i myszki, a zwycięzca dostarczyłby tylko monitor i myszkę. Według mnie na tym zarabia generalny wykonawca – dodaje Łukasz Froń.
Tłumaczy, iż drugim aspektem sprawy jest realna, a nie wirtualna bieżąca obsługa budowy, polegająca na bieżącym sprawdzeniu terenu podczas robót – nadzór saperski, który nie jest realizowany. I ten aspekt ma ogromny wpływ na zapewnienie bezpieczeństwa podczas robót budowlanych.
– Niektórzy szefowie firm budowlanych stwierdzą, iż mówimy tak, bo chcemy wyłudzić pieniądze. To nieprawda. To działa na nas bardzo destrukcyjnie, po prostu nie chce się pracować i organizować prac związanych z oczyszczaniem terenu, które ze względu na specyfikę terenu muszą być np. etapowane i ponawiane. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielka ciąży na nas odpowiedzialność. Jednak nie mamy możliwości wykonywać naszych prac w sposób – według nas – jak najlepszy, bo wszystko sprowadza się do kwestii ekonomicznych, ale ekonomia nie koreluje z wymaganiami stawianymi przez zamawiających – tłumaczy Froń.
Aby jeszcze dolać oliwy do ognia, dodaje, iż to tym bardziej nie koreluje z obowiązującymi przepisami prawa. Nie można oczyszczać terenów dzięki archiwalnych map. Na dodatek na rynku działa wiele firm, które wykonują jedynie działania pozorowane.
– Wisienką na torcie są podpisywane umowy na obsługę saperską inwestycji. Wielkie firmy budowlane potrafią tak je skonstruować, iż bez ponoszenia kosztów związanych z pracami poszukiwawczymi cała odpowiedzialność za jakiekolwiek zdarzenie wybuchowe spoczywa na przedsiębiorcy oczyszczającym teren. Jak możemy odpowiadać za bezpieczeństwo, skoro jest nam uniemożliwiane np. pełnienie nadzoru saperskiego. Przecież pracownikowi trzeba zapłacić, przeszkolić go, ubrać, wyposażyć w sprzęt, środki transportu, zapewnić zakwaterowanie – wylicza Froń.
– Prowadzę na przykład szkolenia dla klasyfikatorów złomu. Musimy pamiętać, iż na złomowiska trafia mnóstwo podejrzanych artefaktów, wśród nich często są niewybuchy. Ja na szkolenie przywożę 5 wielkich skrzyń z pozbawionymi cech użytkowych zapalnikami, granatami, pociskami, mam choćby rakiety i bombę lotniczą. Oni tego mogą dotknąć i zobaczyć. Szkolenie kosztuje kilka tysięcy złotych, taniej być nie może. Ostatnio przegrałem z oferentem, który zaproponował, iż zrobi to za tysiąc złotych. No i zrobił szkolenie online ze zdjęciami znalezionymi w internecie. Zaliczone? Zaliczone. I tu naprawdę nie chodzi o to, czy ktoś mnie chciał, czy nie. Po prostu forma takiego szkolenia woła o pomstę do nieba – mówi Goleniowski.
Dlaczego w Polsce jest tak wiele niewybuchów?
Tak zwana produkcja wojenna często dobywa się z pominięciem wielu istotnych procesów technologicznych. Do tego wykorzystuje się materiały niższej jakości. W wielu konfliktach do wytwarzania amunicji wykorzystywano pracowników przymusowych, a ci często celowo sabotowali produkcję.
Bardzo często na przykład amunicja artyleryjska lub bomby lotnicze nie wybuchały, bo ich konstrukcja lub konstrukcja ich zapalnika była niedopracowana i w specyficznych warunkach nie zadziałał on tak jak powinien.
– Paradoksalnie po latach, w których wybuchowa pozostałość wojny znajdowała się w ziemi lub w wodzie, podlegając cyklom zamarzania i rozmarzania, często w kwaśnym lub zasadowym środowisku, przez cały czas jest groźna dla życia i zdrowia oraz środowiska. Takie warunki nie pozbawiają materiałów wybuchowych umiejętności reakcji wybuchowej. Jest wręcz przeciwnie. Większość z nich jest bardziej wrażliwa na bodźce niż w dniu wyprodukowania. Dla mnie to nie jest teoria. Uczestniczyłem w wielu śledztwach po wybuchu takich właśnie przedmiotów – tłumaczy Goleniowski.
– Znam też przypadki samoistnych eksplozji materiałów i urządzeń wybuchowych pochodzących z działań wojennych, w tym w Polsce. Ostatnie takie spektakularne zdarzenie miało miejsce na 2 października 2024 roku na lotnisku Miyazaki w Japonii, gdzie samoistnie eksplodowała 200 kg bomba lotnicza, która przez dziesięciolecia spoczywała pod płytą lotniska – dodaje.